– Proszę nie denerwować chorego – wtrącił się lekarz. – Na rozmowy będzie czas później. Teraz dam mu zastrzyk. Dlaczego ta karetka jeszcze się nie zjawia?
Porucznik Ciesielski nawet nie usiłował odpowiadać. Znowu zapadł w półsen. Nie poczuł lekkiego ukłucia igłą. Nie zdawał sobie także sprawy, że dwóch pielęgniarzy przenosi go na nosze, a później do samochodu.
Kiedy się obudził, stwierdził, że znajduje się w małej separatce. Przy łóżku siedziała pielęgniarka. Na stole stał duży bukiet kwiatów. Zachodzące słońce rzucało ostatnie promienie przez okno pokoju.
– Gdzie ja jestem?
– W szpitalu na Komarowa – wyjaśniła pielęgniarka. – Spał porucznik przeszło piętnaście godzin. Czy głowa ciągle tak boli?
Ciesielski spróbował usiąść. W tej samej chwili ból odezwał się z nową siłą.
– Proszę się nie ruszać – ostrzegła pielęgniarka.
– Już się baliśmy, że źle z panem.
– Jutro wstanę.
– Mowy o tym nie ma.
– Skąd te kwiaty? – Oficer dopiero teraz dostrzegł bukiet.
– Tu się w ogóle telefony urywają z pytaniami o pańskie zdrowie – wyjaśniała pielęgniarka. – A taka piękna pani z dużymi zielonymi oczyma już z samego rana tu przybiegła. Nie wiem, co ona nabajtlowała portierowi, że ją wpuścił na górę… Przyniosła te kwiaty. Tak się upierała, że musi pana choć z daleka zobaczyć, że nie miałam serca i pozwoliłam jej zerknąć przez otwarte drzwi do tego pokoju. A pan leżał jak kłoda. To żona czy narzeczona? Śliczna dziewczyna.
Porucznik nic nie powiedział, ale troskliwość Ireny i pochwała, jaką usłyszał z ust pielęgniarki, zrobiły mu wielką przyjemność.
– Byli tu także pańscy koledzy z Pałacu Mostowskich – wyjaśniała pielęgniarka – ale ich tu w ogóle nie puściłam dalej na jak na korytarz. Szczególnie jeden taki podporucznik to się ze mną aż pokłócił. Koniecznie się uparł, żeby przy panu dyżurować.
– To Antoni Szymanek, mój współpracownik – uśmiechnął się Ciesielski. – Jeżeli się zjawi, to bardzo proszę wpuścić go do mnie.
– Pan doktor już mi zapowiedział, żebym nie tylko nikogo nie wpuszczała, ale nawet za długo z panem nie rozmawiała. Zresztą pan doktor zaraz sam do pana przyjdzie. Kazał mi natychmiast zawiadomić, jak tylko się pan obudzi.
Lekarz zbadał chorego. Orzekł, że niebezpieczeństwo jakichś komplikacji na szczęście minęło, ale zalecił całkowity spokój. Żadnych wysiłków.
– Jutro już będę zdrowy – tłumaczył Ciesielski – i będę mógł opuścić szpital.
Lekarz tylko się roześmiał: – Mowy o tym nie ma. Za dwa tygodnie pogadamy na ten temat. Jutro, jeżeli porucznik będzie się lepiej czuł, pozwolimy na krótkie odwiedziny. I to najwyżej dwóch, trzech osób.
A gdy Ciesielski usiłował protestować, doktor dodał z uśmiechem: – Przede wszystkim tej pięknej rudowłosej pani, co tak się troszczyła o naszego pacjenta.
Irena Stojanowska zjawiła się w szpitalu nazajutrz już o godzinie dziesiątej. Ta dziewczyna najwidoczniej miała jakieś swoje chody i umiała obejść ścisły rygor panujący na ulicy Komarowa. Znowu przyniosła kwiaty. Pochyliła się nad porucznikiem i nie bacząc na ciekawe spojrzenie pielęgniarki serdecznie ucałowała chorego.
– Tak się cieszę – powiedziała – że już ci lepiej. Tak się bardzo bałam, kiedyś zemdlał. W pierwszej chwili zupełnie straciłam głowę. Z największym trudem zdołałam się opanować.
– Ja także cieszę się, że przyszłaś.
– Bałam się, że mnie w ogóle nie wpuścisz.
– Jak to?
– Jestem przecież podejrzaną numer jeden, a teraz znowu to spotkanie w kawiarni i ten napad przy drzwiach. Myślałam, że i o to możesz mnie posądzać.
– Co ty mówisz. Przecież gdyby nie ty, może już bym nie żył!
Irena Stojanowska zjawiała się od tej pory dwa razy dziennie w szpitalu. Zdołała zaprzyjaźnić się z pielęgniarkami, a nawet z samym ordynatorem. Przynosiła choremu – smakołyki, czytała mu gazety, bo porucznika ciągle jeszcze bolały oczy. Niepostrzeżenie stawała się osobą coraz bliższą młodemu oficerowi. On także orientował się, że nie są to tylko uczucia samarytańskie pięknej pani. Nigdy jednak nie padło między nimi żadne słówko na ten temat.
Stałym gościem w szpitalu był także podporucznik Szymanek. Nie miał jednak dla Ciesielskiego dobrych wiadomości. Śledztwo w sprawie zabójstwa inżyniera Stojanowskiego nie posunęło się naprzód ani o milimetr. A w sprawie napadu na oficera milicji – w ogóle nie ruszyło z miejsca.
– Dla mnie nie ulega wątpliwości – stwierdził podporucznik – że ten sam człowiek, który zabił inżyniera, chciał także sprzątnąć i ciebie. Nawet ta sama metoda. I tak samo zabrał ze sobą jakiś ciężki przedmiot – może odważnik? – którym celował w twoją głowę
– To jasne – przyznał Ciesielski. – Ale dlaczego?
– Właśnie. Dlaczego? – zastanawiał się młody oficer.
Piątego dnia po napadzie zjawił się w szpitalu pułkownik Niemiroch. „Stary” miał dobry wywiad. Przyszedł wtedy, kiedy przy łóżku chorego siedziała Irena Stojanowska. Wręczył jej pięć pięknych róż i uśmiechając się powiedział: – Dziewczynie z Targówka, od starszego sąsiada ze Szmulek.
– Pan z Brzeskiej czy z Markowskiej? – ucieszyła się Irena.
– Nie. Z Kijowskiej. Mój ojciec był kolejarzem. Jako chłopak mieszkałem na Kijowskiej w takim małym czerwonym domku. Tuż obok składów kolejowych. Teraz nie ma już ani składów ani tego domku. Rozebrano go, gdy stawiano tam najdłuższy w Warszawie „mrowiskowiec” i budowano drugą jezdnię obok Kijowskiej.
– Pamiętam ten domek. Rosły koło niego drzewa owocowe. Chyba wiśnie i grusze?
– Moj ojciec je sadził – potwierdził pułkownik. – Wspaniałe klapsy. Jak to góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem… Ale przede wszystkim muszę pani serdecznie podziękować za uratowanie życia mojemu oficerowi i za dalszą tak serdeczną nad nim opiekę.
– Pan Ciesielski uratował mi może nawet więcej niż życie. Los sprawił, że mogłam mu się choć w części zrewanżować.
– Gdyby pani Irena nie podbiła ręki napastnikowi, już dawno byłoby po moim pogrzebie – dorzucił porucznik.
Stojanowska dobrze rozumiała, że pułkownik nie przyszedł specjalnie tylko po to, żeby jej podziękować, ale że chce porozmawiać ze swoim podwładnym. Ostentacyjnie spojrzała na zegarek. – Och, już dochodzi piąta – powiedziała. – Czas na mnie. I tak koleżanka poświęciła się zastępując mnie w pracy. I pożegnała się z obecnymi w separatce.
– Masz szczęście, chłopie – roześmiał się pułkownik, kiedy drzwi za piękną panią już się zamknęły. – Dla takiej opiekunki nawet ja, stary, nadstawiłbym swojego siwego łba. Ten, kto cię tak urządził, to na pewno zabójca Stojanowskiego.
– Już o tym rozmawialiśmy – wtrącił podporucznik Szymanek. – Dlaczego jednak zaryzykował drugi napad? Tego nie mogę zrozumieć. Przecież takie akcje na ulicy Wilczej, pod bokiem komendy MO, to ogromne ryzyko. Wystarczyło, żeby ktoś wychodził za Andrzejem z kawiarni i już byśmy mieli gościa w garści.
– Jednego jeszcze nie wiecie – wyjaśnił Ciesielski. – To nie Stojanowska telefonowała do mnie do komendy. Do niej także zadzwonił jakiś mężczyzna i podszywając się pode mnie poprosił o pilne spotkanie.
– Napad przygotowano drobiazgowo – powiedział podporucznik. – Wywiadowcy, którzy natychmiast badali sprawę na miejscu, stwierdzili, że żarówka zawsze oświetlająca bramę, była tego dnia wykręcona, tak żenię kontaktowała i nie paliła się.
Читать дальше