– Coś ty – żachnął się Ciesielski – nie jestem prezydentem Stanów Zjednoczonych, żebym musiał jeździć z gorylami.
– Jeszcze ci łeb zupełnie się nie wygoił, a już chcesz po raz drugi dostać – ostrzegał podporucznik. – Pamiętaj, co mówił stary.
Inżynier czekał przed barakiem. Zaproponował: – Może się przejdziemy po budowie? To nie będzie zwracało niczyjej uwagi. Dobrze, że pan porucznik przyjechał po cywilnemu.
– Raczej rzadko zakładam mundur – przytaknął oficer – chyba że podejmuję jakieś oficjalne czynności.
Dwaj mężczyźni szli wzdłuż wysokich kolumn – podpór przyszłej estakady. Trasa Toruńska na tym odcinku coraz widoczniej wyrastała z ziemi. Chyba szybciej niż przysłowiowe grzyby. Wszędzie panował wielki ruch. Co chwila koło nich przejeżdżały specjalne samochody dowożące beton na budowę. Porucznik rozglądał się z zaciekawieniem. Inżynier udzielał objaśnień. Tłumaczył, że Trasa Toruńska to inwestycja trzykrotnie większa niż poprzednio budowana Trasa Łazienkowska. Ona to będzie w przyszłości stanowić główną część autostrad przecinających Polskę z północy na południe i z zachodu na wschód, łączących się w sercu kraju, jego stolicy, Warszawie.
Za inżynierem i porucznikiem podążał trzeci mężczyzna, również w cywilnym ubraniu. To wywiadowca MO pełniący rolę kierowcy. Najwidoczniej otrzymał od porucznika Szymanka wyraźne instrukcje.
– Wracając do sprawy, o której porucznikowi wspomniałem przez telefon – nawiązał Adamczyk – przedstawia się to tak: jakiś miesiąc czy może pięć tygodni przed i śmiercią, daty dokładnie nie pamiętam, Zygmunt powiedział do mnie: „W wytwórni betonu cement teraz już kradną całymi ciężarówkami”. Nie przywiązywałem wagi do tych słów, bo dla Zygmunta wszyscy, którzy trochę gorzej pracowali byli złodziejami i bandytami, ale on dodał: „Teraz od Żerania aż do Jabłonny stawiają szklarnię przy szklarni. A chyba nikt z tych pseudobadylarzy legalnie cementu nie kupił. A przynajmniej nie kupił go tyle, żeby wystarczyło na całość. Skąd więc biorą materiały budowlane? Najłatwiej o cement od nas. Blisko, samochód wiozący beton zboczy trochę, wyrzuci ładunek, kilka worków, i nawet bez opóźnienia odjedzie na plac budowy.”
– Ciekawe, i być może prawdziwe – porucznik z uwagą słuchał inżyniera.
– Wtedy to sobie zlekceważyłem. Pamiętam, że powiedziałem: „Zygmunt, mamy swoje kłopoty. Nie martw się cudzymi. Grunt, żebyśmy zawsze dostawali beton na czas. A cementu niech pilnują ci z wytwórni. Przecież mają określone normy na to, ile ton betonu ma być z jednej tony cementu. Kontrolę im zostaw”. Ale Zygmunt był uparty jak stary kozioł. Tłumaczył mi: „Ilość betonu będzie się zawsze zgadzała. Wystarczy wziąć trochę więcej żwiru i wody. Wody nikt nie mierzy, ile się jej zużywa, a żwir dostają całymi pociągami. Jego rejestracja jest dużo mniej dokładna niż cementu. Ci przy betoniarkach zawsze mogą dodać więcej żwiru, skręcić kilka czy nawet kilkanaście worków cementu. Tego przy tak wielkiej produkcji nikt nie zauważy. Nawet szczegółowa analiza nie wykazałaby większych rozbieżności. A wiesz, ile się dzisiaj płaci na wolnym rynku za jeden worek cementu? Starczy nie tylko na wódkę”.
– Bardzo logiczne. Nie ma miesiąca, żeby milicja nie nakryła takich złodziei materiałów budowlanych.
– Byłem wściekły na Zygmunta. Ten człowiek zawsze musiał wsadzać palce w cudze sprawy. Odburknąłem mu, żeby sobie poszedł do kierownika wytwórni betonu albo nawet do samego naczelnego dyrektora, ale mnie niech głowy nie zawraca bo mam ważniejsze sprawy, niż śledzenie tego, co się dzieje na cudzym podwórku. Tu taka wielka budowa. Setki ludzi. Trzeba każdego pilnować, żeby nie bumelował, a ten się czepia kilku worków cementu.
– A co na to Stojanowski?
– Powiedział, że pójdzie choćby do dyrektora, ale najpierw musi zebrać dowody, aby mieć czarno na białym.
– Zrobił to?
– Nie wiem. Wkrótce potem wyjechałem do Czechosłowacji. Gdy wróciłem, Stojanowski już nie żył.
Nie dowiadywał się pan w dyrekcji przedsiębiorstwa lub u kierownictwa betoniarni, czy stwierdzono u nich kradzież? Czy sądzi pan, że przypuszczenia Stojanowskiego odpowiadały prawdzie?
– Nie pytałem, nie wiem też, czy Zygmunt tam dotarł. W każdym razie jego przypuszczenia mogły być prawdziwe. Sam nieraz zachodziłem w głowę, skąd ci ludzie budujący szklarnie biorą cement, żelazo i szkło, już nie mówiąc o armaturach, które przecież jeszcze trudniej zdobyć, i których w ogóle prawie nie ma w sklepach branży budowlanej. A przecież ich budynki powstają prędzej niż niejedne nasze hale fabryczne wykonywane przez firmy państwowe, które zasadniczo nie powinny mieć trudności z zaopatrzeniem w materiały budowlane. O tej rozmowie z Zygmuntem przypomniałem sobie dopiero wczoraj wieczorem. Dzisiaj rano zatelefonowałem do Pałacu Mostowskich. Nie miałem więc czasu porozumieć się z kimkolwiek poza porucznikiem.
– To dobrze nawet – zgodził się porucznik – że nikt o tym nie wie. Jeżeli rzeczywiście inżynier Stojanowski był na drodze do wykrycia poważnych nadużyć i jego śmierć łączyła się z tą aferą, dla pańskiego osobistego bezpieczeństwa będzie lepiej, jeżeli nasza rozmowa pozostanie w tajemnicy. Naturalnie, aż do pewnego czasu. My swoimi kanałami sprawdzimy, czy podejrzenia Zygmunta Stojanowskiego miały uzasadnienie.
– Pan sądzi, że oni go mogli zabić?
– Skoro to nie są jakieś drobne kradzieże a duży, dobrze zorganizowany gang, ci ludzie w obawie przed wsypą nie zawahaliby się przed morderstwem.
– Duże kradzieże byłyby możliwe tylko za wiedzą i ze współudziałem kierownictwa wytwórni betonu. Znam dobrze inżyniera Wiernacika, który jest kierownikiem betoniarni. To bezwzględnie uczciwy człowiek.
– A inni? Także pan gotów ręczyć za ich uczciwość?
Janusz Adamczyk zawahał się. – Tam w ciągu ostatniego roku sporo osób się zmieniło. Praca w wytwórni betonu nie jest specjalnie ciekawa. Inżynierowie, zwłaszcza młodzi, mający pewne ambicje, szybko stamtąd uciekają do innej roboty. Choćby do nas. Ale znam tam także kilku techników, ludzi już starszych. Pracują w wytwórni od lat. Nie sądzę, aby poszli na tego rodzaju śliskie interesy.
– Widzi pan, inżynierze – roześmiał się porucznik – każdy przestępczy związek uważa, że udało mu się wypracować doskonałe metody kradzieży. Że nikt nigdy ich nie złapie. Zwykle zaczyna się to od drobnych ilości kradzionych towarów, później, w miarę rozrastania się gangu i przyzwyczajenia się jego członków do łatwych i szybkich zarobków, apetyty gwałtownie rosną. Tak było z wszystkimi wielkimi przestępstwami gospodarczymi, że wspomnę afery mięsne, gang włókienniczy czy słynną aferę rtęciową. Kierownik betoniarni może być kryształowo uczciwym człowiekiem, a gang będzie działał poza jego plecami. Wystarczy, że zmowa obejmie tych, którzy dozują cement, portierów i kierowców. Dokumentacja pozostanie bez zarzutu. Inżynier Wiernacik przecięż nie stoi stale przy betoniarce i nie sprawdza, czy nie wlano więcej wody lub dano więcej piasku niż tego wymaga norma. A uzyskane w ten sposób nadwyżki spokojnie wyjeżdżają za bramę.
– Wyrywkowo sprawdza się jakość betonu.
– Przypuszczam, że takie próby robione w warunkach wytwórni polowej nie są zbyt dokładne. A poza tym członkiem gangu może być także ten, kto tych prób dokonuje.
– No, może. Nie wiem – przyznał szczerze inżynier Adamczyk. – Przypomniałem sobie pewną rozmowę z Zygmuntem Stojanowskim i możliwie najdokładniej powtórzyłem ją panu porucznikowi. Reszta zależy od was.
Читать дальше