– Nocy nie ma jednej, żeby bałuch 79 79 bałuch – wrzawa, zgiełk, hałas. [przypis edytorski]
przez nich nie wynikł…
– Nie dość im, że frymarczą 80 80 frymarczyć – handlować. [przypis edytorski]
kryjomo 81 81 kryjomo – po kryjomu. [przypis edytorski]
, ceł nie płacą, na szkodę kupiectwa działają…
– Albo te ich jurydyki 82 82 jurydyka (z łac.) – enklawa wyjęta spod prawa miejskiego; jurydykami były tereny położone pod miastem lub w jego obrębie, należące do szlachty a. duchowieństwa. [przypis edytorski]
! Rządy w rządzie, miasta w mieście – urągowisko prawu i obyczajowi!
– Uprzywilejowani!
– Ciemięzcy!
– Oligarchowie!
W miarę jak oddział się zapuszczał, głosy uspokajały się i cichły.
– Pogoda będzie jutro… – ozwał się ktoś, ziewając.
– Na Piekiełko pójdziemy – czarownicę oglądać na stosie…
– Ja do Fary 83 83 fara (z niem.) – kościół parafialny; tu: kościół św. Jana, dzisiejsza katedra. [przypis edytorski]
– ksiądz Skarga 84 84 Skarga Piotr (1536–1612) – jezuita, kaznodzieja nadworny Zygmunta III, czołowy przedstawiciel kontrreformacji, zwolennik ograniczenia uprawnień sejmu i umocnienia władzy królewskiej; piętnował wady polskiej szlachty. [przypis edytorski]
dosalać ma senatorom…
– Daj mu Bóg zdrowie. Dobranoc, kumie Macieju!
– Śpijcie z Bogiem, kmotrze Stanisławie.
Okna zamknięto.
Tymczasem straszny z pozoru pachoł, z rohatyną 85 85 rohatyna (z czes.) – rodzaj włóczni. [przypis edytorski]
zębatą w ręku, wiodący Jura „pod hareszt”, nachylił się doń i mówił płaczliwie:
– Matula dobrodziejka srodze się zmartwi… oj!
– Znasz matkę? – zapytał tamten zdziwiony.
– Co nie mam znać. Tociem 86 86 tociem – toć jestem; przecież jestem. [przypis edytorski]
wychowanek nieboszczyka Zawiślaka, tatula waszego. Panisko mnie nie poznał? Frącek Chrzan jestem.
– Zmieniło cię przebranie. Ale to i lepiej, żeś miejski.
– To się wie. Klucznik mój krewniak – głodu panisko nie dozna…
– Bóg ci zapłać, Frącku.
– A u matuli jutro będę…
– Bądź. Ale prawdy jej nie mów. Powiedz, że mnie magnat jeden wywiózł – robotę dał pilną…
– Stać! – rozległ się w tej chwili grzmiący głos dowódcy.
Frącek minę groźną przybrał i rohatyną wojowniczo potrząsnął. Straż, wlokąca się krętym i ciemnym zaułkiem, zatrzymała się w miejscu.
Więźniów wprowadzono do Wieży Marszałkowskiej.
Nie była zaś wówczas Wieża Marszałkowska niczym innym, jeno Wieżą Okrągłą, na załomie muru obronnego od strony Wisły stojącą.
Imć pan Balcer alias 87 87 alias (łac.) – inaczej. [przypis edytorski]
Baltazar Szeliga od półrocza już przeszło poza domem przebywał. Trzymały go w cudzych krajach sprawy handlu, który przez lat trzydzieści z pożytkiem dla siebie i miasta swego prowadził.
Szeliga był to mąż „uczony, pokaźny i rozgłośny” ( honestus , spectabilis , famatus ). Obyczajem ówczesnym pisał się Sheliga albo Scheliga. Handel odziedziczył po ojcu, dzielił go zaś z bratem Janem. Ten ostatni, że był zdrowia słabego, więcej ksiąg się pilnował niż łokcia. Do trzech epitetów wymienionych dodało mu to jeszcze czwarty: illustris 88 88 illustris (łac.) – oświecony. [przypis edytorski]
.
Balcerowi temperament i peregrynacje 89 89 peregrynacja – podróż. [przypis edytorski]
częste nie pozwalały urzędów magistrackich sprawować. Natomiast Jan oddał się im niepodzielnie. W r. 1607 widzimy go w kole ławniczym: za burmistrzostwa Mikołaja Majerana, a podskarbiostwa Stanisława Baryczki. W 1617 jest już rajcą i szafarzem. We dwa lata później osiąga godność najwyższą, obierają go bowiem „prokonsulem”, czyli burmistrzem.
Szeligowie kupczyli bławatami. Pod krótkim tym określeniem rozumieć trzeba sferę niezmiernie rozległą. Należało do niej wszystko, co w wieku owym mianem „kupi tkanej” oznaczano. A także wszelkie rodzaje sukien i płótna przeróżne.
Mieli oni kram najpokaźniejszy w Ratuszu; mieli drugi przy ulicy Grodzkiej. Składy ich wielkie i zawsze pełne mieściły się w kamienicy Balcera w Rynku. Liczono Szeligów do mieszczan najzamożniejszych, do patrycjatu Starej Warszawy.
Prócz dwóch braci była jeszcze siostra. Od obu starsza i już niemal sędziwa, w panieństwie pobożnego żywota dokończała. Eufemia było jej na imię; Ofką ją nazywano.
„Ciocia Ofka”, choć z pozoru praktykom religijnym całkowicie oddana, a przy tym przez pół ciemna i jak wianek zeszłoroczny wyschnięta, miała jednak głowę w rodzinie najtęższą. Miała też podobno i największe kapitały. W ogóle głos jej w rodzinnym trybunale Szeligów ważył najwięcej.
Jan był bezżennikiem 90 90 bezżennik – stary kawaler. [przypis edytorski]
, Balcer zaś wcześnie owdowiał. Ofka mieszkała przy ostatnim, matkując jedynaczce jego Basi.
W domu wdowca zwyczaje panowały patriarchalne. Z cnót potocznych najbujniej w nim kwitły: pobożność i pracowitość. O tej ostatniej powiedzieć by można, że była niemiecka. Co prawda, nie to jedno tylko niemieckością tam trąciło – ale czyż mogło być inaczej?…
Szeligowie drzew genealogicznych nie rysowali, rodzinne zaś ich tradycje nie sięgały dalej nad cztery do pięciu pokoleń. Znaczy to niewiele więcej nad jedno stulecie. A tymczasem, któż wie, czy po gałązkach rodowych na dół się opuszczając nie znalazłoby się korzenia tkwiącego w ziemi – niemazowieckiej 91…
Co się tyczy Szeligów, pewne jest to tylko, że się kilkakrotnie z rodzinami o niemieckim nazwisku koligacili. W kolei czasów wchodziły do ich domu: Korbówny, Gissówny, Fukierówny. Było to zwyczajne podówczas i nieuniknione. Szlachcianki gardziły mieszczanami, mieszczanie gardzili kmieciównami. O ile więc który z nich nie przywiózł sobie małżonki z obczyzny, brać ją musiał z ciasnego obrębu Starej lub Nowej Warszawy. Ale i tu nawet (o wieczna ludzkiej próżności komedio!) rzadko przychodziło do łączenia się dwóch połów jednej całości. Civis Antiquae Varsoviae 92spoglądał z góry na ziomka zamieszkującego Novam Varsoviam 93. Do osobliwości też liczyło się, by przed ołtarzem stawali: oblubieniec z tej strony Bramy Nowomiejskiej, a oblubienica z tamtej.
Z wolna też patrycjat Starej Warszawy przetwarzał się w jedną wielką rodzinę. Już to byli nie tylko współobywatele, ale kumowie i powinowaci. Związek też ich odznaczał się niezmierną spoistością. Drzewo genealogiczne jednego bywało drzewem genealogicznym wszystkich 94.
Miała więc w sobie i Basia Szeliżanka niemieckości dziedzicznej sporo. A nie była to niemieckość spokojnych równin Brandenburgii ani zdrzemniętego przy szumie fal Pomorza, ani wreszcie lisich, złowrogich nor pruskich. Wiała od niej poezja Czarnego Lasu i zamków nadreńskich. Minnesingerów 95najczulsze pieśni widok jej na myśl przywodził.
Była to zaś dopiero jedna istoty tej wybranej połowa.
W drugiej uosabiało się wszystko, co najpiękniejszego posiada Mazowsze.
Basia rozmodlona, z liczkiem bladawym, z oczyma spuszczonymi, z twarzą cieniem długich rzęs omroczoną, przypominała aniołów Dürera 96. Ale Basię, którą chochlik szesnastu lat rozswawolił, której buzia rumieńcem dziewiczym się oblała, której oczy gorącym promieniem zdrowia i młodości strzeliły, przyrównać wypadało do jagody, do maliny, do róży, do boginki wreszcie słowiańskiej, której śmiech kaskadą pereł rozsypuje się po świeżej, wonnej łące.
Читать дальше