Odchrząknął też i rzekł:
– Zawszeć te jagody od wiedźmy pochodzą… A nuż tam, na dnie, są jakie szkodliwe? Toćeście jeno z wierzchu je odżegnali…
Biber drgnął i garść jagód, niesioną do ust, w połowie drogi zatrzymał.
– Przewąchałeś co? Możeś umyślnie dał mi zatruty owoc? – mówił przestraszony Biber.
– Nicem nie przewąchał, bom nie wąchał, alem dał do powąchania Jakubowi, ten wciągnął w siebie woń, a że nie była jeszcze odżegnana, chodzi teraz jak otruty. Przyszło mi do głowy, żeście jeno z wierzchu kobiałkę odżegnali, a tam, od spodu…
– Żeby cię, psi synu, z twymi jagodami! – przerwał przestraszony dozorca.
I rzucił kobiałką w dowcipnisia, a sam przeżegnawszy się uchodził śpiesznie.
Ten uchwycił zręcznie kobiałkę. Nieco jagód z niej wyleciało, a knecht usunąwszy się we wnękę ściany, wsypywał do ust resztę pozostałych, mlaskając językiem.
Teraz i Biber był markotny. Zapomniał nawet fukać i gderać, szeptał jeno coś pod nosem, spluwał, bo zdawało mu się, że go pali we wnętrzu. Aż Fals zbliżył się do niego z pokorną miną i mówił:
– Nie bójcie się, ojcze, nie zjedliście nic szkodliwego, bo oto dopiero na dnie pod jagodami były dwa czarne robaki, którem zgniótł na krzyż, odmawiając jak wy in nomine … Resztę z kobiałki wrzuciłem do dołu, by nieczystości nieczystą siłę strawiły.
Biber zamierzył się na sprawcę jego umartwienia, ale wtem ukazał się jeden z urzędników Zakonu i rozkazującym głosem zawołał:
– Sekretarz wielkiego mistrza kazał się dozorcy dziesiątego podwórca w tej chwili stawić!
Kobiety podniosły się z ziemi, zataczały się jakby z wielkiego lęku i razów, jakie otrzymały, sił do dalszej podróży nie miały. Oczy im wszakże błyszczały, a obejmując jedna drugą, rzekomo dla podparcia się wzajem, czuły, że im serce gwałtownie dygocze. Gdy zaś odeszły od wałów ze dwie staje 12 12 staja , staje a. stajanie – daw. miara długości, w różnych okresach i okolicach licząca od 100 do 1000 m. [przypis edytorski]
, Sala nie mogła powstrzymać swojej radości.
– Widzicie, babo, widzicie, chcieliście już uciekać, a tak nam się udało, jak nigdy!
– Bałam się o ciebie, dziecino, o ciebie… Byleby jeszcze za trzy dni można zasięgnąć języka, a naszym jak najprędzej dać wiedzenie – dorzuciła.
– Ach, ten Kuba, ten Kuba, jak on pociesznie udawał, że wali mnie pięścią, a szeptał: „Bądź spokojna, Salo, baczę na wszystko, co się dzieje w Zakonie, a choćbym miał życie położyć, dam wam o wszystkim wiedzenie”.
– Bóg znać posłał go między te wilki, aby służył narodowi – westchnęła stara.
– Twoja to zasługa, babo – ozwała się miękkim głosem dziewczyna – odkąd nam go zabrali, ty czuwasz nad nim i nie dałaś mu się zniemczyć.
– On dałby się zniemczyć, on?
– Gdybyś nad nim nie czuwała, kto wie, co by się stało, toć przecie nie miał lat ośmiu, kiedy nam go zabrano. Coś ty użyła, jakich fortelów, by nie zapomniał mowy, a udawał, że jej zapomniał i Niemcom się zaprzedał. Coś ty użyła, wiesz tylko ty i sam Bóg na niebie – ciągnęła dalej Sala, przyciskając ramię baby z serdecznym uczuciem.
– Wszystko mi miłe, żem mojego Kubusia nie tylko od zniemczenia uchroniła, ale i jako węża wyhodowała, a przydatnym dla narodu uczyniła – mówiła stara jakby do siebie.
Sala przycisnęła znów jej ramię i rzekła:
– Jak przez mgłę pamiętam jeno onę chwilę, boćem lat pięciu nie miała, kiedy ojca Krzyżacy zabili, że bronił zamku i nie chciał powiedzieć, jaką drogą poszli Jagiełłowi rycerze, Kubę krzyczącego wniebogłosy zabrali, a matce grozili, że ją ubiją – westchnęła dziewczyna.
– O, pamiętam to dobrze, jakeś ty się za nimi powlokła, jakeś im nadskakiwała, a w domu potem mówiono, żeś Krzyżaków służka i że ich na nas naprowadzać będziesz.
– Cicho, cicho, nie wspominaj tych chwil strasznych! – zawołała drżącym głosem stara.
– Pozwól, pozwól, babo, tak mam dziś serce wezbrane, że muszę wszystko wygadać – mówiła Sala. – Jeno matka kochana zawsze powtarzała: „Sienicha swoich nie zdradzi, a że udawała służkę Krzyżaków, znać miała w tym myśl jakąś”. I jakby przeczuwając, żeś za Kubusiem poszła, mniej swego jedynaka płakała.
– Wiem to wszystko, wiem – przerwała stara. – A też i to, że prócz Kubusia było tam moc dzieci. Krzyżacy, słysząc moją niemiecką mowę, przychylność udawaną, słysząc wymysły na Polaków i Litwę, a też obietnice, że dzieci na wierne sługi Zakonu wychowam, mojej pieczy te niebożęta powierzyli. Nie ze wszystkimi się tak udało, jak z Kubusiem, nie wszystkim też mogłam ufać, zawszeć przez dziesięć lat coś się tam zrobiło – mówiła dalej jakby do siebie.
– Dziesięć lat. Ale coś ty tam przez te lata wycierpiała! – przerwała dziewczyna.
– Największą męką było dla mnie, żem słyszała ciągle pogróżki i wymysły dla Polski i Litwy. Największym też trudem było powstrzymywanie się, żeby nie wybuchnąć, a krew burzącą się w żyłach przymileniem się i przyświadczaniem powstrzymywać.
Sala z miłością przycisnęła się do jej ramienia.
– Największym też bólem było widzieć zabieranie spod mej opieki dzieci, które psy gończe pędziły, aby im ukryte wśród lasów chaty wskazywały. Spomiędzy tych zabieranych najwięcej było litewskich dzieci, z nimi mogłam się porozumieć, boć mi zostało nieco tej mowy w pamięci. A te biedactwa, poczuwszy dym z ojczystej chaty, pędziły w oczerety i zarośla, naprowadzając na własnych ojców strasznego wroga.
Kobieta, znękana strasznym wspomnieniem, zamilkła, a z piersi jej wydarło się głębokie westchnienie. Westchnęła i Sala, a potem rzekła:
– Aż oto przed rokiem zjawiłaś się znów w naszym dworze, przyniosłaś wieść umierającej matce o ukochanym jej synu. A ona cię błogosławiła i oddała twojej opiece i mnie, i jego – dodała.
I znów obie zamilkły.
– Aż oto, gdyś chciała odchodzić, uczepiłam się twej dłoni, a tyś pozwoliła, żebym poszła za tobą, aby ból serdeczny po matce utulić, brata obaczyć, a podpatrywać wrogów i o ich zamiarach swoim donosić…
– Pozwoliłam, a teraz ciągle to sobie wyrzucam! – odrzekła Sienicha.
– Uspokój się. Przecież opiekun mój a krewniak matki, Jaśko z Tarnowa, pobłogosławił mi i rzekł: „Wszechmocny i wątłej dziewce doda siły, jeżeli dobrej sprawie chce służyć”.
– Pamiętam to, pamiętam, a jednak…
– Mam też duże porachunki z Krzyżakami – przerwała Sala. – Zabili ojca, zabrali brata, matka z tęsknoty życie skończyła, zamek zrabowali, lud z Bobrownik srodze uciemiężali, do mnie więc należy wszystkich sił użyć, by na każdym kroku przeszkadzać im do dalszych zaborów – mówiła z zapałem dziewczyna.
– Wiem to wszystko, wiem, ale to nad siły słabej dziewczyny.
– A ty, babo, a ty? Przecież i ty od najrańszej młodości stanęłaś do walki z wrogą nam potęgą.
– Niech cię Bóg uchowa, żebyś miała doznać tego, co ja doznałam – westchnęła Sienicha.
– Pozwoliłaś pójść z sobą, a teraz zniechęcasz.
– Boga mi, nie zniechęcam, jeno drżę, żeby cię w swoje szpony te wilki nie dostały!
– Nie dostaną. Żywcem nie dostaną! – rzekła z mocą Sala. – Wszak wiesz, co noszę w krzyżyku – dodała.
Obie westchnęły.
– Brata odnalazłam, widywałam go przy twojej pomocy, przyniosłam mu otuchę, a choćem jeno dziewką, mogę być swoim użyteczna – mówiła dalej Sala.
Читать дальше