– No, to wiśta, wio, wyrodny tatusiu! – Inspektor dał komendę i omijając kałuże, ruszyli pędemw stronę redakcji.
Kiedy przecinali ulicę Legionów i wózek podskoczył na szynach tramwajowych, Wilga ocknęła się na moment. Wolno podniosła głowę i powtórzyła pijackim głosem:
– No, to wiśta, wio!
EPILOG
W ten sam wtorek, dziesięć po czwartej po południu, do drzwi pokoju inspektora Andrzeja Zięby w komendzie wojewódzkiej przy ulicy Sapiehy zapukał wykładowca prawa rzymskiego Emilian Kanclerz. „Wykałaczka” był roztrzęsiony. Oznajmił, że jest gotów ponieść konsekwencje swych nierozważnych czynów. Skruszonym głosem wyjaśnił, że powodem jego ucieczki z domu przez okno w sanitariacie był nerwowy szok. Szok, który już w starożytnej kazuistyce był czynnikiem usprawiedliwiającym. Posłużył się łacińską sentencją: Nemo tenetur se accusare , co oznaczało według jego słów, że: „Nikogo nie można zmusić do oskarżania samego siebie”. Prawnik przyznał się, że w minioną sobotę spotkał się z panną Różą Winkler w kawiarni hotelowej u „George’a” na kolacji. Dodał, że kiedy jedli ostrygi i pili szampana, niespodziewanie dowiedział się, że na początku nowego roku zostanie tatusiem. Właśnie ta szokująca wiadomość pchnęła go do nieprzemyślanych zachowań. Inspektor Zięba przyjął to wyjaśnienie z kamienną twarzą. Spisał zeznanie Emiliana Kanclerza, a kiedy naukowiec zostawił na formularzu wycyzelowany podpis, w rewanżu przekazał mu informację, po której gość nie miał siły podnieść się z krzesła. Uniwersytecki prawnik nie mógł uwierzyć, że pod jego dachem mieszkał jego przyrodni brat Zenon Smoczek, który od kilku miesięcy terroryzował całe miasto.
W środę redaktor naczelny „Kuriera” Marek Mańkiewicz, w obecności Wilgi de Brie i Jakuba Sterna, przyjął w swoim gabinecie honorowego gościa, panią Eulalię Ewelinę Stelze. Manio przy błyskach fleszy, patrząc w obiektywy aparatów, wręczył jej czek na tysiąc złotych, stwierdzając uroczyście, że społeczeństwo Lwowa było i jest odpowiedzialne. Pani Eulalia otrzymała główną nagrodę „Kuriera” za pomoc w wykryciu sprawcy morderstw na lwowskim Rynku i oznajmiła, nie kryjąc łez, że na początku lipca wyprowadzi się z obskurnego mieszkania na Krakidałach do centrum.
We wtorek, 24 maja, Anna Stern, wychodząc na dyżur do apteki „Pod Aniołem”, zatrzymała się na moment w ogródku. Była rozemocjonowana, bo na jej ulubionej róży „Marechal Niel”, którą dostała od męża na urodziny, pojawiły się trzy żółte pączki. Nachyliła się, by je powąchać, i podniecona delikatnym zapachem, uśmiechnęła się do siebie, święcie wierząc, że spotkało ją tego dnia szczęście.
Dokładnie w tym samym czasie inspektor Andrzej Zięba, spacerując po plaży w Juracie, znalazł wreszcie ustronne miejsce na odpoczynek. Postawił koszyk z jedzeniem przy wyrzuconej przez morze belce, po czym niespiesznie zdjął ubranie. Złożył je w kostkę, przetarł czoło i zaczął kopać piętą dołek w piasku. Miał zamiar położyć się w nim i, jak obiecał redaktorowi Sternowi, delektować się zimnym piwem, bezmyślnie gapiąc się na horyzont.
Tylko jeden bohater tej opowieści – mieszkaniec kamienicy przy ulicy Zielonej pod numerem piętnastym – adwokat Samuel Hillel, nic sobie nie robił z pączkujących róż, rześkiej morskiej bryzy i głównej nagrody przyznanej pani Eulalii Ewelinie Stelze. Bas od tygodnia nie wychodził z domu. Jego rany goiły się pomału, on tymczasem zagłębiony w fotelu szukał pocieszenia w wersetach odziedziczonej po przodkach Tory.
Słowniczek gwary lwowskiej, bałaku
anioł – policjant
batiar – łobuz
batiuszka – ksiądz prawosławny
cyferblat – twarz
ćmaga – wódka
dziunia – panienka
furdygarnia – więzienie
gielajza – kufel
graba – ręka
hara – wódka
handełes – sprzedawca, pogardliwie
hawira – dom
hryć – głupiec
kindrus – cwaniak, łobuziak
kinol – nos
lola – dziewczyna
meszty – pantofle płócienne
mordownia – knajpa
myszogene – wariat
pypka – smoczek
ryło – twarz
szantrapa – stara i brzydka kobieta
sztangle – podłużne bułki
sztajgować – biegać
trembulka – szczypiorek
umbra – klosz lampy
winkiel – narożnik
lesiojot