Paweł Jaszczuk - Plan Sary
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Plan Sary» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Plan Sary
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Plan Sary: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Plan Sary»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Plan Sary — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Plan Sary», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
To wtedy podchmielony ojciec popisał się nie lada wyczynem. Kiedy przechodzili obok budowanego właśnie kościoła Świętej Elżbiety, podniósł z ziemi kamień i nieoczekiwanie rzucił go między wieże kościoła. Mówiono we Lwowie, że kościół specjalnie zlokalizowano na wododziale i że krople deszczu spływają z jednej połaci dachu do zlewni Morza Czarnego, z drugiej zaś do Bałtyku. Dlaczego ojciec to zrobił? Komu chciał zaimponować? Matka do końca dnia się do niego nie odzywała, a Kuba z Edkiem bili mu brawo. Mały Kuba mógł mieć wtedy dziesięć lat.
Po obiedzie leniuchowali. Anna ucięła sobie krótką drzemkę, on zaś nie mógł znaleźć sobie miejsca i wciąż był myślami przy rodzicach, którzy uparcie odmawiali przeprowadzki na Pohulankę. Siedział jak nieobecny przy Kasi i potakiwał jej, udając, że się z nią bawi.
– Mieliśmy pójść na Donalda, pamiętasz, tato? – szepnęła do ojca z żalem w głosie.
– Tak, ale sama wiesz, że musiałem...
– Więc ubierzmy się teraz i pójdźmy, mama posiedzi z Piotrusiem, a my...
– Znowu macie te swoje niedorzeczne tajemnice? – zapytała Anna, wchodząc do salonu z małymna rękach.
Zamilkli, jakby przyłapani na zmowie. Anna posadziła Piotrusia na dywanie, gdzie Jakub od pół godziny bawił się z Kasią w afrykańską dżunglę, z której miał wyjść niebezpieczny, włochaty goryl.
Zrobili już palisadę z krzeseł i usypali dwie góry z poduszek, za którymi skryli się przed niebezpiecznym zwierzęciem. Kiedy Jakub wziął do rąk dzidę z kija od szczotki i miał zaatakować potwora, niespodziewanie zadzwonił telefon.
Anna wyszła do przedpokoju.
– Czy to konieczne? – zapytała głośno. – Mąż jest w tej chwili bardzo zajęty. No, skoro to takiepilne – dodała, cedząc wymownie słowa. – To do ciebie! Nie udawaj, że nie wiesz, o kogo chodzi.
Jakub poderwał się, burząc ścianę dżungli i przestawiając palisadę z krzeseł. Razem z nim do telefonu podszedł czepiający się jego nogi Piotruś.
– Kto mówi?
– Wilga. Mam ci powiedzieć, żebyś mnie więcej nie szukał – zaczęła smutno.
– Wilga! – krzyknął. – Gdzie jesteś? Powiedz mi, kto to...
W odpowiedzi usłyszał w słuchawce jęk, a potem odgłos kroków.
– Halo? Odezwij się, ty podły sukinsynu! – zawołał wściekle i w odpowiedzi usłyszał płacz
Piotrusia.
– Dosyć już tego! – oświadczyła Anna i odebrała mu słu-chawkę. – Koleżanki tatusia nie potrafiąuszanować niedzieli.
– To zadzwonił ten potwór z dżungli – Jakub starał się uspokoić Piotrusia i Kasię. – Tatuś jestz wami. Nie bójcie się! – powiedział i wziął zanoszącego się płaczem synka na ręce.
Po chwili, gdy dzieci poszły się bawić do swego pokoju, Jakub przeprosił Annę i wyszedł na korytarz. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer komendy wojewódzkiej, który znał już na pamięć. Poprosił dyżurnego o kontakt z inspektorem Ziębą, w bardzo pilnej sprawie. Dyżurny zapisał jego nazwisko i numer i kazał czekać. Około pół godziny później telefon zadzwonił znowu i Stern usłyszał w słuchawce głos inspektora.
– Mamy jakiś problem, panie Stern?
– Przestań żartować. Niedawno dzwoniła do mnie Wilga de Brie.
– Co ty powiesz?
– Zrób coś, Andrzeju, ona jest w jego rękach.
– Czyich?
– Tego nie wiem. Gdybym wiedział, sam bym próbował ją odnaleźć. Czy możemy się zarazspotkać?
– Dziś? To wykluczone. Mam na głowie kilka ważnych spraw. Przede mną pracowita noc.
– Nie zrozumiałeś, Wilga jest w jego rękach. Wczoraj dostała od niego zaproszenie, a potemwyszła gdzieś do miasta.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Inspektor Andrzej Zięba nad czymś się zastanawiał.
– Tylko bez paniki. Powtórz, co ci mówiła.
– Powiedziała, żebym jej więcej nie szukał – relacjonował Jakub. – Potem usłyszałem jęk,jakby...
– Nie była nadzwyczaj rozmowna.
– Ja nie żartuję.
– Ja też nie – powiedział inspektor surowym tonem. – Wiesz, gdzie mieszka? Podaj mi jej adres.
Stern podyktował adres stancji przy Świętego Jacka.
– Zaraz ktoś tam pojedzie i sprawdzi, może pani redaktor zostawiła nam jakąś wiadomość.
– A ja?
– Co ty?
– Co mam teraz robić?
– Nic. Prześpij się. Jutro sam się z tobą skontaktuję. Na razie rozmawiam z Bareckim, to twójbyły student. Jest u mnie od rana. Gada, że przysłałeś go do mnie. To prawda?
– Zgadza się.
– Wciąż plącze się w zeznaniach. Posiedzi kilka dni na dołku, aż zmięknie. To jakiś matoł albowiększy cwaniak.
– Pozwolisz...
– Pozwolisz, że teraz ja zajmę się tą sprawą – przerwał mu inspektor i odłożył słuchawkę.
Tej nocy Jakub Stern nie miał żadnych snów, lecz mordował go nieprzerwany potok myśli, które nie pozwalały mu zasnąć jeszcze grubo po północy. Przewracał się z boku na bok, poprawiał uwierającą go poduszkę. Chciał się pomodlić za Wilgę, za Annę, a także za siebie, lecz zwątpił w siłę pacierza i trwał w swej myślowej malignie. W pewnej chwili, nie wiedzieć czemu, przypomniał sobie osobliwą rozmowę, jedną z tych, których nie zapomina się nawet po latach. Widział siebie przemierzającego po skończonych ćwiczeniach pusty uniwersytecki korytarz z poczuciem dobrze wypełnionej misji. I wtedy wyrosła przed nim męska postać. Na początku sądził, że to Emilian Kanclerz, który chce go zaczepić, potem odetchnął z ulgą, rozpoznając poczciwego profosa. Nic dziwnego, że się pomylił. Kanclerz i woźny byli do siebie trochę podobni:
wzrostem, kolorem włosów i tuszą. Mieli też takie same stalowe oczy – Kanclerz badawcze i chłodne, pan Zenon zaś frywolne i ruchliwe. Stern z rozbawieniem obserwował, jak profos naśladuje Kanclerza, zapożyczając od niego niektóre wyrażenia, a nawet gesty.
Próbował wyminąć woźnego, lecz ten stał w drzwiach i ani myślał ustąpić.
– Panu też, panie Jakubie, podoba się? – usłyszał pytanie, zupełnie jakby wrócili do jakiejśprzerwanej rozmowy.
– Kto?
– Proszę, niech pan przede mną nie udaje. Sara, panna Sara Reddig. Obaj wiemy, że o niąchodzi. – Uniósł rękę w mentorskim geście zupełnie jak Emilian Kanclerz.
Stern poczuł mrowienie na plecach i coś jeszcze, jak gdyby profos dobrał się do jego myśli i teraz podstępnie bawił się nimi, majstrując z nich niechlujną układankę. Szczególnie dotknęła go forma pytania. Jakieś dziwne spoufalenie, czyniące z niego niemal wspólnika.
– Skończył pan ćwiczenia? I wraca pan już do domu?
– Tak – odparł sucho, patrząc na woźnego, na jego błazeńskie oczy i gładką, pedantyczniewygoloną twarz.
– Doskonale. Spotka się pan z żoną i dziećmi? I pewnie będzie pan jadł z nimi kolację?
– Czy to coś dziwnego? O co panu chodzi?
– Najmocniej przepraszam – powiedział nieśmiało mężczyzna, robiąc usłużnie przejście. –Mam tu wielu znajomych profesorów, doktorów i...
– Więc co?
– Czasem, kiedy wykładowcy są zmęczeni, potrzebują kontaktu z... no, powiedzmy,ze zwyczajnym człowiekiem – zażartował, próbując dogonić Sterna. – I wtedy odprowadzam ich do drzwi i, niekiedy, oczywiście, gdy mają na to ochotę, zamieniamy ze sobą kilka słów. Nie ma w tym chyba nic złego?
– Raczej nie – potwierdził niechętnie Jakub, kierując się do szatni po płaszcz.
– Ostatnio rozmawiałem z pana studentami.
– O czym?
– O pańskich ćwiczeniach. Lubią pana, panie Jakubie, bo pan nie jest sztywniakiem, jak panapoprzednik. Nie powtarzam tego, żeby panu pochlebić, broń Boże. Mówią o jakimś porywającym scenariuszu. Gratuluję!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Plan Sary»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Plan Sary» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Plan Sary» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.