Paweł Jaszczuk - Plan Sary
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Plan Sary» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Plan Sary
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Plan Sary: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Plan Sary»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Plan Sary — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Plan Sary», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Co się z tobą dzieje? – rzuciła, patrząc mu w oczy. – Jesteś nieobecny. Wyglądasz, jakbyś...
– Jakbym co? – przerwał jej, poruszony, że mogła odkryć jego tajemnicę.
– Nic, jest takie stare przysłowie: na złodzieju czapka gore!
– To o mnie?
– Sam sobie odpowiedz. Jesteś podobno mistrzem efektownych zakończeń.
Godzinę później, kiedy leżał w łóżku u boku Anny, znowu dopadły go wspomnienia.
Przypomniał sobie pewne kwietniowe słoneczne popołudnie, gdy wziął służbową tatrę i pojechał pod uniwersytet, by rozwikłać tajemnicę Sary. Nie chciał informować o tym Wilgi. Im mniej wiedziała o jego dawnej znajomości, tym dla niego lepiej.
Zaparkował za dorożką, tuż przed samochodem Kanclerza, którego szyby zacięcie polerował szmatą profos. Pan Zenon, bo tak nazywali go studenci i naukowcy, ukłonił mu się grzecznie, zdejmując czapkę, i wyraźnie miał chęć zamienić z nim kilka słów, lecz Stern przeprosił go i od razu skierował się do dziekanatu wydziału prawa. Krótką chwilę zajęło uzyskanie od sekretarki potrzebnej informacji. Dostał adres rodziców Sary, podziękował i wyszedł. Wiedział od Hillela, że rodzice panny Reddig są obrzydliwie bogaci. Ojciec był znanym ginekologiem w klinice przy Pijarów, matka zaś prowadziła dom.
Kiedy ponownie znalazł się na ulicy, zauważył, że samochód Kanclerza już odjechał. Dorożka nadal stała na podjeździe, fiakier drzemał, a zadowolony koń trzymał łeb w płóciennym worku, wyjadając obrok. Stern uruchomił motor, minął dorożkę i ruszył w stronę Sygniówki.
Państwo Estera i Dawid Reddigowie mieszkali przy Orszańskiej. Była to jedna z nowszych ulic miasta położona w jego zachodniej części, z wylotem na Gródecką, prowadzącą jak wiadomo do Przemyśla i Krakowa. Jednopiętrowa willa, której dach pokryty był grafitowym łupkiem, przypominała szlachecki dworek. Stern wysiadł z samochodu, przeciął pełen kwiatów ogród, po czym pewnym krokiem wszedł po granitowych schodach i nacisnął dzwonek.
Drzwi otworzyła mu chuda służąca ubrana w beżową sukienkę i biały fartuszek. Dziewczyna, uśmiechając się kabotyńsko, zapytała gościa o imię i nazwisko, a kiedy otrzymała wizytówkę, oddaliła się, potrząsając rudymi włosami niczym koń grzywą.
Wizyta miała krótki i nieprzyjemny przebieg. Od pierwszej chwili Sterna męczył moralny kac, gdyż kobieta, która go przywitała, była niezwykle podobna do Sary. Miała jej niebieskie oczy, jej śliczny nos i przepiękne jasne włosy, które tak samo przeczesywała palcami. Stern przyglądał się jej dyskretnie, lecz wciąż napotykał zawzięte, piorunujące spojrzenie, które zmuszało go do opuszczania wzroku na pstrokaty dywan. Sama obecność nieproszonego gościa wyraźnie działała pani Esterze na nerwy.
– Jak pan śmie nas nachodzić, panie redaktorze Stern! Pańskie czcze gadanie nie zwróci życiamojej córce.
Rzuciła jeszcze pod nosem jakieś słowo w jidysz, którego Stern nie znał, a które zabrzmiało jak przekleństwo.
Dawid Reddig, mężczyzna o wielkiej tuszy i gęstej posiwiałej brodzie, z której ledwie wystawały małe, opuchnięte wargi, nie próbował nawet łagodzić sytuacji. Obracał w palcach wizytówkę z logo „Kuriera” i złożywszy ręce na brzuchu, czekał, nie wiedzieć na co. Upiorną ciszę zakłócił szerszeń, który nagle wpadł przez otwarte okno. Jakub miał ochotę wstać i rozdusić go na szybie leżącym na stoliku żydowskim tygodnikiem „Literarisze Bleter”. Rozmowa dobiegła końca. Ozięble pożegnał się więc z gospodynią, a potem wyszedł na korytarz, odprowadzony do drzwi przez ojca Sary. Gdy znaleźli się poza zasięgiem wzroku żony, mężczyzna zwrócił się do niego szeptem:
– Moja żona odchodzi od zmysłów, czy pan to widzi? Za to, co się stało, wciąż obarcza mniewiną. Da pan wiarę, że nie była na pogrzebie? Ja zadzwonię do pana w tej sprawie jutro przed południem. Niech pan teraz prędko idzie. Nie chcę, by Estera słyszała, jak rozmawiamy – zakończył grubas i wysunął do dziennikarza miękką, spoconą dłoń.
Dawid Reddig dotrzymał słowa. Następnego dnia minutę przed dwunastą zadzwonił do Jakuba Sterna i rzucił do słuchawki tylko dwa słowa: Aaron Lintz. Była to najkrótsza rozmowa, jaką dziennikarz kiedykolwiek i z kimkolwiek przeprowadził.
Jakub nie miał czasu na samodzielne drążenie tematu. Do rozwikłania zagadki potrzebny mu był inspektor Zięba, i to natychmiast. Musiał się z nim więc przeprosić, chwilowe animozje zeszły na plan dalszy. Zaproponował mu spotkanie w szynku „Pod Kanonem”, przy Ormiańskiej, i stary lis z komendy wojewódzkiej zgodził się, od czasu do czasu bowiem spotykali się w zwykłych knajpach, których atmosfera – nie wiedzieć dlaczego – obu ich pociągała. Rozmowa nie należała do najdłuższych. Zięba spieszył się gdzieś i zdążyli wypić ledwie po jednym piwie.
– Chętnie bym ci pomógł – zaczął, odstawiając pusty kufel i wycierając dłonią usta – ale...
– Ale co?
– Nie, już nic! Powiedziałeś, Aaron Lintz?
Stern przytaknął.
– Owszem, pamiętam to imię i nazwisko. Trochę się spóźniłeś, kolego – dodał jakimśszczególnym tonem. I odczekawszy chwilę, aż na twarzy Sterna odmaluje się ciekawość, ciągnął dalej: – Zaręczam słowem honoru, że twój gość nic z własnej woli nie powie.
– Niemożliwe.
– Chcesz się, Kuba, założyć?
Po chwili inspektor zrobił się bardziej życzliwy i dodał, że chłopak, którego osobiście przesłuchiwał, ma dwadzieścia trzy lata, jest wysoki i jak to mówią kobiety, diablo przystojny. Jego ojciec prowadzi zakład pogrzebowy o wdzięcznej nazwie „Hades” na Krakidałach.
– Czy może wiesz, co go łączyło z Sarą Reddig?
– To historia, o której będą mówić nasze wnuki – zakpił inspektor. – Sara i Aaron poznali sięna weselu ciotecznego szwagra albo stryjecznej siostry w Trembowli. Przepraszam, ale do tak skomplikowanych koligacji nigdy nie miałem głowy. Chłopak ją oczarował. Błyskał białymi ząbkami, potrząsał kruczą czupryną. Umiał gadać, a do tego podobno pięknie tańczył i śpiewał. Wiem, że młodzi przypadli sobie do serca. Wiem też, że zaczęli się w tajemnicy przed swoimi rodzicami spotykać. Chłopak był kilka razy u dziewczyny w willi przy Orszańskiej. No, ale niespodziewanie zdarzyła się przykrość. Pewnego dnia, zaraz po wyjściu młodzieńca, okazało się, że z szafki gospodyni zginęły precjoza. Jakiś pierścionek ze szmaragdem i diamentowy wisior. Zrobił się z tego wielki krzyk. Służąca bez zastanowienia wskazała na Aarona. Pani Reddig domagała się od nas stanowczych działań, a mąż ją wspierał. Odsyłaliśmy tę namolną parę na Komisariat Siódmy przy Gródeckiej, ale w końcu mój szef, który kiedyś pracował w Trembowli, zmienił zdanie. Sprawa była prosta, może nawet zbyt prosta. Moi ludzie pojechali do domu chłopaka i znaleźli te wartościowe przedmioty schowane pod łóżkiem, w jego torbie. Chłopak zaklinał się, że jest niewinny. Stary Lintz wynajął adwokata, ale pani Reddig także nie próżnowała. Opłaciła swoich mecenasów. Wesołowski i Wesołowski, sam przyznasz, że lepiej mieć tę bandę jazgotliwych papug po swojej stronie. Dalej możesz się domyślać. Chłopak stanął przed sądem, a nieomylny sędzia skazał go na dwa lata. Nie muszę ci tłumaczyć, że dwa lata dla takiego smarkacza to niemal wieczność. Szczeniak nie mógł w celi wysiedzieć. Odgrażał się, że jeśli go nie wypuszczą, pożegna się z życiem. I jak powiedział, tak zrobił. Dwa tygodnie temu powiesił się na pociętym w pasy prześcieradle.
Stern przez moment milczał.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Plan Sary»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Plan Sary» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Plan Sary» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.