Paweł Jaszczuk - Foresta Umbra
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Foresta Umbra» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Foresta Umbra
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Foresta Umbra: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Foresta Umbra»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Foresta Umbra — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Foresta Umbra», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Ich kos - Pierre - potrzebował dziś spokoju. Stern postanowił, że umieści klatkę w swoim gabinecie, gdzie będzie bezpieczna, jak inne ukryte przed wzrokiem Anny dokumenty i przedmioty.
Kiedy przyszli do domu, Anna jeszcze spała. Nie niepokojony wniósł klatkę z zalęknionym gościem do gabinetu i postawił na stole, przy uchylonym oknie. Był rad, że ze strony Anny nie będzie żadnych pytań. Domyślał się, jak by skomentowała kiepski geszeft z Hillelem, ujrzawszy skulonego, wpółżywego ptaka.
Kiedy usiadł w fotelu, by zapalić papierosa, naszło go więcej pytań. Zastanowiła go niespodziewana decyzja Samuela. Przyglądając się milczącemu śpiewakowi, doszedł do wniosku, że jego przyjaciel był kochankiem hrabiny i że ten fakt przed nim ukrywał. Nigdy nie zgodził się na wspólne u niej odwiedziny. Chronił ją przed nim, musiał więc być o nią zazdrosny. Niewykluczone, że Sołowiowa była w rzeczywistości o wiele młodsza. Mówił o niej w skrócie „hrabina” lub zwyczajnie „Sołowiowa”, nigdy nie opisując jej wyglądu. Czy rzeczywiście była aż tak odrażająca? I czy naprawdę dlatego umarła, że wbijała w kartofel zapalone kadzidełka? A może ich związek był prozaiczny i Hillel utrzymywał z nią znajomość, by pogawędzić w języku Lermontowa?
Stern wyczuwał w tych opowieściach jakiś niebezpieczny fałsz. Kim naprawdę była Sołowiowa dla Samuela? Dlaczego dopiero po jej śmierci odważył się wyjechać do Marié i Izaaka do Hajfy? Czyżby w grę wchodziło nie tylko uczucie, ale i duży spadek? Z takimi pytaniami, lecz bez odpowiedzi wypalił papierosa, a kiedy go zgasił, zamknął oczy i, jak kos, zapadł w drzemkę.
Nie cierpiał redakcyjnych kolegiów. Jednoosobowych, wrednych pokazówek. Krezus rozwalał się wtedy w fotelu i ćmiąc ulubionego dunhilla, dawał popis niecenzurowane- go chamstwa. A jednak ten przedpołudniowy poniedziałkowy spęd, na który nie miał ochoty, różnił się zasadniczo od innych. Dzielone po równo pretensje ominęły go.
Siedzieli w zwykłym składzie w niewielkiej salce narad, której okna wychodziły wprost na Wały Hetmańskie. To samo życie, które toczyło swe wody jak wyśmiewana, cuchnąca mułem Pełtew, trafiało dzięki nim na szpalty, uwodząc czytelników niczym modry Dunaj i wdzięcząc się do nich niczym długonogie tancereczki w Qui pro Quo. Krezus nie pozwalał się nikomu nudzić. Kronika sensacyjna, sport, gospodarka, polityka, najnowsze notowania giełdy i wiadomości kulturalne miały dać czytelnikowi pożywną, uzależniającą papkę. Przyrządzone danie musiało być prima! Krezus płacił im za mistrzowskie kucharzenie.
Zespół redakcyjny był buzującym tyglem. Mieszaniną temperamentów i umiejętności, nagłych wzlotów na dziennikarskie wyżyny i złamanych karier. Chociażby taki Stanisław Długolato - rudzielec w drucianych okularkach - opanowany nieposkromioną chęcią przeniesienia sportu na pierwszą stronę gazety. Jego prawdziwą pasją była piłka nożna, w którą grał kiedyś, z wielkim zresztą powodzeniem, w Pogoni. To on pierwszy szczerze pogratulował Sternowi udanego tekstu.
- Genialne! - powiedział mu do ucha. - Tym jednym truposzem strzelił pan fantastycznego gola. A wie pan, że trochę panu zazdroszczę?
- Czego? - zapytał Jakub, obserwując Krezusa, który w przejściu do salki narad podkreślał coś zamaszyście w swoim grubym zeszycie.
- Igrzysk! - odparł Długolato, licząc na efekt swych słów.
Stern spojrzał w niebieskie oczka ozdobione płotkami świńskich rzęs.
- Nie rozumiem. Wydawało mi się, że to pan, panie Stasiu, zajmuje się w naszej redakcji sportem.
- Jak pan z pewnością zauważył, igrzyska skończyły się wczoraj - wyjaśniał górnolotnie Długolato. - Hitler własnoręcznie zakręcił gaz pod ogniem pokoju. Berlin jest już, panie Jakubie, historią, tymczasem pan ma swoje małe igrzyska co dzień! No, niemal co dzień - poprawił się, widząc wchodzącego Krezusa.
Szef zlustrował zespół badawczym wzrokiem i dopasował się do swego ulubionego fotela. Jego ciężkie spojrzenie spoczęło w pierwszej kolejności na Halince, która odpowiadała za kulturę. Halinka - „różowa jak świnka”, z dużym, ciężkim biustem - uciekała od natrętnego wzroku, bezradnie szukając na ścianach jakiegoś punktu zaczepienia. Z prawej strony Sterna siedział ogolony i pachnący uwodzicielsko Brodacki, który z nerwów robił sobie zębami manicure.
Był jeszcze Mańkiewicz vel Manio - szpakowaty, barczysty mężczyzna w sportowym lnianym garniturze, oblatany jak diabli w polityce - z którym Krezus wolał nie zadzierać. Teraz siedział z lewej strony Andrei - długonogiego dziewczęcia o pełnych, wilgotnych wargach, które odpowiadało głową za liczbę przyjętych do druku nekrologów, reklam i ogłoszeń. Andrea, nie kryjąc się, robiła do Mania maślane oczy. Jej rozbrajające spojrzenie (Krezus wierzył w to święcie) przynosiło redakcji cudowną rzecz: pieniądze. Po prawej stronie Andrei, z brodą podpartą jak świątek, tkwił najstarszy w zespole pan Witek, przezywany Księgowym, który od niepamiętnych czasów zajmował się w „Kurierze” gospodarką. Księgowy zwykle przysypiał na kolegiach bądź skrycie ziewał. Wystarczyło jednak rzucić jakieś hasło - chociażby „dewaluacja dolara” - a już sypał liczbami, przytaczając stanowisko dyrektora Banku Rezerw Federalnych.
Tego dnia umiejętnie wyreżyserowany atak Krezusa rozpoczął się od korektorki Stopki. Była to trzydziestoletnia, ubrana niczym pensjonarka panna, która przepraszała swoim wyglądem, że żyje. Jej niemal przezroczyste palce obracały nerwowo guzik pod szyją. Szef, widząc przerażenie Stopki, celowo odczytywał na głos jej korektorskie błędy i bawił się doskonale.
- Jest „jedyna”, a powinno być, proszę pani, „jodyna”. Uczyli panią chyba w powszechniaku, co to jest? Jodyna to alkoholowy roztwór jodu z dodatkiem jodku potasu. Zapisała pani? Może to pani stosować na obtarcia naskórka, gdziekolwiek i z kimkolwiek droga pani go obetrze! To właśnie jodyny napiła się jedyna córka wozaka, a nie „jedynie”, i nie zostawili desperatki na chodniku, lecz zrobili jej płukanie żołądka. Albo - popatrzył kolejny raz na Andreę - proces brzeski. Pani tego zupełnie nie rozumie. Nie miało być „Sąd przechylił się”, lecz „Sąd przychylił się”, a dalej to już humor zeszytów. Powinno być „zajścia na wiecu Centrolewu”, a pani, psia mać, pozwala sobie na idiotyczne „zejście na placu Centrolewu”. Gratulacje!
Po słowie „Gratulacje!” w sekretariacie rozległ się wściekły dzwonek telefonu. Drzwi uchyliły się i zajrzała Kazia.
- Szefie, ten pan mówi, że to pilne, a pilne kazał pan natychmiast łączyć - wdzięczyła się.
- Kazałem, kazałem - gderał Krezus. Wstając zza biurka, poprawił krawat i wymownym spojrzeniem poinformował zebranych, co myśli o takim nieplanowanym przerywniku. Naindyczony przecisnął się do sekretariatu i bez skrępowania, przy otwartych drzwiach, odstawił spektakl, trzymając w ustach oślinione cygaro. - Ta... Ta... Kto? Ale ja pana... Co? No wie pan, chyba pan żartuje, mamy kolegium. Co to jest kolegium? Za dziesięć sekund kładę słuchawkę! -Wypuścił dym pod sufit. - Tak, zostało panu jeszcze pięć sekund. To bardzo dobry tekst? A jaki ma być? Że nie było mgły? Jakiej, cholera, mgły?! Głupot się pan czepia! Koniec lata, wieczorem deszcz, to nad ranem mgła. Jasne! Pisaliśmy go razem - łgał jak z nut. - Dlaczego pan tego od razu nie mówi? Nie daję panu? Ja? Przecież cały czas rozmawiamy, mam świadków! Tak. Boże, nie jestem informacją. Nie muszę pamiętać wszystkich telefonów. Od tego mam sekretarkę! - Podał Kazi cygaro i sięgnął po kopiowy ołówek. - Niech pan powtórzy. Tak jak „mur”? Na końcu „f”, jasne.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Foresta Umbra»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Foresta Umbra» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Foresta Umbra» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.