Robert Wegner - Wschód - Zachód
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Wschód - Zachód» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Wschód - Zachód
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187165
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Wschód - Zachód: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wschód - Zachód»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Wschód - Zachód — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wschód - Zachód», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Bo handel był krwią Imperium, a drogi – jego żyłami. Kiedy nadchodziła późna wiosna, późne lato i jesień, gdy sady i winnice uginały się od owoców i gdy tradycyjnie zbliżał się czas bicia zwierząt, na drogach Meekhanu pojawiały się dziesiątki tysięcy kupieckich wozów. Zima i wczesna wiosna, tak jak teraz, były okresem spowolnienia, gdy mniej kół turkotało po drogach. To wtedy, w takich małych zajazdach jak ich, przychodził czas zaciskania pasa. Kupcy zajeżdżali teraz nieregularnie albo wcale.
Krowy powitały go łagodnym muczeniem. Napełnił im żłób, rzucił trochę siana niecierpliwie meczącym kozom i uzupełnił wodę w poidłach. Siano też się kończyło. Jeden z pachołków, pracujący tu dłużej od niego, twierdził, że zajazd od początku wybudowano bez pomyślunku. Do znajdującego się na południu Blercg było dziewięć mil, do leżącego na północy Valener – dziesięć. Kupiecki wóz, jadąc po imperialnym trakcie, bez problemów robił dwadzieścia mil dziennie. Jak łatwo wyliczyć, większość przemierzała drogę między dwoma największymi miastami Law-Onee bez konieczności zatrzymywania się na nocleg. W ich zajeździe stawali zatem ci kupcy, których stać było tylko na jednego konia, woleli więc nie ryzykować, że padnie im po drodze, lub wędrujący pieszo drobni rzemieślnicy, handlarze taszczący na grzbiecie dorobek całego życia, kuglarze i artyści czy inna hołota. Mimo wszystko było ich przez większość roku tak dużo, że nikt w zajeździe nie głodował ani nie narzekał na brak pracy.
Na dziedzińcu parsknął koń.
Derwan zamarł z dłońmi wspartymi o krowi bok. Zamrugał, ignorując biegnący po ciele dreszcz, i aż się skulił, nasłuchując. Może mu się wydawało?
Koń parsknął jeszcze raz i uderzył kopytem o ziemię.
Chłopak rozejrzał się po ciemnym wnętrzu – cebrzyk na wodę, kilka zwojów sznura, kawałek łańcucha, widły. Przez głowę galopowały mu dziko myśli, zmierzające do jednego wspólnego wniosku.
Nie słyszał turkotu kół, więc to nie wóz, tylko konny. Był świt, blady, z niebem na zachodzie wciąż upstrzonym gwiazdami. Do najbliższego miasta mieli dziewięć mil, w pobliżu ani jednej wioski. Jeździec, jeśli wyruszył z miasta, musiałby wyjechać ciemną nocą, a bram nie otwierano przed wschodem słońca, chyba że traktem pędził kurier z jakąś pilną wieścią. Ale kurier darłby się już na całe gardło o wodę dla konia i wino dla siebie. A ten stał i milczał.
Jedynym konnym, który mógł się pojawić o tej porze, był jakiś bandyta z gór. Olekady leżały blisko, a na przednówku bandyci też głodowali. Zdesperowani, mogli przecież wypuścić się poza linię lasu i napaść na samotny zajazd.
Spojrzał jeszcze raz na widły.
Ostrożnie, na palcach, podszedł do drzwi i przyłożył oko do szpary. Koń stał na środku dziedzińca sam, z pustym siodłem, zwieszając łeb. Derwanowi wystarczył rzut oka, żeby zrozumieć, że to nie zwierzę górskich rozbójników. Oni jeździli na małych, krępych i kudłatych kucach, a ten ogier był wysoki, rosły i długonogi. Jak konie kurierów właśnie. Tylko że ich konie nie nosiły takich ciężkich, bogato zdobionych rzędów i nie były obwieszone sakwami. Nie, to nie koń bandyty ani posłańca.
Potrzebował kilku uderzeń serca, zanim do niego dotarło, jaka to szansa. Samotny wierzchowiec bez jeźdźca, z wypchanymi jukami na grzbiecie. Bogactwo.
Zapominając o ostrożności, pchnął drzwi i wyszedł na dziedziniec.
Ostrożnie, żeby nie spłoszyć zwierzęcia, zaczął do niego podchodzić. Koń łypnął okiem i parsknął jakoś tak... wyzywająco. Derwan nie znał się na takich wierzchowcach, najczęściej miał do czynienia ze spokojnymi kupieckimi harysami albo półharysami, szerokogrzbietymi, grubokościstymi flegmatykami, potrafiącymi cały dzień ciągnąć bez sprzeciwu wyładowany wóz. Im nigdy nie przychodziło do łbów, że człowieka można ugryźć, kopnąć albo stratować. Ale ten wyglądał inaczej.
Masywna pierś, silne nogi, mocny zad, proporcje szybkobiegacza. No i teraz dopiero zauważył, spod juków wystawał sajdak z łukiem i strzałami. Właściciel konia, kimkolwiek był, na pewno nie prowadził spokojnego życia. Jasna szrama, biegnąca tuż powyżej przedniej prawej nogi ogiera, nie mogła być niczym innym jak blizną. Ten koń nieraz brał udział w walce i sądząc po tym, jak uderzał kopytem o ziemię, wcale nie bał się obcych. Wojskowe zwierzę.
Ta myśl zatrzymała go w miejscu. Przed wojskowymi wierzchowcami ostrzegano go nie raz i nie dwa razy. Takie bydlę potrafiło zabić.
Koń, jakby wyczuwając jego wahanie, znieruchomiał. Opuścił łeb i zamarł. Derwan odczekał chwilę i zbierając się na odwagę, zrobił kroczek do przodu.
Wierzchowiec podniósł łeb i parsknął z jawną kpiną. Potem odwrócił się lekko i machnął prawą tylną nogą, jakby sprawdzając, czy człowiek jest już w zasięgu kopnięcia. Chłopak cofnął się.
– Nie baw się, Toryn. On nie próbuje cię ukraść... chyba.
Derwan aż podskoczył.
Wyszła zza karczmy. Była niemal jego wzrostu, jasnowłosa, ubrana po męsku. Włosy zaplotła w krótki warkocz, przez co wyglądała jak mała dziewczynka. Sprawiałaby wrażenie bezbronnej, gdyby nie skórzany pancerz i pas, który właśnie zapinała. Pas z jednej strony obciążała szabla, z drugiej ciężki sztylet.
– Jest zły, bo nie mógł się wyspać – mruknęła, otrzepując spodnie. – I chętnie kogoś by ugryzł albo kopnął.
Zmierzyła go zielonym spojrzeniem.
– A gdybyś spróbował go ukraść, musiałabym mu potem pół dnia czyścić kopyta z krwi.
Chłopak przełknął ślinę, świadom, że ruch grdyki zdradzi jej wszystko. I zaraz poczuł złość. Nie był przeklętym przez bogów złodziejem, uczciwie pracował na swój chleb!
– Myślałem, że się tu sam przybłąkał. Prawo traktu mówi, że taki koń należy do tego, kto go znajdzie.
– Wiem o tym, dlatego powiedziałam, że raczej nie chciałeś go ukraść – skrzywiła się lekko. – Daleko stąd do Valener? – zaskoczyła go pytaniem.
– Dziesięć mil, eee... panienko.
Skinęła głową, w oczach zatańczyły jej iskierki.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Wschód - Zachód»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wschód - Zachód» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Wschód - Zachód» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.