Robert Wegner - Niebo ze stali

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Niebo ze stali» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: satan, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Niebo ze stali: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Niebo ze stali»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Niebo ze stali — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Niebo ze stali», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Przestało ją boleć, co stwierdziła z pewnym zdumieniem. To znaczy bolało, oczywiście, ale tak, jakby ktoś napoił ją wywarem z ziół uśmierzających ból. Ciało było oddzielone od głowy, ktoś przymocował ją do obcego korpusu, zawieszonego dla zabawy nad ziemią. Coś się działo, z nią, z powietrzem, z drągami, na których wisiała. Drewno wibrowało, wyginało się i pulsowało.

Majaki, miała przynajmniej na tyle przytomności umysłu, by to zrozumieć. Właśnie majaczy.

Pół godziny temu przejeżdżała w pobliżu grupa jeźdźców. Konie na widok trójnoga zaczęły się boczyć i nie chciały jechać, więc ominęli go szerokim łukiem, wydawało się, że jeden z przewieszonych przez siodło trupów ma twarz jej dręczyciela. Trudno było rozpoznać, bo uderzenie jakąś ciężką bronią zmiażdżyło mu głowę, ale skądś wiedziała, że to on. I nie czuła nic, radości, ulgi, mściwej satysfakcji. Był martwy, a martwi w tej okolicy stanowili dziś zwykły widok.

Wtedy zrozumiała, że w nocy jej braciszek jednak jeszcze wrócił, bo teraz obaj strażnicy siedzieli oparci o drewno, jakby drzemali. Wrócił, oparł ich o trójnóg i znów odszedł.

Przymknęła powieki, by nie zapłakać.

Tchórze umierają samotnie.

Obóz koczowników Danu Kreda na zamianę wybuchał bojowymi okrzykami i lamentem rozpaczy.

Wojna – matka dwóch pieśni.

Lecz wśród Sahrendey panowała cisza. Ci mordercy walczyli od jakiegoś czasu, atakowali wozy, podpalali je, szturmowali, zdobywali lub byli odpierani, ale nie krzyczeli radośnie ani nie skarżyli się obojętnemu niebu. Szli do walki, potem wracali, część o własnych siłach, część wspierana przez towarzyszy, po czym zastępowały ich inne oddziały. Martwy Kwiat to zwarty obóz, nie było sensu rzucać do ataku na niego całej armii. Poza tym większość roboty odwalał za nich ogień, wątpliwe, czy w walkach stracili więcej niż pięć setek ludzi.

Wspomnienie o tym, jak bardzo chciała widzieć ich namioty obalane przez pędzące rydwany, a ich samych z wyciem i łkaniem uciekających w stronę rzeki, wydawało jej się teraz niedorzeczną mrzonką. To nigdy nie miało szansy się udać – rydwany i wozy przeciw jeździe. Ale nawet teraz, gdy wszystko, od aroganckich marzeń po butne plany, okazało się śmiechu warte, jej rodacy nawet nie pomyśleli o tym, by wsiąść na konie! Co z tego, że nie umieli – Eso’bar też nie umiał, a pojechał...! Drewno zawibrowało mocniej, jakby któryś z martwych strażników zaniósł się bezdźwięcznym rechotem.

Głupcy! Głupcy! Głupcy!

Zdumiałaby się tym swoim wybuchem, gdyby zachowała dość sił na zdumienie. Jakby w chwili, gdy traciła kontakt z własnym ciałem, coś się w niej otworzyło, jakaś głębia, z której wpatrywały się w nią głodne ślepia wstrętnych potworów, a ich emocje mieszały jej w głowie.

Key’la otworzyła oczy, gdy wiatr cisnął jej w twarz lepki zapach spalonego drewna i skóry, doprawiony mdlącym smrodkiem zwęglonego mięsa i włosów.

Obóz New’harr był niszczony spokojnie i metodycznie, jakby to nie była walka, lecz zaplanowana robota. Zrebiarze nie ustawali w rzucaniu na niego swoich czarów, tym razem z większej, bezpieczniejszej odległości i pod osłoną silnych oddziałów jazdy. I cóż z tego, że gdzieniegdzie wozaccy czarownicy stawiali im opór? Widziała ziemię poruszoną zaklęciem, jak wspina się i osłabia czary se-kohlandzkiego szamana, widziała gromadę widmowych stworzeń, jakby duchów zrodzonych z mroźnego oddechu samej Pani Lodu, jak rzucają się i ścierają z falą żaru. Czarowników było za mało, mogli powstrzymać ledwo co czwarty albo co piąty magiczny atak. Tym bardziej że Zrebiarze poczynali sobie coraz śmielej.

Jakieś pół mili od niej zatrzymał się jeden z nich. Przeszło stu jeźdźców otaczało drobnego mężczyznę w szarym ubraniu, dosiadającego na oklep gniadego ogiera. Człowiek ten wykonał kilka gestów, powietrze wokół niego zafalowało, a potem pomknęło przed siebie, kładąc falą gorąca wyschnięte trawy. Czarny pas o żarzących się brzegach pędził w stronę wozów, rozszerzając się stopniowo, uderzył w drewniane burty, które w jednej chwili zadymiły i pociemniały. Ogier czarownika stał jak skamieniały, nie drgnął nawet, gdy ten lekko zeskoczył na ziemię i podbiegł do innego konia. Dopiero wtedy przewrócił się do przodu, na chrapy, brzuch puchł mu jak miech pełen powietrza, skóra dymiła, próbował zarżeć, ale żałosna skarga utonęła w wylatującym pyskiem strumieniu czarnej krwi. Jeden z jeźdźców zarzucił arkan na tylną nogę nieszczęsnego zwierzęcia i pociągnął je, wciąż drgające, ku obozowi Danu Kreda.

U koczowników nic się nie marnowało.

W jednej chwili zrozumiała, dlaczego jej rodacy tak nienawidzą Źrebiarzy. Gdyby miała wolne ręce, gdyby miała łuk, kuszę, nóż...!

Emocje były dzikie, jakby nie jej, łamały obojętność, w bezsilnej furii wyciągnęła ręce ku oddalającemu się oddziałowi, nie czując bólu rozrywanego ciała, i wrzasnęła.

To było szalone wycie, krzyczała nie swoim głosem, głosem tysiąca ludzi, mężczyzn i kobiet, drewniane drągi tworzące trójnóg pulsowały w rytm tego krzyku, rodząc twarze, coraz to nowsze, zachodzące jedna na drugą, oczy przechodziły w usta, usta zamykały się i puchły w nosy, które nagle błyskały gładkimi źrenicami. Wyciągnięte w przód dłonie też zaczęły puchnąć, palce poczerniały, spod paznokci popłynęła krew.

Nic się nie stało.

Źrebiarz nie zajął się ogniem, nie eksplodował deszczem krwi i ciała, nawet nie obejrzał się za siebie. Jej głos utonął we wrzawie bitwy, stał się jeszcze jednym akordem wojennej pieśni wypełniającej okolicę.

Opuściła ręce, ból powrócił, schwycił ją w szpony, szarpnął. Na wpół zaschnięte rany, rozerwane nagłym ruchem, zapłakały czerwienią i leżąca na ziemi głowa napiła się świeżej krwi.

Usłyszała nadjeżdżającego konia. Saonra Womreys w biegu zeskoczyła z siodła i szła ku niej, włosy w nieładzie, obłęd w spojrzeniu, nóż w ręku.

Kobieta nawet nie spojrzała na martwych strażników, interesowała ją tylko Key’la. Podeszła bliżej, stając z nią prawie twarzą w twarz.

– Walczymy – wydyszała – idziemy do szturmów, krwawimy i umieramy. Zostawiamy tam naszych braci... Przysięgaliśmy, że spalimy wasze wozy... że...

Nagłym ruchem złapała Key’lę za koszulę na piersi i przyciągnęła do siebie.

– Oni patrzą na ciebie. Idący do walki... Przysięgaliśmy... za złamane serca... zdradę... A teraz nie ma w nas gniewu ani bojowej furii, która wstrząsnęłaby niebem... Gdy powiedziałam im, że nie chcesz łaski, niektórzy... niektórzy prosili cię o wybaczenie... Ciebie! A na dodatek... duchy odwróciły się od nas... słupy są martwe... nie mamy od kogo wziąć błogosławieństwa...

Odepchnęła ją gwałtownie, machnęła nożem przed twarzą.

– Przeproś! Za to, co zrobili... Że miałaś ojca i matkę... że wybrali ciebie zamiast... zamiast...

Błysnęło, nóż poleciał w bok. Kobieta upadła na ziemię, na plecy, oczy szeroko otwarte, usta wykrzywione zdumieniem. On! Skąd się tu wziął?! Jak? Ale był, był, jej braciszek, dopadł ją jednym skokiem, pochylił się nad leżącą kobietą, wąskie ostrze oparło się o jej policzek, pazury na lewej dłoni lekko drżały.

Cisza.

Zabij ją! Coś w Key’li wyło i wrzeszczało. Zabij! Zabij! Zabij!

Chłopak trząsł się, czekał, blizna na plecach pociemniała. Odwrócił się i popatrzył na nią tak jakoś dziwnie. Wykonał ruch ręką, ostrze znikło, potem chwycił pazurzastą dłonią za najbliższy drąg, który zaczął się wić i tętnić pod tym dotykiem, drugą dłoń położył na głowie kobiety.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Niebo ze stali»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Niebo ze stali» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Wegner - Północ-Południe
Robert Wegner
Robert Wegner - Wschód - Zachód
Robert Wegner
Tamara Zwierzyńska-Matzke - Czasami wołam w niebo
Tamara Zwierzyńska-Matzke
Robert Sheckley - Beside Still Waters
Robert Sheckley
Robert Harris - El hijo de Stalin
Robert Harris
Anna Brzezińska - Wody głębokie jak niebo
Anna Brzezińska
Robert Wagner - Die Grump-Affäre
Robert Wagner
Olaf Wegner - Eleonora
Olaf Wegner
Jennifer Wegner - SOKO Mord-Netz
Jennifer Wegner
Отзывы о книге «Niebo ze stali»

Обсуждение, отзывы о книге «Niebo ze stali» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x