Robert Wegner - Niebo ze stali
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Niebo ze stali» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: satan, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Niebo ze stali
- Автор:
- Издательство:satan
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Niebo ze stali: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Niebo ze stali»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Niebo ze stali — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Niebo ze stali», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Załóż pancerz, zanim spuchniesz – odburknął. – Będziesz miał problem z prawą ręką.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem. – Eso’bar ubierał się, krzywiąc się i przeklinając. – Daleko do świtu?
– Ze dwie godziny. Nie wiem dokładnie, niebo ciągle zachmurzone. Ale robi się coraz jaśniej.
Właśnie wymienili więcej słów niż przez ostatnie trzy dni.
Nadal nie wymieniali spojrzeń i Eso’bar był z tego powodu bardzo wdzięczny. Wiedział, co mogło się czaić na dnie oczu brata. „To ty ją tam przyprowadziłeś!”. Lepiej było nie patrzeć.
Walczyli całą noc i powoli ich Małe Węże wykrwawiały się. W zewnętrznym kręgu połowa wozów miała już tak nadpalone burty, że wystarczyło lekko kopnąć, by się rozleciały. A i tak powinni uważać się za szczęściarzy, że atakowano ich tylko za pomocą zwykłego ognia.
– Nadchoooodziii!!!
Rzeczywiście, nadchodziło. Gdzieś po północy, gdy koczownicy zdobyli większość Liści, pojawili się pierwsi Zrebiarze. Wozacy nie widzieli ich, nie wiedzieli dokładnie, gdzie się znajdują, noc była za ciemna, ale nagle w ciemnościach rozległo się dzikie rżenie, dźwięk, który wydaje zwierzę cierpiące straszliwe męki, i potem obok ich małego obozu przemknęła fala gorąca.
Nie dało się jej zobaczyć, to nie była ściana ognia, której utworzenie zdradziłoby pozycję Źrebiarza i naraziło go na kontratak. Szaman miotał po prostu strumień, rzekę gorącego powietrza, dla synów kowala coś równie naturalnego, jak żar paleniska. Poczuli go ledwo ledwo, gdy część tego żaru przelała się górą do ich wozu, a za nimi, na pierwszych płatkach Kwiatu, rozległy się krzyki i rumor. Eso’bar wiedział, co zaszło, fala gorąca uderzyła bezpośrednio na drewniane burty, rozbiła się o nie, po czym pomknęła na boki i w głąb umocnionych pozycji. W pierwszej chwili wydawało się, że to nic groźnego, że jeśli człowiek nie wystawił twarzy bezpośrednio na ten żar, nic mu się nie mogło stać, a zresztą zaczerwieniona od gorąca gęba nikogo jeszcze nie zabiła. Tylko że to nie była pierwsza fala żaru tej nocy, ani druga czy piąta. Zrebiarze atakowali tak karawanę od kilku godzin, trudno mu było sobie wyobrazić, jak teraz wyglądała sytuacja na zewnętrznych liniach obrony. Powietrze suchsze niż pył z wyżarzonego upałem stepu, burty wozów dymią i wypaczają się, ludzie nie mają czym oddychać i mdleją z gorąca.
To była dobra taktyka, taka, której nie bardzo mogli się przeciwstawić. Nie mieli dość wody, by ugasić rodzące się z powodu gorąca pragnienie, ani dość czarowników, by ochronić cały Martwy Kwiat. Zresztą, atakiem zwykłym czy magicznym trudno trafić kogoś, kogo się nie widzi i kto co chwilę zmienia pozycję. Tak jak teraz. Ledwo czar zaczął wygasać, rozległ się tętent kopyt i niewidoczny oddział jazdy pomknął dalej w ciemność. Zapewne Źrebiarz ze swoimi strażnikami. Sądząc po dźwięku, byli nie dalej niż dwieście jardów od nich. W dzień nie mogliby sobie pozwolić na taką bezczelność, jak rzucanie czarów w zasięgu strzału z kuszy. Ale teraz – teraz wciąż trwała noc.
Na zewnątrz zagrały piszczałki.
– Idą. – Eso’bar powiedział to prawie z ulgą.
– Idą – potwierdził Mer i bez słowa wrócił na swoje miejsce.
Nim Eso’bar zdążył wcisnąć się w kolczugę, na sąsiednim wozie wybuchło zamieszanie, a potem wzdłuż linii pomknęła wieść:
– Idą Sahrendey!
Wstał.
Nareszcie.
* * *
Starzec się uśmiechnął. Lekko, leciusieńko, ktoś stojący z boku mógłby wręcz uznać ten uśmiech za tik wykrzywiający kącik ust. Ale Yawenyr wiedział, że się uśmiecha i już, choć jak na razie był to bardziej wyraz znużenia niż triumfu.
Wszystko szło tak, jak zaplanował. Koczownicy uderzyli, zanim mniejsze obozy zdążyły się porządnie okopać; przedpole obozu głównego zdobiły teraz już tylko dopalające się kręgi. Kilka Liści oparło się atakom, ale to nie miało znaczenia, zostaną zniszczone w odpowiednim czasie. Teraz czekał ich szturm na główny obóz, szereg ataków na poszczególne półokręgi, i tylko głupiec uznałby, że to będzie łatwa robota.
Yawenyr znał już raporty od Kyh Danu Kreda. Wozacy nie poddawali się i nie prosili o litość. W ośmiu zdobytych obozach znajdowało się jakieś dwa tysiące ludzi, a wzięto tylko trzech jeńców i wszyscy chwilę później zmarli od ran. Jego Źrebiarze wysyłali na obóz Verdanno strumienie żaru, ale byli już zmęczeni, choć pięciu najpotężniejszych wciąż trzymał w odwodzie. Gdy dojdzie do właściwego ataku, wozy zapłoną jak smolne szczapy.
Spojrzał na prawo – godzinę temu uznał, że Danu Kredo, jego niepokorny syn, chyba już dostał odpowiednią nauczkę – i wydał rozkazy.
Od strony obozowiska Amanewe Czerwonego nadjeżdżały ciężkie kolumny oświetlone setkami pochodni. Do świtu zostały dwie godziny. Nim wzejdzie słońce, a raczej nim pokrywa chmur przybierze odcień stalowej szarości, powinny paść zewnętrzne półokręgi obozu Wozaków.
Uśmiech wykrzywił drugi kącik ust starego wodza. Wtedy wydał takie rozkazy, jakie musiał wydać, i zaraz okaże się, czy nienawiść, jaką Verdanno żywią do plemion Amanewe Czerwonego, jest tak wielka, jak mówią. Po tym, co zrobili Sahrendey, musiała być.
Jasnowłosa niewolnica poruszyła się już trzeci raz w ciągu ostatniego kwadransa. Zazwyczaj, co w niej podziwiał, potrafiła stawać się częścią otoczenia równie skutecznie jak krzesło, na którym siedział.
– Coś cię martwi, najdroższa?
Nawet na niego nie spojrzała, co każdego innego, mężczyznę, kobietę czy dziecko, kosztowałoby utratę oczu. Ale nie ją, kobietę, której dotyk przywrócił mu młodość i która ostrzegła go, by uważał na północny zachód swego państwa.
Patrzyła w ciemność z takim napięciem, jakby potrafiła ją przebić wzrokiem. Jej dłoń poruszała się lekko.
– Węzeł... – wyszeptała. – Tworzy się węzeł. Cała bitwa owinięta wokół jednego punktu...
Zaśmiał się łagodnie. Kobiety.
– Nie najdroższa, bitwy nie są tkaniną, nie zwijają się i nie rozwijają wokół jakichś węzłów. To sprawdzian siły woli i doświadczenia wodzów oraz męstwa wojowników.
Odwróciła się wreszcie w jego stronę, twarz miała bledszą niż zwykle i dziwnie ściągniętą.
– Nie jestem jednym z twoich pieśniarzy, mój panie, nie zapiszę tych słów, by były świadectwem twej mądrości. – Używała mowy Wolnych Plemion, formalnej i nieco zbyt uroczystej. – Lecz gdy bitwa jest przegrana, armia pierzcha, prawda? A gdy pierzcha armia, najpierw pierzcha jedno Skrzydło, mam rację? A gdy pierzcha jedno Skrzydło, najpierw rzuca się do ucieczki jeden a’keer. A żeby on uciekł, musi się w nim znajdować jeden wojownik, którego serce pierwsze struchleje ze strachu i który pierwszy zawróci konia. Mam rację, mój panie?
Nie podobał mu się jej ton, ale w sumie, jak na kobietę, mówiła mądrze.
– Masz, maii.
Nazwał ją przezwiskiem, które samo w sobie było łagodnym napomnieniem. Maii – pieszczoch, rzecz, własność. Zrozumiała i spokorniała natychmiast.
– Wybacz, panie. – Ukłoniła się, lecz kontynuowała – ale gdyby znalazł się sztylet, który wbiłby się w serce tego wojownika tuż przed ucieczką, to może a’keer, Skrzydło i cała armia dotrzymałyby pola chwilę dłużej, i może to wróg by przegrał? Gdyby teraz z ciemności nadleciała strzała i wbiła się w twoje serce, czyż bitwa nie owinęłaby się wokół tego miejsca? Chaos i panika popłynęłyby stąd na wszystkie strony i ogarnęły wszystkich twoich wojowników. Tu byłby węzeł.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Niebo ze stali»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Niebo ze stali» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Niebo ze stali» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.