Zygmut Miłoszewski - Gniew
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmut Miłoszewski - Gniew» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Gniew
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Gniew: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gniew»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Gniew — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gniew», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Po kilku latach nieoczekiwanie się nawrócił. Może nie tyle na katolicyzm, co uwierzył w istnienie siły wyższej. Uznał, że scenariusze tragedii drogowych są zbyt wydumane, aby mogły dziać się tak po prostu. Rzeczywistość odbiegała trochę od medialnego obrazu: brawura plus alkohol plus prędkość niedostosowana do warunków jazdy. Zdarzały się bowiem śmierci dziwne i niewytłumaczalne.
Trupy w dochodzeniówce miały w sobie więcej sensu. Ktoś się napił, kogoś szlag trafił, ktoś chwycił za nóż. Jakiejś kochance w drodze do szczęścia przeszkadzała żona kochanka, a jakiejś żonie kochanka męża. Zdarzenia te cechowały się wypaczoną i morderczą, ale jednak logiką.
Na drodze tej logiki brakowało. Dwa samochody jadą naprzeciwko siebie latem po suchej drodze z rozsądną prędkością i zderzają się czołowo. Ci, co przeżyli, nie potrafią tego wytłumaczyć, świadkowie też. Wszyscy trzeźwi, wypoczęci, odpowiedzialni. Siła wyższa.
Przeczytane w dzisiejszej gazecie: para jedzie samochodem, wpada w poślizg, zjeżdża do rowu. Spokój, tylko karoseria ucierpiała. Ona wychodzi na pobocze, żeby zadzwonić po pomoc, i uderza w nią inny samochód. Śmierć na miejscu. Siła wyższa.
Przeczytane kilka dni temu: kierowca zabiera autostopowicza, kilkaset metrów dalej zjeżdża z drogi i uderza w drzewo. Kierowcy nic się nie dzieje, autostopowicz ginie na miejscu. Siła wyższa.
Przeczytane jakiś czas temu: kierowca zauważa klęczącego na środku drogi mężczyznę. Zatrzymuje się, włącza awaryjne, wychodzi sprawdzić, co się dzieje. Nadjeżdża drugi samochód, próbuje ich wyminąć, potrąca troskliwego kierowcę. Śmierć na miejscu. Klęczący klęczy dalej. Siła wyższa.
Przez lata służby Jana Pawła Bieruta w drogówce tyle się tych zdarzeń zebrało, że w końcu uwierzył w siłę wyższą. Jednym z efektów nawrócenia stały się wizyty na grobach dzieci, z których śmiercią zetknął się na służbie. Ze zdziwieniem stwierdził, że wiele z nich zostało tutaj, w Olsztynie. Jakby rodzice albo rodzina odtrącili je po śmierci, nie chcieli zabierać do siebie, do grobów rodzinnych. I dlatego małe mogiły odwiedzano jedynie na Wszystkich Świętych, a czasami i to nie. Były zaniedbane, tylko czasami ktoś z litości zapalił lampkę. Jan Paweł Bierut pielęgnował pamięć tych małych ofiar w sposób systematyczny. W kalendarzu miał zanotowane daty, dzień wcześniej zaglądał do notatek, przypominał sobie zdarzenia, wyobrażał, jak losy tego dziecka mogły się potoczyć. I dopiero wtedy szedł na cmentarz.
Olga Dymecka w szóstą rocznicę śmierci miałaby prawie osiem lat, chodziłaby czwarty miesiąc do drugiej klasy podstawówki w Zwoleniu i pewnie żyłaby już nachodzącą Gwiazdką, próbując zgadnąć, co jej przyniesie Mikołaj. Czy ośmioletnie dzieci wierzą w Mikołaja? Bierut nie miał pojęcia, sam był jedynakiem z rodziny jedynaków, własnych dzieci nie miał i mieć nie zamierzał. Bał się siły wyższej. Doskonale pamiętał dzień, kiedy pojechał pod Purdę, żeby znaleźć tam owiniętego wokół drzewa passata i małą Olgę Dymecką.
Dlatego nic nie robiło na nim wrażenia. Dlatego kiedy na cmentarzu odebrał telefon i usłyszał, że w domu pod Gietrzwałdem znaleziono zwłoki licealistki, nawet nie drgnęła mu powieka.
Przeżegnał się i wrócił po własnych śladach do zaparkowanego pod bramą cmentarza samochodu, ciesząc się, że spadł śnieg, że nie zdążono go odgarnąć i że jest ślisko jak cholera. Wszyscy wtedy jeżdżą ostrożnie, wloką się jak żółwie, łatwo o stłuczki, ale nie o ofiary śmiertelne.
Przynajmniej dopóki nie zadziała siła wyższa.
2
Trzy kwadranse zajęło mu dotarcie do wylotówki na Ostródę, zwolnił, wjeżdżając do lasu, żeby rozkoszować się widokiem obsypanych śniegiem choinek. Warmia była tego przedpołudnia wyjątkowo piękna.
Upewnił się jeszcze przez radio, jak dojechać do miejsca zdarzenia, i zaraz przed Gietrzwałdem, widząc górującą nad wsią wieżę sanktuarium maryjnego, skręcił w stronę lasu, za którym znajdowało się Jezioro Rentyńskie. Po drodze zabrał kolegów techników, którzy niestety nie mieli nissana patrola i zakopali się w śniegu i błocie, jak tylko skończyła się w miarę przyzwoita droga.
Mimo to komuś przed nim udało się przejechać, białą przestrzeń przecinały czarne ślady. Pewnie po samochodzie terenowym, wysokim, skoro śnieg między śladami kół pozostał nietknięty.
Zdziwił się, kiedy dojechał na miejsce i stwierdził, że z zimowymi warunkami poradził sobie antyczny wehikuł Szackiego.
– Kurwa, nie wierzę – zdumiał się szef techników. – Moja terenowa kia nie dała rady, a ten szmelc przejechał?
– Może dlatego, że twoja kia taka terenowa jak moja astra latająca – mruknął niejaki Lopez, technik odpowiedzialny za zbieranie śladów biologicznych i zapachowych.
Bierut milczał. Na szczęście jego sława ponuraka szaleńca sprawiała, że nie musiał brać udziału w aktywnościach towarzyskich. Bardzo sobie cenił ten stan.
Zaparkował obok citroena. Wszyscy wysiedli i powoli ruszyli w stronę zrujnowanej chałupy, nikomu nie spieszyło się do trupa. Tylko Bierut szybko podążył za dwoma parami śladów wiodących do domu, myśląc, że cokolwiek tam zaszło w nocy, musiało się wydarzyć, zanim napadało śniegu. Wiedział, że koledzy za nim wymieniają się porozumiewawczymi spojrzeniami.
Otworzył drzwi. W środku panował taki sam ziąb jak na zewnątrz. W domu nie było żadnych sprzętów, podłogi się wypaczyły, ściany podeszły grzybem, ze ścian wystawały końcówki kabli w miejscach, gdzie złodzieje wymontowali gniazdka i kontakty. Nikt tutaj nie mieszkał co najmniej kilka lat.
Przeszedł przez przedpokój i znalazł się w obszernym salonie, z dużym oknem wychodzącym na las. Przez okno wpadało wystarczająco dużo światła, żeby obejrzeć miejsce zbrodni, jeszcze zanim chłopcy rozstawią lampy.
Wiele do oglądania nie było, pomieszczenie można by zinwentaryzować na serwetce: jeden stolik turystyczny, dwa krzesła turystyczne, jeden trup i dwóch prokuratorów.
Edmund Falk kucał przy zwłokach dziewczyny, w stosownej odległości, żeby nie zostawić śladów. Teodor Szacki stał tyłem do nich, z rękami założonymi na plecach, i gapił się na pustą ścianę z takim namaszczeniem, jakby puszczali tam ciekawy program w telewizji.
– Który z panów prowadzi śledztwo? – rzucił w przestrzeń Bierut.
– Prokurator Falk – odparł spokojnie Szacki. – Pod moim nadzorem oczywiście. Techników pan gdzieś nie spotkał po drodze w zaspie, komisarzu?
Bierut nie musiał odpowiadać, w tej samej chwili trzasnęły drzwi i do środka weszła ekipa.
– Premierównę chyba stuknęli, że cała prokuratura przyjechała – rzucił Lopez, stawiając na podłodze torbę ze sprzętem. – I to kto? Sam król ciemności i książę mroku we własnej osobie.
Szacki i Falk odwrócili się w jego stronę. Ich nieruchome miny nad idealnie zawiązanymi krawatami wyrażały tę samą pełną rezerwy dezaprobatę. Bierut wiedział, że każdego innego zgasiliby jak ogarek, ale Lopez był zwyczajnie za dobry. Ważniejsi pozwalali mu na więcej.
Spojrzał pytająco na Falka.
– Miła odmiana po tym, czym zajmowaliśmy się ostatnio – powiedział asesor. – To znaczy szkoda dziewczyny, ale tym razem bez zagadek. Wiktoria Sendrowska, lat osiemnaście, uczennica liceum na Mickiewicza. Zwyczajnie i klasycznie uduszona. Czy coś jeszcze, to pokażą oględziny.
– Widziałem ją wczoraj, odwiedziłem jej rodzinę około osiemnastej na Radiowej. – Szacki odwrócił się od ściany, która wzbudzała w nim takie zainteresowanie. – Złożę zeznanie, w skrócie chodziło o to, że dziewczyna wygrała konkurs na esej o zwalczaniu przestępczości, w ramach, że tak powiem, nagrody chciała mnie wypytać o pracę prokuratora.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Gniew»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gniew» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Gniew» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.