– Nie gadaj!
– Słowo policjanta. Do tej pory wzorowego. Rozmawiałem już z Michałem Brzecznym, moim kolegą…
– Wiem.
– I umówiliśmy się, że on teraz z ekipą popracuje, a ja pojadę do Rzeszowa. Też mam tam do pogadania.
– No to rewelacja po prostu. A kiedy chciałeś jechać? Bo skoro już się dogadaliśmy, to może ruszymy jutro? Po co czekać? Tylko muszę cię uprzedzić, że jeśli mamy przejechać te osiemset kilometrów w jeden dzień, to możemy nieco skrzywdzić przepisy drogowe.
– Będziemy uciekać przed drogówką. O której chciałabyś jechać?
– O ósmej. Ja wiem, że to dla ciebie na pewno żadne rano, ale ja się muszę wyspać jako kierowca. Potrzebuję siedmiu godzin snu. Wiesz, w razie konieczności mogę jechać niewyspana, ale chyba takiej konieczności akurat nie ma?
– Nie ma. To przyjść do ciebie o tej ósmej?
– Nie, ja podjadę do ciebie, już przecież wiem, gdzie mieszkasz. Chyba że chcesz uprawiać spacery o świtaniu.
– Nie zależy mi. Ja też się wyśpię. Możesz potrzebować zmiennika.
– Zobaczymy – powiedziała wymijająco Ilonka, która jeszcze nikogo nie puściła za kierownicę fioletowego Zygfryda. – To dobranoc, panie komisarzu.
– Dobranoc, pani redaktor.
Ilonka odłożyła telefon z dużym zadowoleniem.
– Ale numer – rzuciła w stronę swoich kapci, gdzie przebywał częściowo już uśpiony gremlin. – On też na to wpadł! Chodź, mopsiu, idziemy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Kiedy o poranku Ilonka wychodziła z mieszkania, taszcząc plecak i torbę z oprzyrządowaniem Gizma (miseczki, zapas kulek, woda, kocyki), pani Karachulska już czuwała w drzwiach.
– Słyszałam, jak pani się krząta, pani Ilonko… I Gizmuś poszczekiwał…
Ilonka przeklęła akustyczne, betonowe bloki. Jak zarobi trochę pieniędzy, wygłuszy sobie chatę jak komisarz Ogiński, audiofil!
Mama Karachulska miała wyraz twarzy pełen niebiańskiego zachwytu.
– Pani Ilonko, nie ma pani pojęcia, jaka ja jestem szczęśliwa… Bo jak Donio jest szczęśliwy, to czego jeszcze matce potrzeba… Pani Ilonko… Ilonko… Czy ja mogę panią uściskać?
Ilonka przeklęła tym razem gamonia Karachulskiego, który ją wplątał w tę kretyńską sytuację. Zręcznie wywinęła się z potężnych objęć mamuśki.
– Przepraszam – wyjąkała, starając się wyglądać na zakłopotaną a nie wściekłą. – Ja muszę lecieć…
– Wyjeżdża pani? A Donio nic nie mówił…
– Dziś rano zadzwonili z redakcji. Może mu pani to powiedzieć? Dziękuję. Musze lecieć, do widzenia!
– Do widzenia, dziecko!
Dziecko! Jakie dziecko?! Niedoczekanie!
Plącząc się w smyczy Gizma, Ilonka wypadła na ulicę. Pozwoliła mu oblać ulubione drzewo i uruchomiła jeepa. Głęboki bas silnika jak zwykle ukoił jej nerwy. Swoją drogą trzeba będzie zadzwonić do gamonia i powiedzieć mu do słuchu to i owo. Niech trzyma swoją mamuśkę na uwięzi, bo inaczej ona, Ilonka, wycofa się z tych wszystkich idiotycznych podchodów!
Komisarz przechadzał się po ulicy Jana Kazimierza i wyglądał jak turysta wybierający się na jakąś bliżej nieokreśloną wycieczkę. Kurtka, plecak, mocne buty i czapeczka, wszystko w kolorze burym. Ze swoimi ciemnoblond włosami, gdyby poszedł na przykład do jakiegoś kamieniołomu, zlałby się z otoczeniem.
Dlaczego Ilonka pomyślała o kamieniołomie, nie wiedziała nawet ona sama.
Otworzyła gościnnie drzwi, a komisarz wskoczył na siedzenie, jak zwykle przygniatając gremlina.
– O Boże, to znowu ten kosmita. Przepraszam, Gizmo, nie gniewaj się.
Gizmo nie zamierzał się gniewać. Powiedział to komisarzowi najwyraźniej, jak umiał.
– Jak chcesz jechać, Ilonko?
– Maksymalnie szybko. Gorzów, Poznań, Łódź, Kielce, Rzeszów. Siedemset pięćdziesiąt kilometrów. Mamy szansę dojechać przed północą. Albo po północy. Zależy od warunków. Prognozy są niezłe.
– Ale drogi takie sobie. Zwłaszcza na południu.
– Będę uważać…
Ilonka wyjechała na Trasę Zamkową i po dwudziestu minutach mijali już rogatki Szczecina.
Komisarz zastanawiał się, co też on właściwie robi najlepszego. Głównie ze służbowego punktu widzenia… i gdyby jego bezpośredni przełożony o tym wiedział, prawdopodobnie by go zataił. Chociaż można by dorobić tu jakąś ideologię. Ale ponieważ szef nie wiedział, więc Tomanowi nie chciało się żądanej ideologii dorabiać.
Istniał jeszcze punkt widzenia prywatny. Trzydzieści trzy lata, chrystusowy wiek. Do tej pory doskonale obywał się bez kobiety… nazwijmy to: stałej. Po rozstaniu z Agunią miewał przyjaciółki, nawet bliskie. Odwiedzał je w ich domach, spędzał z nimi weekendy, jeździli na kilka dni w jakieś przyjemne miejsca, zawsze jednak miał świadomość, że nie są to kobiety jego życia.
Czyżby Ilonka miała się stać kobietą jego życia?
Taka wariatka???
A cholera ją wie.
Faktem jest, że ciągnie go do niej coraz bardziej. I wygląda na to, że ona nie ma nic przeciwko temu.
Nawet ten mały z dużymi oczami wyraźnie go akceptuje.
Mały z dużymi oczami zwinął się w precelek na jego kolanach i zasnął, chrapiąc i sapiąc strasznie.
– Ilonko, czy on czasem nie ma astmy?
Gizmuś? Nie, ale ma zdeformowane drogi oddechowe. Wszystkie mopsy tak mają. Buldogi też. Boksery w mniejszym stopniu. Inne psy też mają różne problemy ze zdrowiem. Bo to ludzie chcieli sobie wyhodować śmieszne zabaweczki i wyhodowali kaleki. Jak o tym myślę, trafia mnie szlag. Wiesz, Gizmo był w zasadzie psem mojego męża, ale nowa pani mojego eks ma na niego alergię, więc został ze mną. Trochę poczuł się chyba zagubiony, czasami się zachowywał, jakby wpadł w depresję, a czasami jakby miał ADHD. Ostatnio jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Rozumiesz, jak już wychodzę z pracy, idę do domu i zostaję sama, to zawsze mam z kim pogadać.
– A ja nie mam z kim pogadać – wyrwało się komisarzowi. – Czasami mam ochotę sprawić sobie takiego wielkiego, cynicznego rudego kota, który by na mnie patrzył bezczelnie i wylegiwał się na kablach i głośnikach. Ale nie mogę, bo nie miałby się nim kto opiekować, gdyby mnie nie było w domu.
– Sąsiadów nie masz takich zaufanych?
– Aż takich, żeby ich wpuścić do domu, to nie, niestety. Może uznasz, że mam coś z głową, ale nie mógłbym znieść myśli, że ktoś grzebie w moich urządzeniach, przestawia parametry, cholera wie co jeszcze.
– Wcale nie masz nic z głową. Ja bym nie zniosła myśli, że jakieś śmotruchy dobierają mi się do Zygfryda.
Komisarz zrozumiał, że Ilonka nie bierze go pod uwagę jako zmiennika.
Wyglądało jednak na to, że sama doskonale da sobie radę. Jechała równo i płynnie, konsekwentnie i znacznie przekraczając dozwoloną szybkość. Miała też chyba jakiś szósty zmysł, który jej pozwalał wykrywać w porę patrole drogówki i fotoradary. Jak również dzieci wybiegające na szosę, pijanych rowerzystów i kierowców – idiotów. Zanim dojechali do Poznania, cudem uniknęli trzech poważnych kolizji, a mało do nich brakowało.
Szacunek komisarza do Ilonki jako drajwerki podwajał się mniej więcej co sto kilometrów. Ona rzeczywiście była świetna w te klocki.
Miałby dla niej jeszcze więcej uznania, gdyby wiedział, że tylko połowa umysłu Ilonki skupiona jest na prowadzeniu. Druga połowa zajęta była nim.
I ona, i on włożyli wiele wysiłku, aby nie pokazać po sobie prawdziwych uczuć. Nie przeszkadzało im to w swobodnej rozmowie, a kiedy tematy się skończyły – w swobodnym milczeniu. I naprawdę nie było to milczenie niezręczne.
Читать дальше