– Też już idę…
Zanim wszyscy goście programu mogli sobie wreszcie pójść, minęło kilka godzin. W tym czasie część świadków przeniosła się do małego studia, a kilkoro innych z Maćkiem na czele wróciło do reżyserki, bo trzeba było wyemitować codzienne główne wydanie „Gońca” o osiemnastej. Policjanci pracowali w pocie czoła.
Wyglądało jednak na to, że znowu nie będzie łatwo.
Prokurator Gąsiarek wyraził nadzieję, że jednakowoż tym razem uda się wykryć sprawcę, i odjechał, klnąc kretyna, który zablokował mu wielkim jeepem w idiotycznym kolorze jego wypasione volvo, tak że prokurator musiał wsiadać od strony pasażera i przepychać się za kierownicę, co przy jego tuszy nie było wcale takie proste.
Komisarz i podkomisarz zostali w końcu sami w pustym bufecie telewizyjnym i zrobili sobie delikatną miętową herbatkę dostarczoną jakiś czas temu przez Krysię.
– To na ten moment, kiedy już będziecie mieli absolutnie dość kawy – powiedziała ta życzliwa osoba, posiadająca w dodatku granitowe alibi, co osobiście cieszyło komisarza, który ją polubił już przy poprzednim śledztwie.
– Nienawidzę mięty – powiedział skrzywiony Michał Brzeczny.
Krysia uśmiechnęła się szeroko.
– Za kilka godzin przekona się pan, że pan za nią przepada.
Teraz przekonywali się właśnie, że miała stuprocentową rację.
– Nie chciałbym być złym prorokiem. – Podkomisarz patrzył z obłędem w oczach na stertę świeżo wyprodukowanych kartek z notatkami. – Niemniej wygląda to kiepsko. Nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Żadnego. Jedyny facet, który zna karate, przyleciał do reżyserki tuż przed emisją, a przedtem siedział na montażu i ma na to dwoje rozwścieczonych świadków. Oni go wcale nie chcieli puścić z tego montażu, bo mieli zamówiony do nocy, ale ktoś go wpisał jednocześnie na tę emisję. Taśmy w czasie programu puszczał, bo oni tam korzystali z jakichś nagrań i do tego jest specjalny gostek. Obsługuje magnetowid.
– No, ja tam widziałem kilku takich, co by może i bez znajomości wyrafinowanych sztuk walki dali radę złamać temu całemu Bulwie kark. Chociażby pan Kochański, realizator. Mógłby. Albo operatorzy – co do jednego krzepkie chłopaki. Nasz stary przyjaciel, człowiek – światło. Jakby się odwinął, zabiłby ciebie i mnie za jednym zamachem.
– Zrobiłem im, szlag by to trafił, grafik poruszania się po studiu, reżyserce i zapleczu. Wszyscy się zazębiają. Wszyscy!
Komisarz zaśmiał się nagle.
– A goście? Grześ Wroński ma za sobą jakiś pierwszy krok bokserski czy coś w tym rodzaju…
– Zamknijmy Wrońskiego, ucieszy się.
– Zaczynamy w piętkę gonić. Pora do domu. Ale jeszcze przedtem dam ci do myślenia. Nie zastanowiło cię, co ja tu robiłem?
– A co, to jednak ciebie będziemy zamykać? Noo, ty dałbyś mu radę przez sen!
Komisarz napił się mięty i opowiedział koledze o wnioskach wyciągniętych przez trzy dziennikarki, jedną polonistkę i psychiatrę po lekturze najnowszej sztuki Sebastiana Procha – Proszkowskiego.
– Słuchaj, Michał, ja nie wiem, czy oni mają rację, czy nie. Gość jest psychol ewidentnie. Z drugiej strony u nas miał wtedy alibi i nie miał motywacji. Z trzeciej strony mogliśmy coś przeoczyć, o czymś nie wiedzieć. A, właśnie, dzisiaj wyliczył ci się z czasu?
– Niby wyliczył. Ale gdyby naprawdę on zabił Bulwiecia, nie musiałoby mu to zabrać więcej niż dwie minutki. Dwie minutki łatwo stracić. Teoretycznie stale ktoś go gdzieś widział, ale przecież nikt precyzyjnie nie liczy czasu. Tu naprawdę przed programem jest straszny bajzel.
– Jest taka teoretyczna możliwość, że Bulwieć wiedział o tamtej sprawie i jakoś go szantażował. Może dzisiaj skorzystał z okazji, że go widzi, zażądał większych pieniędzy i zamiast nich dostał w łeb? Żona, która się po nim pocieszyła jeszcze przed jego śmiercią, mówi, że ostatnio więcej zarabiał. Poprosiłem już panią Sierakowską, żeby mi załatwiła wykaz jego zarobków za ostatnie dwa lata, porównamy sobie. A teraz spręż się i słuchaj. W zeznaniach tego marketingowego playboya, Żoża Buczka, był taki moment: pamiętasz, że on przyznał się do miziania z panią dyrektor, potem ktoś go wywołał telefonem, to znaczy on tak twierdził, do garażu, potem wrócił, znalazł kochaneczkę uduszoną i przeraził się nie tylko tym, że ona jest nieżywa. Przeraził się, bo wydawało mu się, że ktoś tam jest. Myśmy przyjęli wtedy, że miał złudzenie ze strachu, zresztą on nie protestował. A jeśli tam był Bulwa?
– Mówisz? Był tam Bulwa, który widział mordercę, ale się nie wychylił, natomiast potem skontaktował się z nim i zaczął ciągnąć z niego forsę?
– Właśnie. Ja byłem przywiązany do myśli, że to Bucek zabił dyrektorkę, tak mi wszystko pasowało, w telefonie Proszkowskiej nie było tego rzekomego połączenia, u nikogo z naszych podejrzanych nie stwierdzono śladu dzwonienia o tej porze… Moim zdaniem Gąsiarek wtedy za wcześnie umorzył sprawę. Jeszcze byśmy podłubali i może udało się coś znaleźć.
– Ale jeśli te morderstwa się łączą, to znaczy jeśli morderca był ten sam, to znaczy, że twój faworyt przestaje być faworytem. On siedzi, co?
– Siedzi do sprawy o te machloje finansowe.
– To co, chciałbyś pozajmować się Prochem? Mimo że ma alibi?
– Chyba pogrzebałbym mu jeszcze w tym alibi.
– A karate? Przecież to wymoczek!
– A widziałeś go bez ubrania? W takich kubraczkach i szaliczkach każdy wygląda na wymoczka, a może mięśnie ma jak hartowana stal? Cholera, chyba bym się przejechał do Rzeszowa przetrzepać mu życiorys… A ciebie tu zostawię, będziesz rzeźbił w całej reszcie.
– Do Rzeszowa, powiadasz? Pociągiem? Czy tym fioletowym łazikiem?
– Wolałbym, żebyś nie był taki domyślny. Serio, chyba nie powinienem tego robić, ale rozumiesz mnie…
Rozumiem i pochwalam. Nie martw się, nie doniosę wodzom. Laseczka wprawdzie mocno stuknięta, ale wizualnie bardzo przyjemna. Tobie jest potrzebny ktoś taki, inaczej w końcu zostaniesz na zawsze ożeniony z policją, a to by była jednak strata dla ludzkości. Mam na myśli materiał genetyczny, oczywiście.
Samodzielny i samorządny zespół detektywistyczny afiliowany przy Oddziale Telewizji Polskiej w Szczecinie – tak określił towarzystwo doktor nauk medycznych Grzegorz Wroński – natychmiast po uwolnieniu się z łap policyjnych zasiadł do narady w przepaścistych fotelach Willi West – End. Agata była nieobecna, ponieważ przyjechał po nią ukochany mąż, któremu nie chciało się zajmować jakimś obcym nieboszczykiem, i wyciągnął ukochaną żonę na kolację we dwoje w zaciszu domowym. Poprosiła jednak usilnie o zawiadomienie, jakie wnioski wyciągnięto z dzisiejszych wydarzeń.
– No, kochane kobiety – zagaił znakomity psychiatra. – Wpakowałyście mnie w kanał. Pytano mnie, czy przypadkiem nie ćwiczyłem sztuk walki. Przyznałem się do boksowania w młodości i zasiliłem grono podejrzanych. Jeżeli wasz komisarz mnie zamknie, będziecie mnie musiały odwiedzać w więzieniu i przynosić świeże gazety oraz łakocie.
– To nie jest nasz komisarz – pospieszyła ze sprostowaniem Lalka – tylko Ilonki. Ilonka go wozi samochodem i utrzymuje z nim stosunki indywidualne. Lepiej powiedz, jak ci się podoba nasz kandydat na zbrodzienia.
– Podoba mi się… dosyć – powiedział ostrożnie Grzegorz. – To, co dzisiaj mówił, w zasadzie potwierdza mi to, co wywnioskowałem na podstawie lektury jego dramatów. Zauważcie, moja drogie, że użyłem liczby mnogiej. Zadałem sobie trud i przesiedziałem pół dnia w bibliotece. Przeczytałem jeszcze cztery jego utwory. No, przekartkowałem. Jest taki typ zaburzenia osobowości, nazywa się borderline. Borderline personality disorder. BPD. Nasz artysta chyba to ma.
Читать дальше