Mnie ostatnio największą przyjemność sprawiają jazdy z pokręconymi dzieciaczkami. Im to naprawdę pomaga. Mój mały Gutek jest jakby odrobinę mniej sztywny, łapki mu lepiej chodzą, silniej chwyta, a na pewno bardzo mu się to podoba i lubi Latawca, czemu daje wyraz specyficznym gulgotem. Zaczynam rozumieć ten gulgot!
Zaczynam też rozumieć Rafała. Powiedziałam mu o tym, oczywiście.
– Wiedziałem, że tak będzie – odrzekł najspokojniej w świecie. – Masz dryg do koni i do dzieci, i potrafisz połączyć współczucie z konkretnym podejściem do zagadnienia. To była tylko kwestia czasu.
– Co, że polubię?
– Że polubisz, że zrozumiesz. Ja się bardzo cieszę, że złapałaś tego bluesa.
– A ja się martwię, że jak przyjdzie wiosna i lato, i przybędzie nam klientów, to będziemy mieli za mało czasu na wszystko.
– Czas jest rozciągliwy, jakoś się zorganizujemy, a poza tym nie martwiłbym się niczym na zapas. Bo co tu mówić o wiośnie, kiedy jutro może nam cegła spaść na głowę…
Kazałam mu odpukać, ale natychmiast pomyślałam sobie, że przecież prawda. Ja tu robię plany na miesiące naprzód, a Leszek u Łopucha siedzi i nie wiadomo, na jaki pomysł może wpaść…
Mam tego dosyć, coś z tym MUSZĘ ZROBIĆ!!!
Lula
Obie babcie zawołały mnie dzisiaj w dużej konspiracji na naradkę. Myślałam, że chodzi im o fundację albo o stowarzyszenie, ale one miały inne zmartwienie.
– Powiedz jej, Marianno – poleciła babcia Stasia – a ja tymczasem naleję nam po naparsteczku wiśniówki od Krzysia…
– Babcia się myli – zaprotestowałam. – To nie jest wiśniówka Krzysia, to moja własna pestkówka! Z tej wiśni w rogu sadu, za stodołą!
– Co ty mówisz, dziecko? – zadziwiła się babcia. – To ty robisz pyszne nalewki! Masz talent do gospodarstwa. Wiedziałam, że będziesz najlepszą gospodynią Rotmistrzówki! Z tobą i Jasiem nie zginie ona, a Kazimierz, świeć Panie nad jego duszą, będzie miał spokój na tamtym lepszym świecie… a i ja też, kiedy przyjdzie mój czas…
– Niech no babcia nie gada takich rzeczy, bo słuchać się nie chce, prawda, babciu Marianno?
– Mówisz o tym naszym czasie? To prawda. Nie czeba wywoływacz… jak wy mówicze? Wilka?
– Wilka z lasu, babciu Marianno.
– No własznie. Wilka z lasu. Ja tam nie liczę swoich lat, bo mam ich tak strasznie dużo, że mnie szę myli. Nasze zdrowie, prosit !
– Miałyście powiedzieć, jakie macie zmartwienie.
– To w zasadzie nie jest takie znowu zmartwienie – zaczęła kręcić babcia Stasia. – Ale wiesz…
– Nie wiem…
– Dobrze, to ja powiem – zdecydowała się Marianna. – Nam chodży o Emilkę.
– A co Emilka? Wiem, myślicie o tym jej narzeczonym… ale to przecież policjanci prosili nas, żebyśmy niczego nie próbowali robić ani się dowiadywać. Oni sami prowadzą jakąś ściśle tajną akcję i nie mogą nam o niej opowiedzieć, bo by przestała być taka ściśle tajna. Matko Boska, czy wy chcecie jakoś zadziałać na własną rękę?
– A co nas obchodzi jakiś kryminalista. – Babcia Stasia przewróciła oczami, moim zdaniem fałszywie, bo przecież pamiętam, jak jej się te oczka świeciły przy opowieściach Misia. – Nam chodzi o coś ważniejszego. Bo widzisz, kochana: Wiktor z Ewą przestali się kłócić, nawet będą mieli dziecko, tobie i Jasiowi się ułożyło bardzo ładnie, tylko ona, biedaczka, wciąż sama… A ten Rafał to do niej nic nie czuje?
– Nie mam pojęcia! Ja z nimi nie rozmawiam na te tematy!
– Bardzo źle – skrytykowała mnie natychmiast Marianna. – Pczyjaczółki powinny szę zwierzacz. Ty ją spytaj pczy okazji, jak to z nimi jest.
– Mnie się wydaje, że nijak nie jest. No owszem, lubią się, pracują z tymi dziećmi razem, dobrze im to wychodzi, Rafał jest z Emilki zadowolony…
– Och, Lula, ty mówisz o nim, jakby on był jakisz dyrektor, a ona urzędnyczka! Ty na nich popacz po ludzku!
– Babciu, do czego babcia mnie właściwie namawia?
– Lula, dżecko drogie, czy ty nie masz wrażenia, że pczyjaczele powinni jakosz pomóc?
– W czym, na Boga?!
Babcie popatrzały na siebie z niesmakiem i westchnęły.
– Chyba nic z tego nie będzie, Marianno – pokręciła głową Stanisława. – Ona się nie nadaje.
– Do czego się nie nadaję, babciu Stasiu?
– A, nieważne. Nie zawracaj sobie tym głowy, kochana Ludwisiu.
– No dobrze, chyba naprawdę nie będę sobie zawracała głowy waszymi konspiracjami, bo umówiłam się dzisiaj w muzeum na małą godzinkę, to ja was żegnam, babcie, zobaczymy się przy kolacji.
Coś pomamrotały niewyraźnie, ale nie miałam czasu ich słuchać. Zresztą uważam, że nie ma się co bawić w żadne swatanie, co ma być, będzie, najlepszym dowodem jesteśmy my z Jankiem!!!
Emilka
Przyjeżdża baroński adwokat. Miałam nadzieję, że będzie Von und Zu, ale on jest prosty Schmidt. Klaus albo może Helmut. Pewnie z awansu społecznego.
W ogóle nie robi to na nas wrażenia – do przyjmowania wytwornych zagranicznych gości jesteśmy PRZYZWYCZAJENI! Janek jedzie po niego jutro do Wrocławia, dokąd pan Klaus – Helmut – Johann, czy jakmutam, przyleci samolotem z Warszawy, do której przyleci uprzednio samolotem ze swojego Tyrolu (gdzie w Tyrolu jest lotnisko, przecież tam są góry?).
Żre mnie sprawa Leszka. W jakiś niewytłumaczalny sposób czuję jego oddech na plecach. A może na karku. Chyba jednak na dniach sprzedam astrę i dam łobuzowi wszystko, co mi zostało.
Nie będzie to 120 tysięcy, ale zawsze trochę, I będę żyła z pracy rąk! A jak będę gdzieś chciała pojechać, to chyba któryś z naszych chłopców pożyczy mi bryczkę?
Myślałam, żeby o tym z kimś porozmawiać, to znaczy najchętniej z Rafałem, ale nie. On by mi kazał czekać, aż policja zrobi swoje. A czy ja wiem, kiedy policja wreszcie go zamknie?
Może jeszcze dzień, dwa podojrzewam, ale dłużej niż tydzień raczej nie wytrzymam!
Lula
Trochę mi te babcie dały do myślenia i nawet zaczęłam obserwować Emilkę i Rafała, ale ja chyba nie mam daru obserwacji, przynajmniej w tej materii. Wydaje mi się, że oboje są najnormalniej w świecie zaprzyjaźnieni. Ani ona do niego nie wzdycha jakoś spektakularnie, ani on za nią oczami nie wodzi. Może to, co babcie chciałyby widzieć, powstało tylko w ich wybujałej wyobraźni?
Na razie mam co innego na głowie. Janek przywiózł pana Helmuta Schmidta (nie można się chyba nazywać banalniej, istny Jan Kowalski!), który jest mocno starszym, choć nie tak jak Marianna, zażywnym jegomościem o pięknej siwej czuprynie. Coś mi tu nie pasuje, takie czupryny miewają przeważnie ludzie szczupli, tędzy przeważnie przylizują kilka włosków na czubku głowy. W efekcie pan Helmut wygląda trochę jak sztuczny.
Chyba jednak sztuczny nie jest, bo Marianna go rozpoznała i przywitała, choć bez zbytniej serdeczności. Przywiózł jakąś wielką tekę dokumentów i zamierzał natychmiast po przyjeździe zamknąć się z Marianną i teką w ustronnym miejscu, ale udaremniliśmy mu ten zamiar, podając obiad. Trochę fukał w kilku językach (ze swoją baronową, Rafałem i Jasiem rozmawia po niemiecku, z babcią Stasia po francusku, a z resztą po angielsku), ale dał się przekonać, że sprawy urzędowe nie uciekną. Moim popisowym daniom oddał sprawiedliwość, wchłonął straszne ilości wszystkiego, pochwalił, wypił kawę, spożył sery i natychmiast potem pociągnął opierającą się nieco Mariannę (ona lubi posiedzieć po obiedzie) do gabinetu Rotmistrza, który babcia Stasia udostępniła im do celów konferencyjnych.
Читать дальше