– Rozumiem – powiedziała pani profesor. – Tatuś nie od kompletu?
– Niestety.
– Jakby co, poradzi sobie pani bez niego?
– Myślę, że tak. Mam rodzinę, przyjaciół. No i jestem już raczej duża dziewczynka.
– Dobrze. Słuszne podejście. Lepiej, oczywiście, z tatusiem, ale skoro go nie ma, to nic na siłę. No to życzę powodzenia. I niech pani nie słucha żadnych głupot, które pani będą różne kumy opowiadać. A jeżeli przez przypadek coś panią wystraszy, to proszę natychmiast przyjść do mnie albo nawet zadzwonić, wszystko wyjaśnię. Nie chcę, żeby pani przeżywała jakieś bezsensowne stresy.
– I tak chyba stresy są nieuniknione – zaszemrałam.
– Oczywiście. W tej sytuacji, o jakiej pani mówi, na pewno. Tym bardziej niepotrzebne nam są jakiekolwiek dodatkowe. Dobrze będzie, ja pani to mówię! Za miesiąc się spotykamy. Tu ma pani moje wizytówki z telefonami i proszę pamiętać: jakby co, to w dzień i w nocy. Bez wyrzutów sumienia. Nawet jeśli to będą tylko głupie myśli.
Wyszłam na ulicę nowiutka. Prosto z fabryki. Będzie dobrze! No, kochana: teraz jest nas dwoje!
A może dwie?
Coś mi mówi, że dwoje. Facecik. Na pewno facecik.
Och, naprawdę wcale się nie dziwię, że te moje koleżanki do pani profesor latają tabunami.
No dobrze. Na razie i tak nic nie zdziałam. Rodzinę zawiadomię, jak już będę miała wyjaśnioną sprawę z Jarkiem. Muszę teraz szukać dojścia do Jarka.
Zaczęłam się nagle śmiać tak serdecznie, że aż dostałam kolki i musiałam usiąść na murku. Jakiś pan spytał mnie nawet troskliwie, czy przypadkiem nie poczułam się źle.
A ja po prostu wyobraziłam sobie, jak wchodzę do uroczystego holu Wyższej Szkoły Morskiej i wieszam na ścianie ogromny plakat: „Jarek z IV roku nawigacji pilnie poszukiwany w sprawie świadomego ojcostwa”. I numer mojej komórki.
Muszę znaleźć inteligentniejszy sposób. I tak nie wiadomo, czy Jarek jest w Szczecinie. Zajęcia na uczelni zaczynają się przecież dopiero w październiku. No to mam mnóstwo czasu na oswojenie się z sytuacją. A na razie trzeba wziąć się ostro do roboty.
Wydzwoniłam Krysię.
– Nie uważasz, że warto by się zająć Orkiestrą?
– Jak najbardziej. A co ci się teraz przypomniało? Przecież widziałyśmy się w pracy.
– Ale jestem w dobrym humorze.
– Aaa, byłaś u pani profesor. I już wiesz, że wszystko będzie dobrze!
– Zgadłaś. Jesteś genialna. To może spotkamy się jutro? Ty, ja i Maciek?
– Dobrze. Maciek ma jutro nagranie, pani prezydentowa przyjeżdża w sprawie chorych na AIDS, kończy o czternastej. Ja też mam to samo nagranie. Potem możesz czekać na nas z kawą…
– To buziaczki. Do jutra.
Jedną z największych zalet pracy w telewizji jest to, że jeśli nie zaplanuję sobie pracy o świcie, to nie muszę wstawać o świcie. Zdarzają się, naturalnie, przypadki losowe, jak zebranie redakcyjne albo pilny montaż, ale generalnie sama sobie ustawiam czas pracy. Nie ma to nic wspólnego z nieróbstwem, przeciwnie: wiem doskonale, że jeśli nie zrobię, to nie zarobię, więc staram się robić jak najwięcej. Zresztą lubię to. Nader często więc pracuję po dwanaście godzin, po szesnaście… Bardzo niezdrowo. Trzeba będzie wziąć pod uwagę potrzeby kotusia.
Z uwagi na potrzeby kotusia pospałam do dziesiątej, po czym leniwie wykonałam niezbędną toaletę, makijaż – zaniedbane baby w ciąży to ohyda – zjadłam lekkie, acz pożywne śniadanie i zapiłam mocną kawą – nie mogę przecież tak od razu poświęcać wszystkiego. Kotuś siedział cicho. W zasadzie w jego wieku to zrozumiałe.
W samo południe jechałam windą na swoje jedenaste.
Potem usiadłam przy kolejnej – niestety – kawie i popracowałam umysłowo, żeby mieć jakieś propozycje dla Krysi i Maćka.
Dziesięć po drugiej otworzyły się drzwi i wszedł monstrualny bukiet róż, do którego doczepieni byli Maciek z Krysią.
– A co to za cudne kwiecie? – Byłam oszołomiona rozmiarami bukietu. Musieli wydać majątek!
– A to zagrało w programie, dostała pani prezydentowa, ale w końcu nie wzięła – zaśmiała się prawdomówna Krysia. – No to Maciek postanowił ciebie uczcić.
– Mnie uczcić? Kryśka, powiedziałaś mu!
– Jaaa? Nic mu nie powiedziałam!
– Jak to nic, a dlaczego kwiatki?
– Dziewczyny, nie kłóćcie się – powiedział Maciek. – Wiciu, kochana, o czym to Krysia miała mi powiedzieć? Kwiatki wziąłem, bo po co się miały marnować. Myślałem, że się ucieszysz.
– Bardzo się cieszę! Nadzwyczajne kwiatki!
– To daj buziaczka na dzień dobry i powiedz, o co wam chodziło.
Zanim zdążyłam starannie dobrać słowa, w których zamierzałam powiadomić drogiego kolegę o mojej nowej sytuacji życiowej, Krysia wyręczyła mnie z wrodzonym wdziękiem.
– Będziesz ojcem chrzestnym, Macieju. A ja mamusią. Chyba, że nas Wika nie poprosi, ale to by było ostatnie świństwo, bo kto, jak nie my! No jak, Wika, masz lepszych kandydatów?
– W życiu – powiedziałam słabo. – Tylko wy. I nikt inny na całym świecie.
– Będziesz miała dziecko – ucieszył się Maciek. – Gratuluję. Kiedy to radosne wydarzenie nastąpi?
– Dopiero wiosną. Koniec kwietnia, początek maja.
– A to świetnie. To spokojnie zrobimy jeszcze parę programów. Przyjmij najlepsze życzenia szczęścia na nowej drodze życia.
– Ale ja nie wychodzę za mąż!
– Co nie zmienia postaci rzeczy, jesteś na nowej drodze, zobaczysz, że to całkiem fajne. – Maciek miał dwójkę ślicznych dzieciaków i znakomitą żonę, którą jednakowoż starał się trzymać z daleka od telewizji.
Bardzo kocham Maćka. To jeden z najmilszych ludzi na świecie, poza tym niesłychanie zdolny realizator. Uwielbiam z nim pracować. Wymyślamy sobie możliwie najbardziej skomplikowane programy, a potem on je robi. Najchętniej na żywca. Najchętniej wozem transmisyjnym, jak najdalej od wieżowca. Dlatego lubimy robić razem Orkiestrę. Jest trudna, skomplikowana, nieprzewidywalna i dostarcza nam tyle adrenaliny, że starcza nam na kilka miesięcy (wliczając czas przygotowań).
No i te przygotowania czas był najwyższy zaczynać.
Zrobiłam moim gościom kawę, sobie też (trzecią! Co na to kotuś?) i zasiedliśmy naprzeciwko siebie przy biurkach.
– Rozumiem, że masz już jakieś wstępne założenia. – Maciek popatrzył na mnie pytająco.
– Zupełnie podstawowe. Resztę, mam nadzieję, właśnie zaraz wymyślimy. Po pierwsze, już wiadomo na pewno, że będziemy główną imprezę robić w Niechorzu.
– Już tam robiliśmy – wtrąciła Krysia.
– Wiem. Ale mamy robić jeszcze raz. Rozmawiałam z wójtami, powiedzieli, że mają forsy więcej niż w zeszłym roku, czekają na nasze pomysły.
– Masz jakieś?
– Mam. Ponieważ głównym celem Orkiestry jest zbieranie pieniędzy, więc pomyślałam sobie, że najważniejszym elementem scenografii i całej akcji powinien być bank. Z czym wam się kojarzy bank? Bo mnie z taką westernową budą z napisem „Bank”, takim charakterystycznym liternictwem, no wiecie. A dookoła hasają kowboje na koniach. Forsa przyjeżdża dyliżansem, odbywa się strzelaninka, piękne kobiety w saloonie tańczą na stołach – takie klimaty. Moglibyśmy wszystko zaplanować w takim westernowym charakterze. Najważniejszymi elementami oprócz sceny byłyby dwie budy: bank, gdzie będziemy zbierać pieniądze, i saloon, gdzie będą się pożywiać wolontariusze. Pamiętajcie, że oni przyjadą z odległych gmin, a to będzie styczeń. Będą zmarznięci i głodni i trzeba im dać coś gorącego do jedzenia i picia. W tym saloonie będziemy też mieć scenę dla tych wszystkich zespołów i zespolików z terenu, które się nie załapią na główną scenę na plaży. I co wy na to? Dookoła takiego pomysłu można by teraz nabudować całą akcję.
Читать дальше