– Pokemony! – obrusza się Złotko. – Teraz mam pokemony!
– …pokemony – poprawia się Ewa. – a ja nic. Nie mam przyjaciółki, narzeczonego, ani nawet kogoś z rodziny, kto mnie kocha i rozumie lepiej niż inni. Nie mam matury, nie mam żadnych zainteresowań, nie mam pracy, bo Gruby mnie wyrzucił. Nie mam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać, komu mogłabym się zwierzyć, kto by mnie wysłuchał, kto czułby to, co ja czuję. No i właśnie dlatego… – powiedziała Ewa i urwała.
Teresa znowu spazmatycznie nabrała powietrza.
Stali i patrzyli na nią. Złotko z czystym, bezinteresownym zaciekawieniem. Jan w skupieniu, które przecięło mu czoło paroma głębokimi zmarszczkami. Teresa wciąż oddychając jak wieloryb, który przypadkiem znalazł się na brzegu. Ale w tym oddechu już coś nabrzmiewało i rosło, wraz z plamami, które zawsze w chwilach gniewu pojawiały się na jej twarzy, na dekolcie, na ramionach i czerwieniały jak stygmaty.
– Co ty sobie wyobrażasz… – zaczęła cicho Teresa, a w jej gardle coś zabulgotało.
Ewa usłyszała tupot bosych nóg i kątem oka zobaczyła siostrę, czmychającą do swojego pokoju.
„Ja też uciekam”, pomyślała, „uciekam, bo ono się przerazi…”
– Co ty sobie wyobrażasz… – powtórzyła Teresa już trochę głośniej, Ewa odwróciła się na pięcie i pędem wpadła do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi.
– Co ty sobie wyobrażasz?!!!! – wrzasnęła Teresa, a jej krzyk przebił swobodnie płaszczyznę drzwi, wpadł do pokoju i zawirował.
Co ty sobie wyobrażasz:
– …że będę utrzymywać ciebie i twoje dziecko? Że będę znosić wstyd, gdy zaczniesz łazić z brzuchem po naszym mieście? i za co to wszystko? Za to, że najpierw bolało mnie jak jasna cholera i dziesięć szwów mi założyli przy porodzie, bo tak się pchałaś na ten świat, jakby było do czego, a potem co noc do ciebie wstawałam, bo wyłaś nocami jak potępieniec, a ja zmieniałam ci obesrane pieluchy, karmiłam, opierałam, kupowałam ci nowe buty i sukienki i książki do szkoły?! a potem pilnowałam cię, żebyś przechodziła z klasy do klasy, bo marzyłam o tym, że pójdziesz na studia, do Krakowa albo Warszawy i znajdziesz tam sobie porządnego chłopaka z dobrej rodziny i staniesz na nogi, będziesz kimś, a nie tak jak ja, nikim i zajedziesz tu kiedyś nowym, własnym autem, a sąsiedzi wyjrzą przez okna i powiedzą, no, ta to daleko zaszła… a gdzie ty zaszłaś? Ty nawet matury nie zdałaś, wstyd mi przyniosłaś przed sąsiadami! i jeszcze dałaś się zaciążyć jakiemuś skurwysynowi, jak jaka głupia i gdy ja wydarłam sobie spod serca te dwa tysiące, a ojciec odjął sobie pięćset od ust, żebyś się tylko tego pozbyła i mogła wszystko zacząć od początku, jeszcze raz, jak porządny człowiek, to ty mi przyłazisz i mówisz, że urodzisz! Kogo urodzisz?! Bękarta urodzisz? Komu urodzisz? Mnie i twojemu biednemu ojcu, który pracuje na poczcie i to, co zarobi, nie wystarcza na życie, ty myślisz, że co?! Że my z ojcem weźmiemy na siebie nie tylko ten wstyd, ale i ciebie z tym bękartem? Nie weźmiemy! Idź stąd w cholerę! Zejdź mi z oczu! Wynoś się z tego domu! To porządny dom! Chyba że znajdziesz tego skurwysyna i zmusisz go do ślubu, albo niech chociaż płaci alimenty! a jak nie, to won!
Ściany pokoju trzęsą się od wrzasku matki, szafa podskakuje na krzywych nogach, framugi okien trzeszczą, nawet kurz wiruje w rytm jej słów, a Ewa kuli się w kącie, osłaniając rękami brzuch.
– Ćśśś… Ono, nie słuchaj. To nie do ciebie. Nie o tobie. Ona tak zawsze. Nie umie inaczej, ale nie jest zła. Nie, ona nie jest zła.
– Teresa… – mówi cicho ojciec i jego głos przenika przez drzwi jak jedna z fraz Bacha, ta grzeczna, spokojna, zgaszona, bardzo poprawna i trochę nudna.
– Co Teresa? Co Teresa?! Jesteś za nią? Przeciw mnie? To napisz do „Milionerów” lub dzwoń do audiotele, bo na razie cała ta twoja rzekoma mądrość jest o dupę rozbić i nic z niej nie mamy! Zdobądź forsę i płać na jej bachora!
Za drzwiami zalega cisza. A potem rozlega się ta druga Bachowska fraza, ta niespokojna i niepokojąca, w której kryje się Bach mniej znany, Bach wciąż nie odkryty, Bach pełen namiętności i emocji.
– Zagram w tych cholernych „Milionerach”, ale daj już spokój!
Potem zapada cisza. Długa, przedłużająca się. I wreszcie słychać niepewny, choć już radosny głos Teresy:
– Zagrasz? Naprawdę? Napiszemy do nich? – pyta.
– Napiszemy – mówi cicho Jan.
– Do audiotele też?
– Też – szepcze tata i Ewa czuje, że to już koniec jego możliwości. Zaraz rozlegnie się ciche człapanie i tata zniknie w swoim pokoju.
Człapie. Znika.
Ono? Jeszcze cię nie ma na tym świecie, a już zrobiłoś krzywdę swojemu dziadkowi. Tak nie wolno. Kajzerka… Cztery nacięcia… Mój Boże… Jesteś jak koliber, a już potrafisz krzywdzić – co będzie potem, gdy już wyjdziesz z mojego brzucha?
Bach i Presley… Bach tłumi emocje, a Presley wyrzuca je jak bebechy z brzucha. To tata i mama. Ja wiem, że ty wolisz Bacha, bo leżysz wtedy spokojnie i słuchasz, nie ruszasz się, nie wiercisz, nie zaciskasz palców u rąk, bo już masz palce, więc wolisz Bacha, ale musisz wiedzieć, że Presley był strasznie nieszczęśliwy, łapał życie wielkimi haustami i umierając, całe wyrzygał i zadławił się nim.
Pieniądze… Jak mogę urodzić cię bez pieniędzy? i jak w ogóle mogę cię urodzić i wytłumaczyć ci świat, skoro jestem na to za głupia? i co zrobię, gdy mnie kiedyś spytasz, jak wyglądał twój ojciec? Odpowiem: jeden z trzech, ale nie pamiętam ich dobrze. A jak miał na imię? Nie wiem. A jak się nazywał? Tym bardziej nie wiem. Co robił? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że zaczęłoś się dokładnie wraz z nowym wiekiem. Jaki będzie ten nowy wiek? Nie wiem. Dlaczego cię chciałam? Też nie wiem… a czy będę dobrą matką? Nie wiem. Wiem tylko, jaką matką nie chcę być.
Aha: powoli, powolutku przyzwyczajam się do ciebie. Ale nie myśl, że cię kocham. Ja nawet nie wiem, co znaczy kochać…nie. Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy, choć wczoraj powiedzieli w radiu, że jedna dziewiętnastolatka urodziła dziecko i wyrzuciła je przez okno. Nie, nie wyrzucę cię przez okno ani na śmietnik, ani nie zrobię ci nic złego. Te dziewczyny to robią, bo nie chcą mieć dzieci i nikt im nie chce pomóc. Nikt nie przyjdzie im powiedzieć: „Słuchaj, jak nie chcesz, to w porządku, wyskrobiemy je, bo szkoda i ciebie i jego”. Albo: „Urodzisz i damy je od razu komuś, kto go bardzo chce. Masz wybór”. Ale one nie mają wyboru i myślę, że bardzo się boją. Boją się, że jeśli urodzą, to znajdą się potem same, bez jakiejkolwiek pomocy. Albo będą musiały oddać je do domu dziecka i skazać na samotność. Więc one boją się swojego strachu i samotności swoich nienarodzonych dzieci. Bo nie chcą być matkami. Bo jeszcze nie potrafią. Albo już nie umieją.
Ale ja dokonałam wyboru, choć wciąż nie jestem pewna, dlaczego on jest właśnie taki. Myślę, ze to może przez muzykę? Bo oboje ją słyszymy i chyba nie mogłabym zabrać ci prawa do jej słyszenia, rozumiesz? Bo nagle, w jednej minucie, przestałobyś cokolwiek słyszeć.
A więc najpierw były listki, potem drzewo. Potem muzyka. A potem odkrycie, że wreszcie mam do kogo mówić, bo ty naprawdę słyszysz. Już to wiem. Uchylę drzwi na korytarz i na pewno usłyszysz teraz Bacha, bo mama pewnie już śpi i Presley zasnął razem z nią.
…tak, to Bach. Lubisz go, wiem o tym. Ciekawe, że ja też już go polubiłam. Śmieszne, nie? Kiedyś myślałam, że jest nudny.
Читать дальше