Zatem dziewięć. Dziewięć lat temu…?! Jego dłonie odruchowo zmięły mapę, ale zaraz rozprostował ją na nowo, złożył starannie i schował w skrytce.
“Dziewięć lat i ani razu jej nie odwiedziłem?”, zdziwił się szczerze.
Oddali tu babcię po wspólnie podjętej decyzji. On zaczął budować dom. Firma i budowa pochłaniały go bez reszty. Ewa pracowała dla zagranicznego koncernu i miała szansę na awans. Po wcześniejszych przeżyciach z własną babcią z alzheimerem reagowała nerwowo na zachowanie staruszki. Wszystko wydawało się jej pierwszym symptomem tej strasznej choroby. Choć nie miała czasu, chciała wyprowadzać babcię na spacer i przyprowadzać do domu (jej własna babcia wielokrotnie się gubiła). Bała się zostawić starszej pani klucze, telefonowała po kilkanaście razy na dobę, pytając, czy gaz jest na pewno wyłączony.
Pewnego dnia, gdy Adam ustalał z projektantem szczegóły wyposażenia domu, a Ewa podejmowała z szefem delegację japońską, babcia rzeczywiście zostawiła otwarty gaz. Wybuch zniszczył część kuchni w ich starym mieszkaniu, staruszka zaś odniosła niewielkie obrażenia, dzięki temu, że w tym czasie rozmawiała z sąsiadką na korytarzu.
– To bez sensu – powiedział wtedy Adam. – Ty stracisz pracę, ja włożę pieniądze w dom i nie dopilnuję, żeby był taki, jak sobie wymarzyłem. Wszystko dlatego, że babcia musi mieć stałą opiekę! A przecież są komfortowe instytucje, prawie jak sanatoria, w których będzie jej po prostu bezpieczniej.
– Wyślemy ją tam na czas budowy domu – zgodziła się Ewa.
Babcia, raz mniej, raz bardziej sprawna umysłowo, też się zgodziła.
– W nowym domu będzie na ciebie czekał twój pokój – obiecał Adam.
To Ewa odwiozła babcię. I to Ewa odwiedziła ją jeszcze dwa, a może trzy razy. I dlatego on sam nie umiał teraz tu trafić. To także Ewa spytała, kiedy ją wezmą z powrotem, a on odparł, że jest na to czas; że fachowa opieka na pewno dobrze robi staruszce. I ten spokój, i park dokoła, o którym opowiadała Ewa, regularne posiłki według stosownej diety, i towarzystwo w jej wieku… Adam nawet zażartował, że może babcia wyjdzie drugi raz za mąż za jakiegoś pensjonariusza?
A potem, razem z najwyższej klasy fachowcami, pilnowali wykończenia wymarzonego domu. Gdy przekroczyli jego próg (Adam wniósł Ewę na rękach, jakby po raz drugi brali ślub), ich wejściu towarzyszyło delikatne, melodyjne trzepotanie wiatrowych dzwoneczków. Rozwiesili je wszędzie, wierząc, że dają szczęście; że ich harmonijne, łagodne brzmienie zapewni im poczucie harmonii.
Planując ostateczny rozkład wnętrz, zapomnieli jednak o pokoju dla babci, za to zaczęli mówić o pokoju dziecinnym. A potem przyszła na świat Myszka.
“To przez Myszkę babcia przebywa tu już dziewięć lat”, pomyślał Adam mściwie. “Przez Myszkę o niej zapomniałem”.
Jadąc przez to nieznane miasteczko, Adam zapytał o drogę i stał teraz przed bramą wjazdową do parku, nie mając odwagi ruszyć dalej.
“Dziewięć lat…”, myślał, nie rozumiejąc, jak mogło ich tyle minąć, a on tego nawet nie zauważył. “Może nie kochałem jej dostatecznie?”, przemknęło mu przez głowę, pamięć zaś wydobywała krótkie, urwane obrazki z dzieciństwa, lat szkolnych i z młodości.
Tak, nie lubił babci, i gdy zostali sami, we dwoje, modlił się, żeby Bóg zabrał ją, a zwrócił mu rodziców. Ich śmierć wydawała się tak straszliwą niesprawiedliwością! Przecież ona była stara, a oni młodzi i piękni. Takimi ich zapamiętał, jeśli pięciolatek może coś pamiętać. Był przekonany, że wręcz drobiazgowo umiałby odtworzyć tamten straszny dzień, w którym rodzice wsiedli do samochodu, razem z dużym psem – i żadne z nich nie wróciło. Ani mama, ani ojciec, ani pies.
“Brązowy… Pies był brązowy. Chyba kudłaty? W każdym razie spory”, wydobywał z pamięci szczegóły.
Początkowo nienawidził więc babci za to, że to ona żyła, a nie oni. Potem za to, że zmuszała go do nauki, a on nie lubił szkoły. W szkole zawsze pytano o rodziców, o to, co robią i jacy są.
– Fajowych masz starych?
– Nie mam starych – odpowiadał i tak często zmieniał szkoły, aż zrozumiał, że lepsza jest ta, w której nikt nie pyta, bo wszyscy już wiedzą – od takiej, w której trzeba opowiadać wszystko na nowo. Ale szkoły nadal nie lubił i maturę zdał tylko cudem.
Przed jego oczami, jak film, rozwinęła się taśma pamięci: on, już osiemnastoletni, wyrośnięty nad wiek, stoi przed babcią z zaciśniętymi pięściami i krzyczy:
– Załatwiłaś to! Znowu wzięłaś ich na moje sieroctwo, tak?!
Babcia udaje, że szuka czegoś w szufladzie, i nic nie mówi.
“Jak właściwie brała nauczycieli na moje sieroctwo?”, zamyślił się. Niewątpliwie robiła to, przecież uczył się fatalnie. Zawsze gdy wydawało się, że już, już zostanie usunięty ze szkoły lub że zatrzymają go w tej samej klasie na drugi rok (raz tak się zdarzyło), starsza pani wkładała swój najlepszy czarny płaszcz i czarny kapelusz – których nie lubił, bo wciąż przypominały, że od kilkunastu lat jest w żałobie po jedynej córce, jego matce – i szła do szkoły na jakąś tajemniczą rozmowę. Dostawał potem marną trójczynę i przechodził z klasy do klasy. Na maturze matematyk podpowiedział mu brakujący wynik, a polonistka naprowadziła go na ideę wypracowania.
– Przepchałaś mnie z klasy do klasy i przez maturę, mnie, sierotę bez ojca i matki, tak? – szydził z niej, gdy starannie chowała jego końcowe świadectwo.
Więc nienawidził jej wtedy za to, że uniemożliwiła mu bunt. Bunt przeciw wszystkiemu, ze szkołą włącznie. A potem przez trzy lata demonstracyjnie nic nie robił. Za wyciągane od niej pieniądze włóczył się po kawiarniach. Przystał do grupy hippisów i za kradzione z domu drobiazgi kupował narkotyki. Nigdy nie wpadł w narkomanię. “Byłem na to za wygodny i zbyt tchórzliwy, czy wręcz przeciwnie: za rozsądny i za mądry na swój wiek…?”, zastanawiał się teraz, aby dojść do wniosku, że ani jedno, ani drugie. To ona, ta szczupła, elegancka staruszka, niższa od niego o głowę, nie dopuściła do tego, by całkiem się wykoleił. Raz nawet uderzyła go w twarz, oddał jej. Przewróciła się. Złamała rękę. I gdy ostentacyjnie chodziła z gipsem, nie mówiąc ani słowa, tylko patrząc na niego, właśnie wówczas złożył papiery na studia, udając, że nie widzi jej satysfakcji.
Teraz bał się wjechać autem do parku, odnaleźć ten dom, a w nim tę starą kobietę.
“Może już nie żyje?”, uczepił się kurczowo tej myśli, lecz zaraz pojął, że przecież by go powiadomili. Regulował co miesiąc rachunki za jej pobyt. Dostawał potwierdzenia na piśmie. Myśl o jej śmierci była ratunkiem przed koniecznością stanięcia z nią twarzą w twarz. Bo co jej powie? Dlaczego nie było go tyle lat?
“Dlaczego nie byłem u niej tyle lat? Nie wiem… No, ale w końcu jestem. I wezmę ją z powrotem do domu”, pomyślał, by już w następnej sekundzie uprzytomnić sobie, że tego domu, do którego obiecywał ją wziąć, dawno nie ma.
“Nie zwalę staruszki Ewie na głowę, żeby miała na karku już dwie… dwie niedorozwinięte”, stwierdził trzeźwo i dopiero wtedy zastanowił się, czy w ogóle był sens, żeby tu przyjeżdżać.
Jechał, żeby ją spytać, czy w ich rodzinie były przypadki umysłowego niedorozwoju. Lub jakiekolwiek ślady innych chorób nerwowych czy psychicznych. Jechał upewnić się, że jest czysty.
“Ona po prostu nie będzie tego pamiętać. Tak jak dziewięć lat temu nie pamiętała, że trzeba wyłączyć gaz, a moją żonę nazywała raz Ewą, innym razem Marysią. Imieniem mojej matki… A do mnie mówiła Adam, to znowu Janek. Ciekaw jestem, czy imię Jan pasowało do mojego ojca?”, zastanowił się, by zaraz sobie odpowiedzieć: “Imiona zawsze pasują do zmarłych, bo już nie można tego sprawdzić”.
Читать дальше