Nie, to nie było czarodziejskie jabłko, gdyż poczucie lekkości nie przyszło natychmiast, a może w ogóle nie przyszło, a jednak muzyka sprawiła, iż dziewczynce wydawało się, że jest mniej ociężała.
– Sssspróbuj… – usłyszała znajomy, szeleszcząco-syczący głos.
Nie była pewna, czy go słyszy, czy odtwarza z pamięci, a może słychać go było z magnetofonowej taśmy, która w kółko powtarzała tę samą melodię, niesioną przez głośniki po wielkiej hali ze stoiskami.
Mamy nigdzie nie było widać, a Myszka, stojąc pośrodku supermarketu, żuła powoli jabłko. Sok spływał jej po brodzie, i z każdym kęsem czuła coraz głębszą potrzebę zatańczenia. Tak głęboką, że nie umiała jej od siebie odepchnąć, mimo dobrze pamiętanych nakazów mamy, jak należy zachowywać się w takich miejscach. Jak mała myszka… cichutko, bez rzucania się w oczy.
Był chłodny dzień. Okutana w czapkę i kurtkę, w sweterek, spódniczkę i rajtuzy, obwiniła niemożnością tańca nie własne ciało czy nieposłuszne ręce i nogi, ale ubranie. I jeśli zazwyczaj zdejmowanie go zajmowało jej mnóstwo czasu, to tym razem nie trwało nawet paru minut. Rozbierając się, przypomniała sobie niesamowite uczucie z Ogrodu: ona, Myszka, wiruje, wiruje, wiruje, jak pszczoła ponad kwiatami. Ręce płynnie i z gracją uwypuklają ruchy ciała, nogi wyskakują wysoko w górę, lekkie jak motyle skrzydła, głowa dosięga jednej ze stóp, a druga stopa w tym czasie wspina się na czubki palców i niemal odrywa od podłogi w szalonym piruecie…
Ktoś pogłośnił muzykę i przymus tańca stał się mocniejszy. Myszka zrzuciła z siebie resztę rzeczy. Opadły na wykafelkowaną podłogę, a dziewczynka westchnęła głośno, ugryzła ostatni kawałek jabłka i wyciągnęła rączki do góry.
Ewa usłyszała narastający szmer głosów. Mknęły przez wielką halę, jak zbliżająca się burza, głosy nerwowe, złe, chichotliwe, zaczęły przechodzić w donośne okrzyki, i Ewa od razu zrozumiała, co się stało: Myszka… Myszka coś zrobiła. Myszka, której nigdzie w pobliżu nie było. Zniknęła.
“Zrzuciła coś z półki!”, pomyślała z rozpaczą i pobiegła tam, skąd dochodził najdonośniejszy hałas.
– Boże… Boże… Dlaczego mi to robisz… – wyszeptała na widok córki, tracąc oddech i odruchowo wspierając się o pierwszą z brzegu półkę. Wszystkie ustawione tam kartony mleka zsunęły się na podłogę pod ciężarem jej ręki. Z niektórych zaczęła wypływać biała struga. Nie zwróciła na to uwagi, choć wokół rozległy się kolejne wzburzone głosy. Nie słyszała ich. Patrzyła, nie wierząc własnym oczom.
– Nie tu… tylko nie tu… Nie rób mi tego – wyszeptała, nieruchomiejąc.
Za rzędami półek stała golutka, gruba Myszka, poruszając się dziwacznie i okropnie, z ociężałością niedźwiadka, w jakimś nieprzyzwoicie obrzydliwym, spowolnionym rytmie. Miała zamknięte oczy i szeroko otwarte usta, wysunięty język wsparł się o brodę. Strużka śliny spłynęła już na piersi i pełzła ku wystającemu, białemu brzuchowi. Bose, platfusowate stopy ślizgały się niezgrabnie po kafelkowej posadzce, a ręce to dotykały gołego ciała, to wędrowały nieporadnie ku górze. Na twarzy dziewczynki malował się bolesny wyraz zachwytu i nieobecności.
Ewa stała jak sparaliżowana, niezdolna do ruchu. Walczyła w niej chęć ucieczki ze świadomością, że to jest jej dziecko i potrzebuje pomocy.
Ekspedientki gniewnie krzyczały; wiele głosów wołało wzburzonym chórem, z którego wybijały się poszczególne frazy:
– Gdzie matka…?
– Takie coś na publicznym widoku…
– Okropne… zboczone…
– Niech ją ktoś złapie…
– Ja jej nie dotknę…
– To obrzydliwe…
Myszka ocknęła się. Osaczona agresywnymi okrzykami, otworzyła oczy i dopiero wtedy zobaczyła: otaczał ją ciasny wianuszek obcych twarzy. Te twarze były nieprzyjazne lub wrogie, niekiedy wystraszone; głosy podnosiły się do wrzasku. Myszka wstrzymała oddech. A potem nieuchronnie przydarzyło się to, co mama niesłusznie nazywała “małym nieszczęściem”, gdyż Myszka miała świadomość, że tym razem to jest katastrofa (“dzieci z DS często nie panują nad swymi potrzebami fizjologicznymi, zwłaszcza w warunkach stresu”). Wszystkie okropne doznania zaczęły przewracać się w brzuchu Myszki i po chwili do mokrej strugi dołączyła się cuchnąca biegunka. Stała bezradna i przerażona, czując rozpacz tak wielką, że nie była w stanie jej ogarnąć. Krzyki ludzi wzniosły się aż pod sufit supermarketu.
Myszka również zaczęła krzyczeć. Jej krzyk powoli przechodził w zrozpaczone, pełne bólu wycie.
– Maaa! Maaa! Neeee…! Neee…! Aaaaaaaoooouuuuuu! Neeee!
Gniew obcych ludzi też przybrał na sile; ich głosy przekrzykiwały się, rozsadzały przeszklone ściany, odbijały się od półek. Tylko w niektórych brzmiało współczucie, w większości groźba.
– Wstyd…!
– Kto to posprząta…!
– I. to w dziale z żywnością…
– Policja!
Ewa nie wiedziała, jakim cudem udało się jej opanować chęć panicznej ucieczki. Przecisnęła się przez tłum. Przyklękła i drżącymi rękami zaczęła ubierać córkę. Szarpała ją gwałtownie, z gniewu, z nerwów, z bólu i ze wstydu, więc Myszka przestała wyć i zaczęła płakać. Głosy oburzenia znów wzniosły się do sufitu.
– Bydło! Tfu! – powiedziała dobitnie jakaś kobieta, spluwając na podłogę.
Ewa nie wiedziała, jak i kiedy udało jej się ubrać Myszkę, i szarpiąc z całej siły, zaczęła ją wywlekać ze sklepu. Ale nigdzie nie było drogi ucieczki. Za nimi, krok w krok, postępował tłumek gapiów i wzburzonych ekspedientek. A w drzwiach stanęło dwu policjantów.
– To pani znęca się nad dzieckiem? – spytał jeden, a drugi przytrzymał ją za ramię, gdy usiłowała go wyminąć.
– Dlaczego takie… takie coś nie jest w zakładzie? – spytał drugi, patrząc na Myszkę z wyraźnym wstrętem.
– Czy ona jest groźna dla otoczenia? – spytał surowo pierwszy.
– Groźna… nienormalna… – zaszemrali widzowie.
– To sklep dla porządnych ludzi! – zawołała jedna z ekspedientek.
– Narobiły zniszczeń! Kto za to zapłaci?! – krzyknęła druga.
– Chciała ją tu porzucić! – oskarżyła Ewę jakaś kobieta.
– Znamy takie matki – ocenił surowo drugi z policjantów.
– Jak pan śmie… – zaczęła Ewa gwałtownie, ale urwała z poczuciem skrajnej bezradności i winy.
Myszka, rozczochrana, spocona, śliniąc się obficie, wpatrywała się ze strachem w umundurowanych mężczyzn. Mama mówiła tak szybko, że dziewczynka nie nadążała ze zrozumieniem. Ludzie, którzy osaczyli ją w sklepie, szli za nimi i już ich nie odstępowali. Myszka znowu otwarła usta do krzyku, ale Ewa odruchowo zatkała jej buzię i powiedziała coś do policjantów.
– Rozejść się – powiedział ospale jeden. Tłumek nieco się cofnął. Drugi z mężczyzn wyjął zza pasa telefon i powiedział kilka niezrozumiałych zdań. A potem już tylko wszyscy stali, milcząc: mama, Myszka, dwóch groźnych policjantów, którzy zerkali na nią z lękliwą, lecz bezlitosną ciekawością, i pełni emocji widzowie.
Pod supermarket zajechał samochód. Był zielony i Myszka od razu rozpoznała auto taty. Choć nigdy go nie dotykała, znała na pamięć śliską połyskliwość jego karoserii i miękkość foteli. Niekiedy śniło się jej, że wsiada do pachnącego, chłodnego wnętrza i tata mówi: “Gdzie chcesz jechać, Myszko…?” A Myszka odpowiada cichutko: “Tam gdzie wszyscy tańczą…”
Tata wyjątkowo nie biegł, ale szedł w ich stronę bardzo powoli, ociągając się.
Читать дальше