– Co to…? – szepnęła Ewa, która też za nim weszła. – To niemożliwe… nie… niemożliwe…
Uwiązane na łańcuchu dziecko, na czworakach, miotało się wciąż we wszystkie strony, a potem, słysząc ich głosy, uniosło głowę. Spod skołtunionych włosów spojrzały duże niebieskie oczy. Usta wydały kolejny, zwierzęcy pisk. Ręka odruchowo nabrała garść słomy i włożyła ją do ust. Dziecko patrzyło na nich i popiskując, przeżuwało cuchnący nawóz. Dopiero teraz Adam ujrzał tę za dużą głowę, kiwającą się na wątłej szyi. Za mały w stosunku do głowy tułów; ręce i nogi przypominające dwa wysychające patyki. Strzępy ubrania ledwie przykrywające pozbawione cech ludzkich ciało, z wypukłym garbem na szkieletowatych plecach. To nie był człowiek, to było monstrum. A jednak rozpoznali w tym czymś dziecko.
– Boże, Boże… – szeptała Ewa, nie znajdując innych słów.
Adam powoli wziął siekierę, która leżała w pobliżu.
– Pan oszalał? – powiedziała kobieta. – Nie siekierą!
Nie słuchając jej, i nawet nie słysząc, uderzył w ścianę, do której przytwierdzony był łańcuch. Spróchniała deska odpadła na podłogę razem z żelaznym kółkiem. Kobieta krzyknęła. Potem zapadła cisza, w której słychać było tylko ich szybkie oddechy i przerażone kwilenie kaleki.
Towarzyszący kobiecie mężczyzna niósł to dziecko-niedziecko, owinięte w koc, do policyjnego samochodu.
Kobieta biegła za nim, trzymając łańcuch, który żelazną obrożą otaczał szyję stworzenia.
Mysi pisk wzmógł się, potem zaczął narastać. Dziecko, oślepione światłem dnia i przerażone jak zwierzę schwytane w pułapkę, zamknęło oczy przed nieznanym blaskiem dnia, i pisk przeszedł w przejmujące wycie. Stojący wokół sąsiedzi szemrali półgłosem, a kobiety czyniły znak krzyża. Gospodyni, z kamiennym wyrazem twarzy, bez ruchu stała przed stajnią, w tej samej pozycji, w jakiej ją zastali. Jej mąż stał obok i trzymał rękę na jej ramieniu. Ich wrogie spojrzenia wwiercały się w sąsiadów, którzy cofnęli się, a na widok odjeżdżającego auta powoli i w milczeniu zaczęli się rozchodzić.
– To było dziecko. Prawdziwe, żywe dziecko. Miało chyba z sześć lat – powiedziała wstrząśnięta Ewa, gdy już płynęli żaglówką, daleko od tej wsi, jeszcze mokrzy od kąpieli w jeziorze, jakby w jego wodzie chcieli zmyć pamięć o tym, co przeżyli.
– Niedorozwinięte dziecko – przytaknął cicho Adam.
– Dlaczego…? – spytała wtedy Ewa, a on nie odpowiedział. Nie znał odpowiedzi. Dopiero teraz, po kilkunastu latach, ta odpowiedź przyszła do niego.
Obraz z wakacji przypłynął ponownie, po wielokroć bardziej ponury i groźny w obliczu własnych doświadczeń. Odepchnął go. Stworzenie,, które przed chwilą wyminął w holu, przebywało przecież w komfortowym domu. A specjalny zakład, do którego chciał je oddać, należał do wzorcowych. Sprawdził to.
Wychodząc z domu, potknął się o skotłowaną trawę, która walczyła z brukową kostką podjazdu i zwyciężała. Podniósł głowę i przyjrzał się fasadzie domu. Pomyślał o tym, jaki ten dom miał być i jaki jest. Tak, pojawienie się Myszki odebrało mu nawet jego urodę. Teraz ten dom pożerał chaos. Przez króciutki ułamek chwili poczuł jedność z tamtą kobietą o kamiennej twarzy, stojącą nieruchomo koło drzwi stajni. Potem odetchnął głęboko i wyrzucił z pamięci zarówno tamten obraz, jak i tamte uczucia. Wszystkie uczucia.
Idąc, zerknął na zaniedbany trawnik.
“Nawet trawa rośnie tu szybciej niż gdzie indziej” – pomyślał. Rzeczywiście, trawa była wyższa i bujniejsza, jakby urosła przez jedną noc.
Przelotnie zastanowił się, dlaczego właśnie dziś przypomniało mu się to wydarzenie sprzed lat.
“Dlaczego dziś…?”, pomyślał jeszcze raz, gdy dojechał do firmy.
Przez cały dzień prześladowało go uczucie, że o czymś zapomniał. Kilkakrotnie sprawdzał w kalendarzu zapisane na ten dzień sprawy i umówione spotkania. Trzy razy pytał swoją asystentkę, budząc jej zdziwienie, czy na pewno nie ma mu czegoś do przekazania. Gdy niepokój wzrósł i zaczął uwierać go za bardzo, by można go było zlekceważyć, usiadł za biurkiem, rozłożył wszystkie kalendarze, “organizery”, palmtop, laptop, a nawet zajrzał do notatnika w starym komputerze (w laptopie znajdowały się już tylko sprawy firmy, ale w starym komputerze pozwalał sobie niegdyś na osobiste notatki). I właśnie tam znalazł zagubioną informację.
Dokładnie osiem lat temu przyszła na świat Myszka. Gdy wprowadzał tę datę do komputera – opatrzył ją mnóstwem wykrzykników, pełnych radości i nadziei. Z programu graficznego ściągnął czerwone serduszka, a wianuszkiem kwiatków otoczył słowo: “dziewczynka!”
Zatem pisał to, gdy już zobaczył na własne oczy, że to nie syn, lecz córka. A jednak radość wcale się nie zmniejszyła. Nie należał do typowych ojców, których satysfakcjonuje tylko syn-następca. Był na tyle otwarty, by wiedzieć, że dziewczynka również spełni jego ambicje.
…każda dziewczynka, tylko nie ta. Znowu stanęła mu przed oczami gospodyni z mazurskiej wsi. Nie rozumiał tego, co zrobiła. Ale rozumiał uczucie, które nią kierowało. Przypomniał sobie twarze ludzi zza płotu. Byłyby równie, a może bardziej podekscytowane, gdyby to dziecko mieszkało w domu, a nie w stajni. Gdyby tamtejsi ludzie codziennie je oglądali. I gdyby mówili, że to pewnie “kara boska”.
“Co innego, gdy ludzie tylko wiedzą, a całkiem co innego, gdy jeszcze widzą. Widzieć Myszkę… nie, to nie jest przyjemne ani estetyczne…”
Odruchowo przeglądał komputerowy notatnik, szukając w nim śladu własnych uczuć sprzed ośmiu lat. Nie znalazł niczego. Tak jak zamknął się w gabinecie przed Ewą i córką, tak zamknął się wtedy przed samym sobą i ani jedna zapiska w komputerowym pliku nie zdradziła niczego, co wówczas czuł. Za to wszystko pamiętał.
Pamiętał poczucie straszliwej klęski, gdy lekarz wyjaśnił mu, na czym polega DS. Pierwszy, instynktowny lęk przed reakcją znajomych i przyjaciół: “Będą mi współczuć… Nie chcę współczucia… Nienawidzę litości…” Nie bał się szyderstwa. Umiałby na nie odpowiedzieć. Ale wiedział, że w swoim środowisku natrafi wyłącznie na rozumiejące współczucie. Najbardziej bał się współczucia.
Pamiętał słowa szpitalnego pediatry: “To dziecko będzie od was wymagać nieustającej opieki i czułości. Musicie mu oddać swój czas i całych siebie”. Już wtedy wiedział, że go na to nie stać. Chciał oddać wszystko, ale dziecku o sprawnym, zdrowym ciele i normalnym umyśle.
“Nie, nieprawda”, przypomniał sobie. “Wierzyłem, że będzie mieć umysł nadzwyczajny, a nie normalny, bo przecież było moim dzieckiem… Miało być doskonałe”.
Przypomniał sobie słowa specjalisty defetyka (tak nazywano w tym szpitalu lekarza zajmującego się wrodzonymi defektami u dzieci):
– Jeśli nie stać pana, by dać temu dziecku miłość, lepiej, żeby je pan tu zostawił. Takie dziecko wymaga poświęcenia.
Nie stać go było na poświęcenie. Podpisał papiery i przekonał Ewę do słuszności swojej decyzji. “Podjęliśmy tę decyzję oboje!”, pomyślał gniewnie.
A potem nagle, z dnia na dzień, nawet nie wyjaśniając, skąd jej się to wzięło, Ewa podarła dokumenty i oświadczyła, że wraca do domu razem z Myszką.
Nie, nie z Myszką. Jeszcze nie wiedzieli, jakie imię otrzyma to ułomne stworzenie, i czy w ogóle je nazwą. Miało pozostać w tym szpitalu anonimowo. Bezimienne. Niczyje.
Dopiero w kilka dni później, już w domu, Ewa, nie pytając go o zdanie (wcale tego nie chciał), nadała dziewczynce imię Marysia. Skąd wzięło się dziwne zdrobnienie “Myszka”, nie wiedział. Nie wiedział też, dlaczego Ewa zmieniła zdanie i postanowiła zabrać dziecko do domu. Podejrzewał, że ona sama tego nie wiedziała.
Читать дальше