Rosiek, to wszystko twoje fantazje, perfidne ucieczki, dawne schematy reagowania. Zapominasz o najważniejszym, że to Ty przeszłaś drogę od DNA do GÓRY, a oni taplają się, siedząc na jednopoziomowym szczeblu z czarciego tchnienia.
Ludzie twierdzą, że nadal mnie nie rozumieją. I słusznie. Niepoznawalne jest nie do pojmowania, tylko do pokochania. Ten, kto mnie pokochał, nie pytał, dlaczego mam świra. On jest ze mną.
Salowe „puszczają”, czują bezkrólewie, wyłazi z nich całe chamstwo jak robaki ze zgniłego owocu. Nie mogę tak, nie potrafię się na to zgodzić.
Trzeba objąć tyle spraw, które warto omówić z lekarzem, ale tutaj wszystko jest nastawione na przetrwanie. Czuję, że stoję na rozdrożach, a drogowskazy kręcą się wokół własnej osi.
Twoje ciało… drżę, kiedy się ode mnie oddalasz, chociaż nie jesteś dla mnie tylko ciałem. Wspaniałe i namacalne stanowi podporę mego istnienia. Jest częścią naszej całości. Jest mną i Tobą zarazem, chociaż jest sobą. Tylko w człowieku może zrodzić się pojecie rozłączności i wspólnoty jednocześnie. Nie odchodź ode mnie zbyt często.
Na kilka godzin odwiedził mnie Paweł i wlał w serce ciepło, odwagę i siłę.
Kiedy sen nie nadchodzi, wciąż pytam, jak można tutaj być.
Mój lekarz traktuje mnie jak dziecko, z łagodną życzliwością. Mówiąc o mojej śmierci, jest poważny, ale to jeszcze nie czas. On o tym nie wie i martwi się pracą serca. Nie wyprowadzam go z błędu, nie uwierzyłby mi.
Ja wiem, ile mi jeszcze zostało. Wyczuwam to doskonale, potrafię zmierzyć własną śmierć, jej siłę i sposoby ataku. Jest zbyt słaba, by teraz ze mną wygrać, kiedy pokochałam.
Cały oddział na mojej głowie, nie poszłam na konferencję, bo byłam zbyt zajęta pracą, i dyrektor kazał mi złożyć pisemne wyjaśnienie. Tak, jest to typowy urzędnik z opowieści Czechowa, który niczego nie chce zrozumieć, a w sercu ma paragrafy i przepisy. Źle mu doniesiono, sądził, że mnie przyłapie na jakimi niedopatrzeniu. Sam nic w tym szpitalu dobrego nie czyni, tylko doprowadza do ruiny to, co jeszcze można uratować.
Mój Mały Przyjaciel jest ranny. Jakiś łotr przetrącił mu łapę. Ile okrucieństwa może być w człowieku…
Kocham Cię.
Salowe posuwają się za daleko w rozmowach na mój temat z pacjentami: oskarżają mnie o ćpanie, kradzież leków, opowiadają plotki o mojej przeszłości, zupełnie nieprawdopodobne. Prymitywni ludzie, zaślepieni nienawiścią i zazdrością
Zalecenia lekarza: nie skakać, nie biegać, nie dźwigać ciężarów, spacerować po lesie.
I tak, Basiu, reagujesz utratą ciepła z serca na to, co tutaj się dzieje i musisz inaczej żyć.
Lekarz dochodzi na pół godziny i muszę mu wszystko przekazać. To dużo, bo odpowiadam za wypisy, robię przyjęcia, informuję o zmianach w psychice, rozmawiam z rodzinami pacjentów.
Piszę inne zakończenie do drugiego wydania Pamiętnika narkomanki . Czas powrócić do żywych.
Wiem, wiem. Jestem coraz słabsza. Nic na to nie poradzę. Mogę przejść na rentę, zamieszkać w domku na wsi i pisać inne opowieści.
Powróciły halucynacje, a już się wystraszyłam, że jestem wyleczona. Żyję w chaosie własnego niepokoju.
Udzieliłam wywiadu „Filipince”.
To wszystko jest nie tak… Na tym polega choroba narkomanii. Przy raku nie trzeba nikogo oskarżać, a tu zawsze trzeba szukać winnych, by do końca nie zwariować. Nie bierze się narkotyków dlatego, że dom, rodzice, chłopak, dziewczyna, bierze się dlatego, że jest się UZALEŻNIONYM. Tylko dlatego, że jest się chorym. I nic więcej.
Personel sądził, że nie ma mnie na oddziale i usłyszałam wiele. Więc po południu, kiedy czują się zupełnie bezkarni, pacjenci są zagrożeni, bo oni w każdej chwili mogą ich skrzywdzić. I pacjent nie przyzna się, bo się boi.
Obudziłam się ze zbyt dużym ciężarem i przestraszyłam się, że mogę go nie udźwignąć.
Poprosiłam oddziałową o rozmowę z niektórymi salowymi, by zmieniły swoje postępowanie wobec pacjentów.
Rozpętałam burzę. Salowe mi wygrażają, a oddziałowa trzyma ich stronę. Ona także bije pacjentów po twarzy. Nie mam do kogo zwrócić się o pomoc. Muszę stąd odejść. Nie wytrzymam tego. To klika, stado rozjuszonych wilków, zjadają się między sobą, ale gdy znajdą ofiarę, solidaryzują się.
Żyję w sytuacji nieustannego zagrożenia. Oni traktują mnie z pogardliwą ironią, którą odczuwam na każdym kroku, w każdym słowie i sytuacji. Czuję się osaczona ich spojrzeniami, gestami i uśmiechami. Wiem, że wygrywają, a ja uciekam w zacisze gabinetu, przestaję z nimi rozmawiać. Moje ciało odpowiada realnym bólem.
Do tej pory wszystko odbywało się w pozornej tajemnicy przede mną, a teraz włączają w to pacjentów. To mnie najbardziej rani, chorzy nie mogą być narzędziem w ich rozgrywkach, a ja nie mogę zapewnić im bezpieczeństwa.
Siostra oddziałowa przypomina tę z Lotu nad kukułczym gniazdem , lecz jest prymitywna i bez polotu. Teraz, gdy jestem w jej polu widzenia, odwraca głowę z obrzydliwym grymasem, jakby nieustannie bolały ją zęby lub miała niestrawność.
Wzięłam urlop i szukam pracy w Częstochowie. Nie mogę już pozostać w Lublińcu, musiałabym zgodzić się na to, co tam się dzieje. Nie mam siły patrzeć na poniżanie schizofreników.
Mam pracę na oddziale neurologii. Muszę załatwić przeniesienie i inne formalności, wyprowadzić się z internatu.
Nie potrafię o niczym innym myśleć, to wszystko przytłacza mnie jak lawina i nie mam szans na wybawienie.
Na oddziale stan zimnej wojny. Udaję, że mnie to nie obchodzi, zajmuję się pacjentami. Oni nie mogą ucierpieć z powodu moich nieporozumień z personelem.
Szefowa jeszcze o niczym nie wie. Kuruje się po operacji, ale będę musiała jej opowiedzieć o tym, co się tu wydarzyło. A jednak boję się. Boję się nawet poruszać po miasteczku. Wszędzie czuję ich badawcze spojrzenia. Rano bałam się wejść na oddział. Muszę wytrwać, jeszcze trzy tygodnie.
Jestem na zwolnieniu, nie dało się inaczej. Serce biło jak oszalały ptak lecący w przepaść.
To boli, a Ty nie możesz być przy mnie, bym odnalazła spokój w rytmie Twego serca.
Nigdy o Tobie nie pisałam, nie zdradziłam tajemnicy Twego istnienia z tamtych lat. Tak szybko zniknąłeś, opadłeś w otchłań ziemi, zabrany przez narkotyki i ślepy los. Nie potrafię wspominać Twego imienia. Nie zdążyłam zostać wdową. Tak szybko się rozsypałeś. Nie wierzyłam w Twoją śmierć przez całe lata.
Budzę się z bólem i usypiam z bólem. Mylą mi się dni, miesiące, lata. Uciekam w nierealny świat.
Nie wystarczyła miłość do schizofreników, by przetrzymać oddział.
Lekarz namawia mnie na operację serca, chciał dać skierowanie do szpitala, ale muszę wrócić do Lublińca i zakończyć kilka spraw.
Złożyłam podanie o przeniesienie. Witaj wiosno, odchodzę stąd, nie można inaczej.
Читать дальше