Czy to przyjaźń, czy układ ćpalniczy? Sama nie wiem. Ale prowadzimy obie bardzo niebezpieczną grę. Prosta droga do śmierci. Tylko że Beata jeszcze tego nie czuje. Nie wierzy, że taki może być koniec.
Pod Szczytem zwinęła nas milicja. Byłyśmy obie czyste, nawet nie miałyśmy przy sobie sprzętu. Przesłuchiwali nas osobno, sprawdzali mi kanały. Taki jeden glina długo wpatrywał się w moją przepustkę z psychiatryka. Beaty nie chcieli wypuścić, bo jest nieletnia. W końcu udało nam się stamtąd wyjść.
Beata w domu płakała, ale ze złości. Wkurzało ją to, że każdy glina może ją zgarnąć na ulicy. Ja już do tego podchodzę spokojniej. Nie pierwszy to raz i zapewne nie ostatni tak się stało.
Znów się pokłóciłyśmy. Beata nie umie zaakceptować mojej inności. Stawia mi wymagania, o których nie chcę słyszeć. Nie umiem żyć tak jak Beata. Już nie fascynuje mnie ruch i hipy.
Byłyśmy na Szczycie. Hipy już przyjechały. Zajmują wielkie pole namiotowe. Jest to dziesiąty, jubileuszowy zlot hipów w Częstochowie. Chodzą obwieszeni rzemykami, koralikami, pacyfami. Niektórzy są przyćpani. Spotkałam kilku znajomych z tamtych lat. Ale wtedy było trochę inaczej. Teraz są to sezonowi hipisi. We wrześniu grzecznie wrócą do szkoły. Ale teraz dyskutują o wierze, człowieczeństwie, szukają nowych dróg życia i nowych wartości. Dosiadałam się do różnych grup i słuchałam, o czym rozmawiają. To już mnie naprawdę nie bierze. Przyjechało nawet pogotowie ratunkowe. Ktoś przedawkował, ale go nie zabrano.
Odbyła się msza dla hipów na polu namiotowym. Ksiądz mówił o miłości, o wzajemnym brataniu. Pod koniec wszyscy krzyczeli: „Nigdy nie zostaniemy sami”.
Wróciłam wcześniej do domu, nie chciałam martwić rodziców.
Beata została.
Beata wróciła wieczorem naćpana. Wpakowałam ją do łóżka.
Dokąd idziemy? Chyba bardzo daleko, tam, skąd nie ma powrotu.
Beata wyjechała do Lublina na dalszą wędrówkę. W końcu ciągle się kłóciłyśmy. Obie nie umiemy się odnaleźć i ciągle jesteśmy rozdrażnione, niespokojne. Prześladuje nas ciągła myśl o ćpaniu. Dostałam list od Marzeny. Pisze, żebym wracała na oddział. Na oddziale podobno odchodzi wielkie ćpanie, bo Kotan jest na urlopie. I ludzie ładują prawie bezkarnie.
Dowiedziałam się, że w naszym ukochanym mieście pojawiło się LSD. Podobno prezent aż z Amsterdamu. Mam ochotę na to. Nigdy nie interesowałam się halucynogenami, nawet pasty nie próbowałam. Ale LSD to co innego.
Kończy mi się przepustka i mam wrócić na oddział. Zasmakowałam trochę w wolności i nie chce mi się tam wracać. Chcę tylko działkę morfiny, jestem skończoną ćpunką, wpieprzyłam się w najgorszy narkotyk.
Po co mam zaczynać od nowa to bezsensowne odtruwanie się, skoro marzy mi się wielkie ćpanie? Ale robię to dla rodziców. Bo dla siebie… Muszę się chociaż trochę polubić.
Wróciłam do sanatorium. Od razu poszłam do Synanonu. Właściwie to nieźle się trzymałam na tej przepustce. Marzena uciekła, ale podobno ma wrócić. Część ludzi ćpa. Ciągle wracają na Białą.
Byłam na przepustce w Warszawie i odwiedziłam panią Marię. Nie mogła zrozumieć, dlaczego po tak długim okresie abstynencji uciekłam z oddziału i ćpałam. Przecież to proste, miałam takiego chcica, że nic nie mogło mnie powstrzymać.
Marzenę przywieziono z Torunia. Chyba będzie miała sprawę za zbiorówkę. Jest na psychiatrycznym. Następna osoba spisana na straty.
Czy mają prawo tak sądzić?
Chyba tak.
W Synanonie jest 12 osób. Ciągle się organizujemy, wiele rzeczy trzeba dopracować.
Kotan wprowadził nową formę terapii – grę. Każdy mówi to, co chce i nikt się o to nie obraża.
Dzień w Synanonie zaczyna się od porannej gimnastyki, potem sprzątanie i nauka. Po południu mamy czas dla siebie. Czytamy, malujemy. Atmosfera byłaby sielankowa, gdyby nie to, że mamy jeszcze pracować, żeby nauczyć się normalnie żyć. Czy można normalnie żyć z taką przeszłością, jaką ma każdy z nas? Nie wiem. To zależy, jak się do tej przeszłości podchodzi.
Na Białej jest bardzo dużo osób. Kończy się Sezon, ćpuny się odtruwają. Sami starzy znajomi. Wrócili wszyscy. Nikt się nie wyleczył.
Atmosfera jest napięta, jest dużo ludzi i trudno się zorientować, co jest grane.
Zaczęła się szkoła. Jestem już w maturalnej klasie. Mam tylko rok do tylu, więc nie jest jeszcze tak źle.
Chcę się wypisać. Naprawdę nie mogę już dłużej. Chcę spróbować normalnego życia. Powiedziałam o tym Kotanowi. Zgodził się ze mną. Powiedział mi, że wierzy we mnie. Kotan rozmawiał przez telefon z mamą, powiedział jej, że mogę wrócić do domu.
Zrobili mi na koniec terapię. Mówili, że mam szansę. Bali się tylko, jak poradzę sobie ze stanami depresyjnymi. Jutro wyjeżdżam. Trochę żal mi tego wszystkiego. W sumie pobyt tutaj dużo mi dał, ale w końcu muszę odciąć się od psychiatryka w jakiejkolwiek formie i zacząć naprawdę normalnie żyć. Gdy już tak się stanie, to wspomnienie oddziału nie będzie bolesne. Był dobrą szkolą życia, okrutną, ale takie jest życie ćpuna.
Przyjechał po mnie tata. Wszyscy mnie żegnali, również przedstawiciele Synanonu amerykańskiego, angielskiego i holenderskiego, którzy przyjechali do nas, by zobaczyć, jak Polacy leczą narkomanów. Anglik był przez 5 lat heroinistą i gdy jego przyjaciel umarł, sam założył ośrodek w Londynie. Znaleźli się u nas dlatego, bo w Warszawie odbywa się Międzynarodowa Konferencja „Help”, poświęcona leczeniu alkoholików i narkomanów.
Amerykanin był u Dedericha, ale odszedł, bo nie podobało mu się to, że ludzie są tam już na stałe. Założył swój ośrodek na nowych zasadach. Ćpuny wracają do społeczeństwa po kilku latach. Kotan chce się na nim wzorować.
Żegnali mnie jako pierwszą wyleczoną ćpunkę. Obiecałam, że będę odwiedzać oddział. Czuję, że coś minęło, coś się skończyło, ale i coś zaczęło.
Czy wytrwam?
Powrót do domu odebrałam bardzo dziwnie. Czułam się jak dzikie zwierzę wypuszczone z klatki. Chyba odeszłam stamtąd w niewłaściwym momencie. Tak bardzo pragnęłam tej wolności, a teraz nie potrafię się z niej cieszyć. Boję się, że stanie się coś złego. Był moment, że chciałam to wszystko odwrócić, zostać tam. Ale chcę spróbować, czy dam radę żyć w tej ludzkiej normalności. Rodzice cieszą się z mojego powrotu, ale widzę na ich twarzach wielką obawę o to samo. Chyba teraz nie bardzo we mnie wierzą. Weszłam do swojego pokoju i to było straszne. Moja wersalka, na której sobie ładowałam, moje ściany, w których nieraz walczyłam z głodem i z koszmarem, o siebie, o życie. Trzeba tu teraz codziennie powracać. I trzeba chodzić po mieście znajomymi drogami, które kojarzą się tak mocno z tamtym.
Może dam radę?
Poszłam do szkoły. Dziewczyny cieszą się, że do nich wróciłam. Zabrałam się do lekcji. Cieszę się jak dziecko każdym szczegółem. Może ze mną nie jest jeszcze tak źle?
Читать дальше