Jestem znowu na trójce. Jutro rozdanie świadectw. Mam wstrzymane wolne wyjścia i przepustki. Ciągle pytają, jak się czuję. Beata chce się wypisać. Mówię jej, że poleci, nie wytrzyma Sezonu bez ćpania. Ale ona chce ćpać. Jej matka zgadza się na wypis. Ale co ma robić. Są to w zasadzie sytuacje bez wyjścia.
Pracujemy na innych oddziałach. Wieczorami urządzamy sobie kolacje przy świecach. Pozorna sielanka. Ale dużo ludzi nie wytrzymało i wypisało się. Beaty też już nie ma. Ciekawe, czy już grzeje.
Mam jechać na kilka dni do domu. Lekarze zgodzili się, ma przyjechać po mnie tata.
Skończyłam dzisiaj 19 lat. Rodzice zrobili małą rodzinną kolację z winem. W dniu urodzin zawsze jestem smutna. Wtedy robię rachunek sumienia. Zawsze wypada na niekorzyść dla mnie.
To wszystko boli, całe moje doświadczenie, koszmar, który do tej pory przeżyłam. Niekiedy bardzo pragnę, by się to wszystko skończyło. Chciałabym odejść, ale tak, żeby to była świadoma decyzja, a nie depresyjne przeżycie.
Czasami wydaje mi się, że doskonale to czuję, czuję siebie, świat. Jestem pozornie spokojna. I wtedy przychodzi smutek. Jak to jest, że nagle pewnego dnia zaczynasz rozumieć, że nie masz przyjaciela. Ta cholerna, idiotyczna pustka wypełnia się o jeszcze jedną dziurę. Jesteś sama. Odczuwasz wtedy dziwny niepokój.
Czy można mnie oswoić?
Dlaczego wszystko obraca się przeciwko mnie? Bo sama jestem przeciwko sobie. Niszczę się systematycznie, nie daję sobie żadnej szansy. Dokonuję okrutnego mordu na sobie.
A tak pragnę żyć.
Pojechałam do Warszawy. Dzień spędziłam z Beatą u niej w domu. Rozmawiałyśmy o ćpaniu. Beata jedzie do Lublina i chce, żebym z nią pojechała. Musiałabym więc uciec z oddziału. Prosto na lubelskie pola makowe.
Przyjechała do mnie w odwiedziny Beata. Postanowiłam, że dzisiaj ucieknę. Pozwolono mi odprowadzić Beatę do autobusu. Spakowałam się i bezczelnie wyszłam z torbą z oddziału. Marzena zorientowała się, że uciekam, ale nic mi nie powiedziała.
W Warszawie spotkałam Leszka. Zabrał mnie ze sobą, bałam się nocować u Beaty. Mogli mnie u niej szukać. Nocowałam u jego kolegi. Była tam jakaś impreza, ale ja poszłam spać.
Pojechałyśmy do Lublina. Mieszkamy u rodziców Beaty. Beata jest bardzo rozdrażniona. Chodziłyśmy bez celu po mieście. Chyba szuka mnie milicja. Tak myślę. Ale tutaj mnie nie znajdą. Trochę żałuję, że uciekłam z oddziału. Właściwie to nie mam po co wracać. Czeka mnie tylko karny wypis i ironiczne twarze personelu. Zrozumieją mnie tylko koledzy – narkomani.
Pojechałyśmy na pole makowe. Zbierałyśmy każda na swoją działkę. Po zrobieniu Beata weszła mi w kanał od razu. Z nią miałam problemy, dopiero za szóstym razem jej zrobiłam. Gdy jestem przygrzana, trudno mi cokolwiek robić. Po powrocie do Lublina Beata zaczęła rzygać, jej towar podłapał pirogena. Chciałam ją zaprowadzić na pogotowie, ale się nie zgodziła. Beata męczyła się całą noc, dopiero nad ranem usnęła. Niewiele brakowało, by odstrzeliła.
Postanowiłam wrócić na oddział. Bałam się, że teraz szybko polecę. Pokłóciłam się z Beatą i od razu pogodziłam. Pojechałyśmy na pole i na oddział trafiłam już mocno zaćpana. Przyjęli mnie i poszłam na Białą Salę. Marzena też była na Białej. Byli też Szczepan i Kwiatol – dwaj starzy ćpunowie. Szybko zapoznaliśmy się. Po ćpaniu łatwiej nawiązuję kontakty z ludźmi.
Rano zabrano mnie na „społeczność”. Umotywowałam swój powrót tym, że nie chcę się wpieprzać przed Sezonem.
Dzwoniła mama. Było tyle rozpaczy w jej głosie. Chciało mi się wyć. Mama chce do mnie przyjechać. Trzymałam słuchawkę jak ogromny ciężar. Gdy ją odłożyłam, zrozumiałam, że zostawiam ją daleko, samą z jej bólem.
Rozmawiamy na Białej o psychiatrykach i chorobach, o ćpaniu też. Miałam rację. Szukała mnie milicja, ale w innej części Polski. Rozmawiałam z Kotanem, jutro przechodzę na dwójkę z Marzeną.
Pokłóciłam się na dwójce ze wszystkimi Jestem bardzo rozdrażniona. Mam autentycznie dosyć oddziału. Chyba się wypiszę. Myślę, że będę lepiej czuła się poza oddziałem. Zaprzyjaźniłam się z Marzeną. Kotan mówi, że to nie przyjaźń, tylko nowy układ ćpalniczy. Ale tym razem chyba się myli. Marzena nie ma dokąd wracać. Błąka się po hufcach, z których w końcu ją wywalają. Jest jeszcze bardziej samotna niż ja.
Postanowiłam się wypisać. Wieczorem rozmawiała ze mną pani Stasia. Była jeszcze na jakimś zaległym dyżurze. Chce jutro dzwonić do domu, by powiadomić rodziców o moim zamiarze. Jest przekonana, że wypisuję się po to, by ćpać.
Dlaczego decyduję się na wypis? Przecież zaakceptowałam to leczenie. Ale myśl, że mam być tutaj jeszcze rok, przeraża mnie. Chyba będę tego żałowała, ale teraz nie mogę być tutaj dłużej. Już nie potrafię. Ale tam, na wolności, chyba polecę. Spadnę w dół równiutko. Znów odrzucam pomoc i to pomoc ludzi, którzy mogą jeszcze coś zrobić.
Jestem na Białej, i to doprowadzona siłą. Lekarze nie zgodzili się na wypis z powodu mojej choroby. Kotan proponuje mi przejście do Synanonu. ale nie zgodziłam się. Domagam się wypisu.
Przyjechała mama. Lekarze zaproponowali mi układ – do końca wakacji przepustka i mam wrócić tutaj na rok szkolny. Na terapii ludzie stwierdzili, że polecę, że jestem już spisana na straty.
Dostałam list od Beaty. Bierze, ale jeszcze nie jest w ciągu. Dostałam tę przepustkę i przyjechałam z mamą do domu.
Dostałam kodę. Nie bardzo mnie bierze, ale coś się czuje. Wzięłam te prochy. W moim mieście zorganizować ćpanie to żaden problem. Zwłaszcza dla mnie. Mam zbyt dużo znajomości. Jestem świnia. Nie, jestem po prostu narkomanką i nią już zostanę.
Dzwoniła do mnie Beata. Ma do mnie przyjechać.
Właściwie to trochę się nudzę. Dużo czytam, trochę ćpam. Ale dziwne to wszystko. Mam tyle wolności, że nie umiem sobie z nią poradzić. Nagle zostałam bez żadnej pomocy. Ale sama tego chciałam.
Ostatnio w Częstochowie panuje moda na napędowce. Też sobie coś kupiłam. I zaraz spróbowałam. A potem działo się ze mną wiele. Najpierw odczulam niesamowitą wesołkowatość. Szłam sobie ulicą i śmiałam się jak głupia do wszystkich i do wszystkiego. Najwięcej kłopotów miałam z językiem. Wywalał się na zewnątrz i nie potrafiłam tego powstrzymać. Ten niepohamowany śmiech i jęzor na wierzchu sprawiał, że wyglądałam chyba na trochę upośledzoną. Wracałam jak zwykle do domu tramwajem i przykrywałam usta ręką, ale nadal wszystko mnie bawiło. W domu usiłowałam coś zjeść, ale od razu było rigoletto. Byłam taka pełna i lekka zarazem. Odchorowałam wszystko w nocy. W ustach miałam metaliczny smak, nogi i żołądek jak z ołowiu. Męczyłam się okropnie, coś rwało mięśnie, czułam poszczególne włókna. Bałam się wziąć majkę na złagodzenie bólu. Nigdy więcej nie wezmę tego świństwa.
Przyjechała Beata. Wspominałyśmy wspólnych znajomych, kto ćpa, kto umarł. Cieszę się, że Beata jest ze mną. Tylko co z tego będzie. Nasze niespokojne duchy na pewno coś wymyślą.
Читать дальше