Wróżymy z wosku. Pietuszce ulepił się dom z kominem i dymkiem, do tego klucze typu Yale. Z drugiej strony cień pokazał całującą się parę i dziecko w beciku. Czego to wyobraźnia (dom), pewność (dziecko) nie wyrzeźbi. Mnie wyszło najpierw idealne koło. Znak damskiej toalety? Polałam znowu i smok albo ktoś w czapce.
Pociągnęliśmy potem po karcie tarota. Przedziwne: oboje mieliśmy asa mieczy, co zgodnie z porzekadłem „na dwoje babka wróżyła” (dialektyczna wykładnia zabobonu) oznacza odwagę i wiarę we własne siły albo kłótnie w małżeństwie.
Pod poduszkę nie wkładam lusterka, żeby się przyśnił ten wybrany. Z wybranym położyłam się wcześniej do łóżka. Zalety miłości oralnej dla ciężarnych: objęta za ramiona udami, leżę wygodnie na plecach. Patrzymy sobie w oczy, niekoniecznie w narządy, i nie muszę ruszać głową, wystarczy językiem.
Banalna data. Czarna – widzę liczby w kolorach i jedynka jest ciemna. Rzymskie dwanaście – gruda z szarością. Piszę do popołudnia dialogi Miasteczka. Zanim skończę – zmierzch. Truchtem po lesie, załapać się na mętne światło.
Z przyjemnością stoję nad kuchnią, symfonia na cztery palniki. Nonszalancja sukcesu: sos holenderski wreszcie się ściął, zostawiony samemu sobie, porzucony. Bez trzepania, chuchania. Może tajemniczy składnik zapomnienia? Kurczący pozostawioną w samotności materię ze strachu albo z żalu?
Słuchając przy gotowaniu głośno czytającego Pietuszki, nie mam poczucia marnowania czasu. Nie rozgotowuję go w zupie, nie zawijam w klopsiki. Dzisiaj czytanie o ptaszkach: odkryto, że śni się im śpiewanie. Czy to nie piękne? Żadne koty, węże. Zwykłe trele – - morele, wyuczone na pamięć we śnie.
– Pola też się teraz uczy, od tatusia, będę czytał głośniej. Godzina dziennie Patricka White’a i muzyki hinduskiej.
Jestem za kryształowym Mozartem, ragi ględzą. A co do prozy…
Nareszcie telefon z Produkcji – bez obrażania, bez wyżalania. Są wdzięczni za list, pozwoliło im „sformułować coś, co wszyscy czują”. Ulga: jesteśmy w świecie logiki, nie pąsów – dąsów. Złudna… chwila rzeczowej rozmowy i rozpacz Produkcji: musicie przyjechać, nie da się przez telefon, kłopoty z aktorką.
Jeżeli wyjedziemy w tym tygodniu, nie dokończymy na czas dialogów. Już w tamtym roku mieliśmy upojnego sylwestra z Windows 97, o nie!
Gwiazda jest temperamentna, piękna, ale ma fochy. Umie postawić na swoim (dlatego chcieliśmy ją do tej roli). Takie były szlachcianki, stawiające pod ścianą dworku nieposłuszną służbę i męża.
Ale dlaczego scenarzyści mają pertraktować z aktorami? My mamy higieniczną pracę, przez papier. Od babrania się w psychice na planie są reżyserzy. Mówię, że jestem w ciąży – nie chcę się denerwować, aktorka namiętnie pali – nie chcę rzygać.
– Ha, ha, zabawne – Producent nie wierzy, jeszcze jeden pomysł scenarzystów.
– Serio.
– Gratuluję – nie jest do końca przekonany.
Pod lasem przebiega mi drogę parka bażantów, on za nią w miłosnym obłędzie. Wiosna jesieni, gody. Przy lasku cudaczny pisk. Ni to kot, ni ptak. Szukam wzrokiem kociaka, pogubionego w sosnach. Jedna z gałęzi trzęsie się pod wiewiórką, przygotowaną do skoku na wyższe drzewo. Kwiląc, miaucząc, zbiera się na odwagę i świergoląc hoop, łukiem nade mną. Pojęcia nie miałam, że wiewiórki wydają jakieś dźwięki. Futrzaste, pazurzaste z ogonkiem to piszczą trochę po kociemu, a że na drzewach i latają – trochę ptasio.
Mądrości z książek o dolegliwościach w siódmym miesiącu ciąży. Zgaga, ból pleców, skurcze, krwawienie z dziąseł. Totalne zmiany w psychice (hormony). Piotr po przeczytaniu tych rewelacji podejrzewa, że jednym z ubocznych objawów stanu błogosławionego może być przemawianie w różnych językach.
Przed zaśnięciem parę kartek ze Stein. Zamiast paciorka.
Dwa miesiące temu za duże ogrodniczki, dzisiaj o jeden guzik za małe.
W biografii Leonarda Cohena ton niby o półbogu i półschizolu. Opis jego sposobu nagrywania płyty przed lustrem. Słuchając Cohena, widzę Cohena, co za szczęście, że on czuł i widział to samo.
Wspomnienie jednego z setek jego koncertów. „Owacje trwały czternaście minut”. Nie kwadrans, dziesięć, maniacka precyzja – czternaście. Ktoś mierzył i zapamiętał? Ta książka jest zapisem, jak cwaniak (autor) wyżyłował megalomana. Kupiły to miliony rozkochanych blondynek. Niestety ja też.
Drept, drept, spacerniak. Adwentowe zapalanie światełek w oknach: gwiazdy, rozgwiazdy, świeczniki. Palą się dzień i noc. W typowych szwedzkich, drewnianych domach o kształcie wywróconej łodzi te płonące lampki są ostatnim błyskiem przed zatonięciem na dnie nordyckich ciemności. Pamiątką po czasach żeglarzy, gdy zapalano w oknach świeczki dla powracających z morza? Niedaleko, w polu, jest kamień runiczny z Xl wieku, opleciony wężowym napisem:
„Wzniesiony ku czci Bjorna, który zginął w dalekiej wyprawie na wschód od Grecji”.
Wyciągamy z szaf gwiazdę i świecznik, ustawiamy na parapecie. Jedyna obrona przed szarością zza okna.
Pola stanowczo nie lubi mojego siedzenia przed komputerem. Od ósmej do szóstej z przerwą na spacer i obiad to dla niej za dużo. Delikatnie naciska mi żołądek, przez co mam ochotę „zwrócić zawartość dnia”. Dziecko należy bujać, chodząc, czasem potańczyć, porobić w brzuszku fale z wód płodowych, kołysząc się przy figurach tai – chi: żuraw rozpościera skrzydła, gra na harfie…
Nie mogę się jej doczekać. Zaraz potem wyrzuty sumienia: szykuję ją na śmierć. Te powstające w bólach i mdłościach łapki, oczy… umrą. Życie jest tego warte? Zabicia myślącej (głównie o śmierci, skoro myślącej) istoty? Czy kiedykolwiek świadomie powiedziałabym: „Tak, bądź” (?). W tym znaku zapytania, zamkniętym szczypcami nawiasu, nawiasem jest czas bez Poli. Znakiem zapytania – embrion wątpliwości: skąd prawo wybierać komuś przeznaczenie?
Swojej śmierci się nie boję, mam do niej zaufanie. Raz była zwierzęca – ból wyjący o koniec. Zwierzęca – bo ciało, przyszpilone bólem, wije się, skowycząc o pomoc.
Innym razem była przerzutką bez ciała, sama lekkość. Zostało wspomnienie tamtej chwili, niby kość do wiecznego obgryzania z tęsknoty za prawdziwym mięsem.
Pola powstała bez mojej woli, z moją czułością. Mam czyste sumienie – zdecydowała mądrzejsza, silniejsza natura z kłami i pazurami. Najpierw obroni Połę, potem zagryzie.
Figurki ze świątyni Sziwy na Bali. Przypieczone do skały słońcem. Kali kopulująca krowio rozwartą waginą i pożerająca jednocześnie ludzi, wpadających w jej zębate gardło. Ani okrutna, ani lubieżna. Samicza, rozdziawiona kobiecość.
W lesie spleśniała trawa. Starcze, białe kudły. Nie będzie śniegu, będą zaspy pleśni na Święta.
Ciąża jest schizofreniczna. Jem, chodzę, myślę (sobie) i muszę jeść, chodzić i myśleć za Połę. Nie lubię mleka, ale żłopię pół litra, po czym dostaję zgagi. Nie mam ochoty wyłazić, a trzeba dotlenić dziecko. I gadam do siebie, głaszcząc brzuch.
We francuskiej książce o genetyce i chimerach pani profesor embriologii zastanawia się, kiedy w komórkę wchodzi przeznaczenie. Może przypadek to poezja konieczności?
Odpadam od komputera o ósmej. Trochę temperatury, mdłości.
Rozwalam się przed telewizorem. Szwedzka dyskusja. Pytanie i krótkie twierdzące „yyyff” na potwierdzenie. Szkoda wypluwanego ciepła, by wymówić,ja” (tak). Pytanie rozmówcy zasysa się akceptująco w „yyyff”, zaciąga nim, żeby się rozsmakować. Po polsku gołe „tak” jest niesympatyczne. Ozdabiane natychmiast gestem, dodatkiem „oczywiście, naturalnie”. Zgadzam się z tobą, dogadaliśmy się. Po szwedzku: masz rację, ale to ja ją wstydliwie przełykam. „Yyff”.
Читать дальше