Z tą myślą zootechnik Palimąka nacisnął pedał gazu „wartburga”, a miał przy tym minę kota, który, lada moment dobierze się do słodkiej śmietanki…
„W powrotnej drodze przeczytałam w autobusie, że modne są słomkowe kanotiery, małe męskie kapelusze, ażurowe czapeczki, turbany i opaski. Włosy do połowy pleców. Niemodne jest „afro”… O Boże! Po co ja sobie skręcałam włosy w sprężynki?! Co ja narobiłam? Obłęd.
Pewnie dlatego nie zdałam, bo zobaczyli we mnie „wiochnę „. Przez całą powrotną drogę z Wrocławia coś wyło mi w duszy jak nasz pies Kosmos, kiedy przychodzi pełnia księżyca. Ciekawe, czy choć Kosmos będzie po mnie wył, kiedy odejdę z tego świata? Tak zawsze bałam się roku 2000-ego, że za te 22 lata będę już stara. Już nie zdążę być stara! Ciekawe, w co mnie ubiorą do trumny? Jak oni mogli mnie nazwać tumanem? Powiedziałam im, niech się cieszą, że nie zostałam za cenę przyjęcia uwiedziona. Ojciec dał po pysku i powiedział, że cnotę stracić można i bez egzaminów. A kiedy magister Palimąka przyjechał po mnie, żeby mnie zaprosić na balangę do PGR-u, to stary wypchnął mnie do kuchni i zamknął na górce, jakbym była owcą. Starzy posiali taką popelinę, że teraz nie będę mogła ze wstydu pokazać się nikomu na oczy. Mirosław Hermaszewski wyleciał w czerwcu na orbitę. Gdybym ja była na jego miejscu, to bym nigdy już nie wróciła na tę podłą ziemię…”
Tak zostały zapisane w pamiętniku Ani jej refleksje po powrocie z egzaminów. Z tych zdań, pełnych bólu i rozczarowania światem nie można odczytać konkretnych faktów, które w konsekwencji pchnęły Anię do ostatecznej decyzji.
Tego wieczoru wypadki toczyły się niezwykle szybko. W oczekiwaniu na wnuczkę Pawlak zasnął, trzymając wciąż stopy w miednicy z wodą.
Woda już dawno wystygła, ale Kaźmierz z przechyloną na bok głową i przymkniętymi oczyma przebierał w niej paluchami o pazurach zakrzywionych jak krogulczy dziób, śniąc najwyraźniej o tym, jak w rodzinnych Krużewnikach chłopcem będąc brodził w potoku w poszukiwaniu pijawek, które ciotka Serafina przystawiała sobie do łydek na upuszczenie krwi. Radosne szczekanie Kosmosa przywitało Anię. Kaźmierz otworzył oczy i zerwał się z ławki. Tkwiąc tak stopami w miednicy, patrzył wyczekująco na wnuczkę.
– No jak? Zdała? – widząc, jak Ania smętnie opuszcza głowę, chcąc ukryć kręcące się w oczach łzy, otworzył szeroko ramiona i rozjaśnił się cały w uśmiechu – Chwalić Boga!
Przyciągnął dziewczynę ku sobie i przytulił serdecznie. Teraz mógł już wierzyć w swoje dobre z niebem stosunki: modlił się o to, by noga Ani powinęła się na egzaminach i by wróciła ona na wieś – i dobry pan Bóg wysłuchał jego prośby. Już jutro Kaźmierz zaniesie świecę przed ołtarz, bo nie lubi być niczyim dłużnikiem, każdy dobrze wie, że u niego słowo droższe pieniędzy…
Jadźka i Witia, widząc rozjaśnioną szczęściem twarz Kaźmierza, byli przekonani, że ich córka została już studentką i śladem Pawła Pawlaka zacznie piąć się w górę, by nie garbacieć – jak jej rodzice – nad zagonami buraków czy kapusty.
– Witia, miałeś rację, że nie trzeba było łapówki dawać – Jadźka objęła ciepłym spojrzeniem skołtunioną w sprężynki głowę córki, wtuloną w ramię dziadka. – Nasza Aniulka taka zdolna, że aż żal byłoby grosze wyrzucać.
I wtedy usłyszeli, że właśnie przez ich skąpstwo nie dostała się na studia, że ojciec okazał się naiwnym „wsiokiem”, co nawet nie umiał dać „wsówki” komu trzeba, że w swej ciemnocie nie mają pojęcia, że punkty za pochodzenie to teoria, a „przyłatwianie” to praktyka…
– To ty nie mogłaś się tak przygotować, żeby zdać bez przyłatwiania? – Witia okrążał miednicę, w której tkwił wciąż jego ojciec, obejmujący Anię. – A jak inni sobie dawali radę?!
– Inne dziewczyny to… to dawały się uwieść asystentom, byle tylko mieć fory! Był tam taki jeden asystent, co za uwiedzenie obiecywał z góry zdany egzamin – Ania powoływała się na los Irmy oraz bladolicej, licząc, że zostanie doceniony fakt, że ona nie zapłaciła tej ceny.
– Ja nie zdałam, ale przynajmniej możecie się cieszyć, że nie zostałam uwiedziona!
I wtedy właśnie Witia wymierzył córce siarczysty policzek: mało że zaprzepaściła ich nadzieje, to jeszcze śmie im zarzut czynić, że groszem nie opłacili jej egzaminów? Każe sobie dziękować, że nie zgrzeszyła wobec bożych przykazań?! Tego już było za wiele! Na wszelki wypadek chciał jej dołożyć z drugiej strony, żeby jej podobne myśli więcej do głowy nawet nie przychodziły, ale Jadźka zasłoniła sobą córkę. Kaźmierz, unieruchomiony w miednicy, zachwiał się. Opadając na ławkę, rozlał wodę. I w tej właśnie chwili zajechał pod obejście Jadźki i Witii „wartburg” zootechnika Palimąki. Trochę zaskoczony patrzył na bosonogiego Kaźmierza w podwiniętych spodniach, który brodził w rozlanej wodzie.
Na widok gościa Ania, nie chcąc, by wielbiciel widział ją ze łzami w oczach, wpadła do chaty. Zza drzwi słyszała, jak zootechnik opowiadał z zachwytem o niezwykle wykwintnym przyjęciu, jakie zgotował PGR dla radzieckich kołchoźników: jesiotry przekładane były westwalską szynką, kawior, wielki jak zajęcze bobki można było łyżkami jeść i popijać koniakiem armeńskim, ananasów więcej jak kartofli…
– Żeb' ich wilcy, no – sapnął Kaźmierz. – To oni po to ziemię dziedzicom odebrali, żeb' teraz sami hrabiów udawać?!
– Każdy chce się piąć w górę – przytomnie zauważył Palimąka. – Wy ryjecie w ziemi, a panna Ania wykorzystuje szansę awansu i na studia idzie. Tymczasem ja przyjechałem zaprosić ją na imprezę do majątku.
– Ona kawioru nie głodna – rzucił ponuro Witia, a Kaźmierz skwapliwie dodał: – A koniak dla niej nie w guście.
– Nie musi jeść, nie musi pić – zootechnik wskazał na swój zielony „wartburg”. – Przyjechałem zaprosić pannę Anię na tańce. Jest orkiestra aż z Wołowa!
– Ona kozaka tańczyć nie uczona – mruknął Kaźmierz, dając do zrozumienia, że nie odpowiada mu pochodzenie gości, na których cześć została urządzona ta impreza. – A z ruskimi to czy ty tańczysz, czy wojujesz, i tak zawsze przegrany będziesz.
– Ależ to ja z nią będę tańczył – gorliwie zapewniał magister Palimąka. – A orkiestra gra same twisty. O, tak – zootechnik gibnął się kilka razy w biodrach, chcąc zademonstrować swoje talenty. Kaźmierz spojrzał na niego, jakby miał przed sobą cyrkowego niedźwiedzia, a nie poważnego fachowca.
– Ania nigdzie nie pójdzie – oświadczył stanowczo Witia, chcąc uciąć tę dyskusję. – Skończyły się jej wypady!
Wtedy Ania, chcąc udowodnić, że jest człowiekiem wolnym – a może także by zagłuszyć swoje cierpienie w ramionach zootechnika, otworzyła gwałtownie drzwi i stanęła w progu:
– A właśnie że pójdę z panem magistrem!
Zootechnik Palimąka wyciągnął ku niej rękę. Ania ruszyła ku niemu, a wówczas Witia jednym szarpnięciem zmiótł ją z ganku i wciągnął po stromych schodach na górę jak worek plew. Zatrzasnął za nią drzwi i przekręcił klucz. Przez chwilę słyszał dudnienie drobnych piąstek córki o drzwi. Potem ten akt protestu ucichł. Dobiegł go dźwięk, który przypominał czkawkę dwutaktowego silnika, który nie chce zapalić.
Szloch Ani wcale go nie wzruszył.
– Koniec twoich fanaberii. Jak ty taka odporna na wiedzę, to ty jutro pójdziesz z nami w drewnianych chodakach przerywać buraki.
Ta decyzja była wyrokiem śmierci dla wszelkich nadziei Ani. I wtedy właśnie, tłumiąc szloch, otworzyła pamiętnik i zanotowała, że nie ma zamiaru dłużej męczyć się na tym świecie, nie doczeka roku 2000-ego, a być może nie doczeka nawet jutrzejszego ranka…
Читать дальше