– Staram się, panie Kortoń, czego po panu nie widać! – odwinął Hanusz. – Staram się być przyzwoity!
– Pewnie! Tak samo przyzwoity, jak szanowny pan poczmistrz, który żyje tylko dlatego, że kilka lat temu profesor Stasinka operował mu flaki, wyciągając z grobu skalpelem! A teraz pan Sedlak, przy pańskiej pomocy, i może przy pomocy innych wrażliwych, wyśle profesora Stasinkę do grobu, i w ten sposób podziękuje mu za uratowanie życia.
Sedlak nie przejął się tą złośliwością, skwitował ją partyjnie:
– Endecy bredzą z natury rzeczy, ale pan, panie Kortoń, wykazuje zdumiewające kalectwo umysłu nawet jak na endeka!
– To wariat! – uzupełnił Brus.
– Pan też jest czerwony? – zapytał Brusia Kortoń.
– Nie, tylko normalny. A pan chyba naprawdę zwariował! Pana trzeba by przezwać świnią, skończoną świnią, i zrobiłbym to, gdybym nie
sądził, że pan jest chory umysłowo, pan jest kompletny wariat!
– No to mnie też zapiszcie do wariatów! -wybuchnął Mertel. – I pana hrabiego, i pana mecenasa, i pana redaktora, bo oni myślą analogicznie!
– Proszę w moim imieniu nie mówić! – zastrzegł się Kłos.
– Mówię w imieniu tych wszystkich, dla których słowa ojczyzna i patriotyzm coś znaczą!
– A Bóg i honor? Bóg i honor, proszę panów! – włączył się Stańczak. – Wśród naszych świętych triad Bóg – honor – ojczyzna górą! Dla reszty dziewczyna – wino – śpiew!
– Panie profesorze, dość tych wygłupów! -zażądał Kortoń.
– Czemu? Ja jestem Polak mały, a mój znak to orzeł biały!
– Pański znak, profesorze, to pijana kura!
– Dom wariatów! – westchnął Bartnicki.
– Rzeczywiście przytaknął Mertel. – Szkoda, że nie dom patriotów! Ale być może nie wszyscy tutaj są abnegatami. Zróbmy głosowanie…
– Mam w dupie pańskie głosowanie! – wzruszył ramionami Sedlak.
– W dupie to pan masz siedzącego tam cykora, panie Sedlak – cykora, że by was przegłosowano! Że wygraliby ludzie, którzy nie unikają tej brudnej, według was, gry!
– A pańskim zdaniem ona nie jest brudna? – spytał doktor Hanusz.
– Moim zdaniem trzeba za wszelką cenę uratować ludzi, których przegłosowaliśmy do wykupienia, panie Hanusz!:
– Za wszelką cenę?
– Tak!
– Są ceny zbyt wysokie, i monety zbyt kosztowne w pewnych sytuacjach, więc niech pan nie nadużywa słów – zwrócił Mertlowi uwagę radca Malewicz.
Profesor Stańczak znowu przerwał półdrzemkę z otwartymi powiekami, bo usłyszano jego baryton:
– Wcale nie nadużył słów. To raczej wy, panowie aniołowie, żonglujecie po kuglarsku sylabami, pragnąc obronić dziewictwo swych sumień, trochę dla mnie wątpliwe, bo każdy z was żyje parędziesiąt lat, więc musiał nie raz utracić
błonę dziewiczą. Zbyt wysokie ceny, zbyt kosztowne monety… Śmieszne!
– To tak, jakby pan głosił, że moralność jest śmieszna, że etyka jest warta śmiechu, panie profesorze! – powiedział z wyrzutem ksiądz Hawryłko.
– Nie, księżulu, ja mówię o… o groszu czynszowym za codzienne życie w wilczym stadzie. O kupowaniu sobie furtek ucieczki i dróg ewakuacji. Wszystko jest monetą, każda nasza myśl i każde działanie, i wszystko jest waluciarnią -sfera umysłu i sfera czynu. Raz – że każda nasza myśl i każde działanie ma cenę, którą trzeba zapłacić życiu bezwarunkowo. Dwa – że wszystko, co myślimy i co robimy, ma równie realny jak moneta awers i rewers. Weźmy przykład pierwszy z brzegu, pierwszy lepszy adekwatny do naszej sytuacji dzisiejszej. „ Wiara przenosi góry", ergo: „Trzeba chcieć, aby móc", ergo: „Dla chcącego nie ma nic trudnego". Tak mówi przysłowie, i słusznie mówi. Wszakże istnieje również „prawo odwrotnych skutków" im usilniej staramy się czegoś dokonać, tym mniejsza szansa, że się nam uda. I to też jest prawda.
– Panie radco, pan upraszcza…
– Panie mecenasie, to pan upraszcza co tylko można, dyrygując ruletką przy tym stoliku! Upraszcza pan etykę, logikę, procedurę demokratyczną i zasady higieny zdroworozsądkowej. Czy tego pana nauczono, gdy studiował pan prawo?
Krzyżanowski żachnął się, robiąc minę człowieka krzywdzonego publicznie bez powodu:
– Na miły Bóg, drogi panie!
– Chcę tylko usłyszeć, czy tego wszystkiego wyuczono pana, gdy studiował pan prawo.
– Życie nauczyło mnie, że czasami trzeba wybierać między złem większym a złem mniejszym! – odparł Krzyżanowski. Przypuszczam, że doktor Hanusz, jako lekarz, każdego dnia styka się w szpitalu z tym problemem.
– A co, pańskim zdaniem, jest złem mniejszym?
– Proszę zapytać lekarza, doktor Hanusz poda panu konkretne przykłady, panie radco. Od półtora roku w szpitalu brakuje lekarstw, zastrzyków, opatrunków, plazmy, nici, kroplówek, wszystkiego, bo Niemcy wszystko rekwirują na wschodni front, gdzie mają dziesiątki tysięcy rannych. Proszę zapytać pana doktora, jak często on i jego
zwierzchnik musieli operować, lub ratować zastrzykami czyjeś życie, w sytuacji, gdy danego dnia trzeba było ratować pięciu pacjentów witających się ze śmiercią, a lekarstw starczało tylko dla dwóch! Wtedy musieli wybierać dwóch z pięciu! Albo jednego z trzech! Proszę go zapytać, jak często tak się zdarzało. Odpowie, że przynajmniej raz na tydzień!
Wszyscy zwrócili wzrok ku wciąż stojącemu przy drzwiach doktorowi. Hanusz opuścił głowę i milczał. Krzyżanowski czekał kilkanaście sekund, by podjąć wątek z tą samą werwą:
– A później proszę go zapytać jakie były kryteria wyboru!… Choć może lepiej nie. Bo co panu odpowie – że wybierali młodszych, bogatszych, przystojniejszych, inteligentniejszych, czy vice versa? Każdy ich wybór był wyborem okrutnym, a co uważali za mniejsze zło, to ich tajemnica, może nawet bardzo wstydliwa. Tak czy owak – nie mam wątpliwości, że stosowali zasadę wyboru mniejszego zła, i pewnie kierując się tylko subiektywną intuicją. Bo chyba nie ma regulaminu w takich sprawach, nie ma kodeksu, przepisy tu nie istnieją, wybór jest więc całkowicie subiektywny…
– Zdarza się i obiektywny, regulaminowy, panie mecenasie – wtrącił Kłos. – Słyszał pan o „ trójkowoniu"?
– Nie przypominam sobie.
– To system dzielenia rannych podczas wojny na trzy grupy – na tych, co umrą mimo lekarskich wysiłków, na tych, co i tak przeżyją, bez żadnych ratunkowych starań, i wreszcie na tych, którzy umrą, jeśli nie dostaną pomocy medycznej. Wobec ograniczonych środków – wszystkie medykamenty są przeznaczane dla tej trzeciej grupy. Anglicy tak robią.
– Wątpię, czy Polacy tak robią… – skrzywił się mecenas. – Proszę zapytać panów Mertla i Kortonia, czy ich leśni koledzy tak robią. A zresztą porównanie jest bezsensowne – nie można porównywać warunków frontowych i szpitalnych, bądź sytuacji z rannymi i sytuacji z chorymi. Głowę dam, że Stasinka i Hanusz nie praktykowali pańskiego „ trójkowania ", redaktorze. Tymczasem wybierać musieli wciąż, i to nie kierując się odgórnym systemem, lecz… No właśnie, czym? Czym się kierowali wybierając tych, którym podadzą lekarstwa, i tych, którym nie podadzą, skazując ich na śmierć?
– Już pan mówił, że intuicją, lecz ja bym wolał usłyszeć to od doktora Hanusza – rzekł Bartnicki.
Znowu wszyscy spojrzeli ku lekarzowi, ale ten dalej milczał, nie unosząc głowy ni oczu.
– Musieli się kierować także sumieniem, wewnętrzną przyzwoitością – podjął wątek mecenas. – Bo chyba nie łapówką, nasi lekarze to uczciwi ludzie… Wybierali do ratowania kobiety czy mężczyzn? A może sympatycznych i władających poczuciem humoru? Lub może, jak już wspomniałem, młodych, uważając, że starzy i tak się sporo nażyli, więc trzeba dać szansę młodym, co?… A może wszystko to na odwrót?… W każdym razie jakiegoś wyboru dokonywać musieli. A jeśli musieli – to musieli znaleźć jakieś kryteria wyboru, bo chyba nie rzucali monetą? A jedyne sensowne kryterium wyboru w sytuacji ekstremalnej – to kryterium mniejszego zła!
Читать дальше