– Dlaczego tylko z pozoru?… – przycisnął Kortoń.
– Bo… bo moralnie… bez względu na to kim jest i co robi ten „Precel", rzecz jest… no, nie jest zbyt oczywista…
Brus urwał, a Malewicz zaczął mówić zrezygnowanym głosem:
– Czysta jest tu tylko fatalność… Fatalność, nie zaś problem większego bądź mniejszego zła, proszę panów. To raczej problem podwójnego pecha! Cholernego podwójnego pecha!
Nikt nie zrozumiał dlaczego radca mówi o podwójnym pechu; zapytał Bartnicki:
– Jak to podwójnego?
– Zwyczajnie. Po pierwsze jest to brak szczęścia tych ludzi, których Gestapo aresztowało, bo równie dobrze mogli być wybrani inni, choćby niektórzy z nas. Po drugie jest to nasz pech, bo to nas pan hrabia raczył był zaprosić do swego
pałacu dla podjęcia jakiejś decyzji w sprawie, w której każda decyzja będzie zbrodnią, nawet decyzja nie uczestniczenia w tym wszystkim, gdyż to prawda, że wstać od tego stołu z czystym sumieniem nie można już. A jeśli zdecydujemy się dać Mullerowi czterech ludzi na wymianę – będzie to także pech owego kwartetu, i wówczas będziemy mogli mówić o pechu trzecim. Więc nawet nie podwójny, lecz potrójny pech, panowie. Chcemy czy nie chcemy – wkroczyliśmy w przeklętą sferę fatum!
– Ooo, to ładnie powiedziane! – rozanielił się Stańczak. – I prawdziwie! Brawo, panie radco! Wkroczyliśmy… przepraszam – wdepnęliśmy w fatalny czerwony krąg obłędu kapitana Ahaba! To zaszczyt, proszę panów! Nie każdy ma ten honor, by spotkać na swym gościńcu wielkie białe zwierzę pod postacią jakiegoś Mullera, i móc zgnoić siebie samego!
– A przez kogo mamy ten pasztet?! – wściekł się Sedlak. – Przez tych leśnych bohaterów, wyzwolicieli Polski, których reprezentują tu panowie Mertel i Kortoń!
– A nie wie pan czasem, towarzyszu, kto tu reprezentuje tych leśnych zbirów, co tylko rabują po wsiach, nazywając złodziejstwo, bandyckie złodziejstwo, rekwizycjami? – zapytał gniewnie Mertel. – Dla ułatwienia dodam, że przedstawiają się jako ludowa partyzantka wyzwoleńcza, chociaż wyzwalają jedynie chłopów z ich dobytku, a od walki przeciw Szwabom stronią jak diabeł od wody święconej!
– Niech pan przestanie się czepiać! – pisnął poczmistrz. – Ja nie mam z tym nic wspólnego!
– Pewnie, że nie ma pan ze święconą wodą nic wspólnego. Tym bardziej więc jest dziwne, że przemawia pan słowami Ewangelisty.
– Jakiego znowu Ewangelisty?!
– Świętego Mateusza. On też radził nie walczyć o nic, przeciw żadnemu złu, bo po co ludziom taki pasztet? Pisał: „Nie sprzeciwiajcie się złu, nie stawiajcie złu oporu"\ Siedzieć na dupie, nie strzelać, nie wojować, nie bronić się, tylko pokornie akceptować każde zło, a wówczas nie będzie kłopotliwych pasztetów. Czy tak?
– Nie mówię, że… – chciał bronić się poczmistrz.
– Mówi pan, mówi, towarzyszu, wszyscy słyszeli! – zagłuszył go bezceremonialnie Kortoń. Opór jest pasztetem, który rodzi wielki ból i wielki kłopot! Jak Sowieci uderzyli nas w plecy 17 września, najeżdżając Polskę od wschodu, gdy Niemcy wdzierali się już od zachodu – słychać było wzdłuż Bugu wrzask, żeby się nie bronić, bo Ruscy to wyzwoliciele. Wyzwalali takich jak pan! Lecz przecież tutaj, w Rudniku, pan mieszka nie pod ukochanym Kacapem, tylko pod butem szwabskim! Tymczasem znowu pan agituje za bezczynnością…
– Nie on jeden – przypomniał Mertel, patrząc oskarżycielsko na Malewicza.
– Fakt! – przytaknął Kortoń. – To jest nasza polska hańba, że tylu Polaków daje dupy jak wełniane owce! Broń Boże się stawiać! Należy siedzieć cicho i żadnym oporem nie drażnić ciemięzców!
– Należy prawidłowo tłumaczyć teksty biblijne! – zgromił Mertla i Kortonia filozof.
– Co?
– Pstro! Popisujecie się znajomością Ewangelii pełnej translatorskich błędów. Grecki tekst Ewangelii świętego Mateusza od wieków błędnie tłumaczono. Po grecku zdanie cytowane przez pana Mertla brzmi: „Nie rewanżujcie się złu", w znaczeniu: nie rewanżujcie się taką samą metodą, jakiej użył złoczyńca.
– Czyli na bomby i pociski trzeba odpowiadać pigułami ze śniegu? – spytał Mertel.
– Myślę, że apostoł chciał, by nikczemnością nie zwalczać nikczemności – wtrącił ksiądz Hawryłko,
– A do czego chce nas zmusić Muller? -przypomniał Brus. – Właśnie do tego, do zwalczenia nikczemności nikczemnością.
– Nie nas, nie nas! – sprzeciwił się redaktor Kłos. – Muller rozmawiaj z panem hrabią Tarłowskim…
– A pan hrabia przyjął jego warunki… -uśmiechnął się krzywo Sedlak.
– Nie, panie naczelniku! Żadnych warunków nie przyjąłem… Odpowiedź mam mu dać rano, a jaka to będzie odpowiedź – zadecydują wszyscy.
– 1, pańskim zdaniem, jeśli zadecydujemy wszyscy, to wszystko będzie w porządku, zwycięży sprawiedliwość?
Hrabia, ukłuty tym pytaniem, zgłupiał, ale wyręczył go Krzyżanowski:
– Panowie, pojęcia takie jak sprawiedliwość…
– Są względne, o to panu chodzi, mecenasie? – zaatakował Brus.
– No, do pewnego stopnia…
– Myli się pan, względne są kryteria piękna, ale nie kryteria sprawiedliwości! Estetyka jest sferą względną, lecz nie etyka!
– To pan się myli, panie magistrze. Sprawiedliwość…
Znowu nie dano Krzyżanowskiemu rozwinąć myśli. Tym razem uderzył Stańczak:
– Przepraszam, panie mecenasie, ale czy będzie pan nam truł o sprawiedliwości mniejszej, czy też wyłącznie o sprawiedliwości większej?… Muszę przyznać, że nie jestem pewien jak sprawiedliwość dzieli się na te dwa podgatunki, to znaczy -w jakich proporcjach? Zresztą, szczerze mówiąc wątpię, by dzieliła się w jakichkolwiek proporcjach; mam tu raczej zaufanie do Bonapartego, który rzekł: „Sprawiedliwość jest niepodzielna, nie może być półsprawiedliwości". Mimo to pytam pana o podział, gdyż widząc jak podzielił pan zło na większe i mniejsze – skłonny byłbym przypuszczać, że i sprawiedliwość ulega według pańskiej doktryny prawniczej rozdwojeniu. Konfuzja Krzyżanowskiego sięgnęła zenitu. Wybąkał niepewnym głosem:
– Cóż… z punktu widzenia prawa… Czy pyta pan dlatego, że…
– Pytam przez zwyczajną ciekawość, panie Krzyżanowski. A dokładniej – przez jej drugi rodzaj.
– Drugi rodzaj?…
– Owszem, drugi. Ten, który do pieklą nie prowadzi pytającego. Więc jak – która sprawiedliwość jest sprawiedliwością większą, a która mniejszą?
– Panie profesorze, sprawiedliwość… pełna sprawiedliwość może istnieć tylko wtedy… to znaczy powinna istnieć wówczas, gdy u podstaw…,
Dukanie Krzyżanowskiego zakłócił Malewicz:
– Albo nie powinna istnieć!
– Jak to? – zdziwił się Brus.
– Mówię, że może sprawiedliwość nie powinna istnieć. W każdym razie powszechna sprawiedliwość.
– Dlaczego, panie radco? – zapytał Hanusz.
– To tylko teoria, doktorze. – Pańska teoria?
– Nie, nie moja. Powtórzyłem wam kwintesencję pewnego prawniczego wykładu.
– Czyjego wykładu? zainteresował się Krzyżanowski.
– Seminaryjnego. Widzi pan, mecenasie, ja również studiowałem prawo, na Uniwerku Lwowskim, przez cztery lata. Jeden z profesorów zrobił nam wykład o tym, że powszechna pełna sprawiedliwość byłaby szkodliwa, bo odebrałaby ludziom nie tylko marzenia o niej, lecz przede wszystkim poczucie jej sensu. Musi zatem istnieć niesprawiedliwość, by ludzie cenili sprawiedliwość. To tak, jak ze szczęściem: gdyby kompletnie zanikło nieszczęście – nikt nie doceniałby szczęścia. Bardzo to upraszczani, ale wykładowcy chodziło właśnie o degenerujący aspekt raju. Powszechną równość i powszechną sprawiedliwość pyrgnął na śmietnik. Notabene ustawową równość ganił bardziej jeszcze surowo niż totalną sprawiedliwość.
Читать дальше