* * *
Kończymy kolację. Jest już późny wieczór, więc zbieram się do wyjścia, a facet nagle mówi, a właściwie zaczyna dukać:
– Panie Wojtku… niech się pan nie obrazi, wie pan… nie mam śmiałości, ale chciałem pana prosić o pewną przysługę.
– Ależ oczywiście, w czym problem?
– Jakoś tak mi trochę głupio – facet wije się, jak piskorz, a z zażenowania jest czerwony jak burak.
– Proszę mówić bez ogródek – zachęcam – najwyżej odmówię, ale obiecuję, że się nie obrażę.
– No dobrze. To czy w takim razie mógłby pan u mnie w łazience zrobić… no wie pan… tego , i nie spuszczać wody.
Zamurowało mnie na chwilę.
– Co mani zrobić u pana w łazience?
– No… – tu zrobił minę, która miała mi odpowiedzieć na pytanie, ale nie odpowiedziała, a potem dodał – I nie spuszczać wody.
– Mam zrobić siusiu , tak? – zaczynałem się czuć dziwnie.
Nie znałem go wcześniej, widzieliśmy się po raz pierwszy w życiu, a w dzisiejszych czasach spotyka się różne zboczenia.
– Nie siusiu – bąka mój gospodarz, wyraźnie zawstydzony – tylko… to drugie.
– A PO CO TO PANU???
– Do kolekcji.
– Myślałem, że pan zbiera motyle.
– Nie tylko.
Chwilę to trwało, ale w końcu jakoś wyszedłem z szoku. Nie miałem zamiaru nic robić, ale mnie facet nieźle zaciekawił, więc pytam:
– A jak już zrobię to, o co Pan prosi, co potem?
– Wypreparuję i do gablotki. A ewentualny nadmiar może się uda spieniężyć na giełdzie. Chociaż na takie rzeczy jest bardzo mało amatorów. Trzeba trafić konesera. Wie pan, ludzie zbierają żuczki, ale takie, które widać.
– Jakie żuczki? – nagle odniosłem wrażenie, że każdy z nas mówi o czymś innym.
– No te, które pan teraz ma w jelitach – powiedział to tak, jakby żuczki w brzuchu, występowały równie powszechnie, co soki żołądkowe. – Jadł pan te pędraki, prawda?
– Ale dokładnie pogryzłem, na pewno żaden nie przeżył.
– Nie musiał, to nie one. Większość z nich, z tych dużych pędraków, ma w środku pasożyty Takie maleńkie żuczki, które wyjadają pędraka od środka, coś jak owadzie canero. Zna pan canero? Taki mały sumik, co wpływa w otwory…
– Znam. Proszę mówić dalej o żuczkach.
– Jest spora szansa, że kilka upolujemy. Tylko niech pan pamięta i nie spuszcza wody.
Reszta wieczoru była odrobinę krępująca. Ale mój gospodarz czekał cierpliwie. I doczekał się.
Niestety (albo raczej na szczęście, a właściwie jedno i drugie naraz) wszystkie pędraki, które jadłem nad Amazonką, były zdrowe – trafiliśmy więc… Jak by to zgrabnie ująć?…same puste losy.
Pan entomolog ujął to bardziej syntetycznie. Kiedy podniósł głowę znad mikroskopu, a ja go zapytałem, co tam znalazł, odpowiedział krótko:
– G …
Osobiście nie jestem szczególnym pasjonatem motyli.
Owszem lubię je… pooglądać w gablotkach, poczytać, jak się na ich temat rozpisuje Arkady Fiedler, ale wszystko to w umiarkowanych ilościach. Nigdy też nie ganiałem po łąkach z siatką na motyle. I tylko raz w życiu udało mi się motyla złapać. Niestety, nawet nie potrafię powiedzieć, czy był piękny. Wiem natomiast z całą pewnością, że trafił mi się gatunek mięsożerny – Motyl Krwiopijca… Właściwie nie, dokładnie rzecz ujmując – Motyl Canero. Posłuchajcie…
Było to nad brzegami Orinoko.
Pewnego razu coś mnie boleśnie ugryzło w palec u nogi. (Gdyby to była dłoń, powiedzielibyśmy, że w palec serdeczny.)
Ugryzło, to ugryzło – jakby się człowiek przejmował takimi sprawami, to by nie jeździł do dżungli. W czasie wyprawy, przez wiele tygodni nie ma szans na spotkanie lekarza, więc po pierwsze – trzeba uważać, po drugie – nie przejmować się, a po trzecie – radzić sobie samemu, kiedy trzeba.
Z krwawiącym paluchem podszedłem do wody. Wycisnąłem ranę, przepłukałem, a następnie zanurzyłem stopę w gorącym wyprażonym przez słońce piachu – żeby się wszystko dokładnie zaklajstrowało.
Piasek na ogół nie jest godnym polecenia środkiem opatrunkowym, ale w tym przypadku nie miałem pod ręką (nogą?) nic lepszego. Poza tym to nie był zwyczajny piasek…
W swoim górnym biegu, Orinoko płynie przez kompletne odludzie. W promieniu kilkuset kilometrów nie ma śladu cywilizacji, więc jest tam czysto. Ponadto tamtejszy piasek jest bielusieńki jak sproszkowany kryształ – sam kwarc, bez domieszek, paprochów itp. Przez wiele godzin każdego dnia, wystawiony na bakteriobójcze działanie promieni słonecznych i temperatury – nagrzewa się jak piec hutniczy i po prostu MUSI być wysterylizowany.
Nie ma o czym gadać – zaklajstrowało się pięknie i wygoiło w ciągu kilku dni, tak że o całej sprawie szybko zapomniałem.
Po miesiącu, w samolocie powrotnym z Caracas do Miami, poczułem się nieswojo – zabolał mnie ten palec. Ale jakoś tak… dziwacznie, bo raz – przez jedną krótką chwilę – a potem spokój. Z a b o l a ł, a nie r o z b o l a ł.
Potem już nie działo się nic, więc znowu o całej sprawie zapomniałem.
* * *
Pierwsza noc po powrocie do Polski:
Budzę się, wyrwany ze snu gwałtownym atakiem bólu. Po chwili uderzył następny. I jeszcze jeden. Jakby mi ktoś grzebał igłą w palcu – w otwartej ranie. A rana przecież dawno zagojona. Ba, nie byłem już nawet pewien, czy to ten sam palec.
Następnego dnia pobiegłem do znajomego specjalisty od chorób tropikalnych. Obejrzał stopę i mówi, że nic nie widzi. Tylko niewielki, dawno zagojony ślad po ukąszeniu.
– Ugryzło cię coś? – pyta.
– Nie jestem pewien, chyba ugryzło, ale równie dobrze mogłem wdepnąć na jakiś ostry badyl.
– Na moje oko to masz w palcu pasażera.
– ???
– Tam coś siedzi. Żywe.
– Obcy, ósmy, Nostromo?
– Raczej motyl – albo ćma. Teraz się przepoczwarzą i przy okazji trochę wierci. Wtedy cię boli. Poza tym leży, ssie krew i rośnie. Nie wiem na pewno, bo to mój pierwszy przypadek tego rodzaju, ale czytałem o takich, które zamiast ssać, wyżerają mięso od środka i mogą się przemieszczać… A może to chodziło o rybki… Nieważne. Przemieścił ci się?
– Nie!…
– To dobrze, bo one wszystkie jak jedzą, to muszą także wydalać, i wtedy trują. Lepiej, jak trucizna zostaje w jednym miejscu, bo łatwiej wyczyścić.
Po tych słowach podszedł do przeszklonej szafki i wyciągnął z niej zestaw metalowych narzędzi. Słowo „wyczyścić” nabrało charakteru akcji zbrojnej – zaciski, szczypce, nieprzyjemnie wyglądający haczyk i przerażające skrzyżowanie łyżeczki ze skrobaczką. Odbezpieczył jednorazowy skalpel…
– Ooo nie! – zaprotestowałem.
– No dobrze – odpowiedział łagodnie (znałem ten ton z horrorów o zboczonych doktorkach) – w takim razie nie będziemy nic robili – zdecydowanym ruchem capnął mnie za kostkę (uścisk miał żelazny) – i poczekamy jeszcze ze dwa tygodnie, aż ci z palca wyfrunie paź królowej. Tyle że do tego czasu cała stopa sczernieje, zacznie się obierać, i wtedy ją obetniemy pod narkozą.
Puścił mi prosto w oko zajączka skalpelem. W odpowiedzi tylko głośno przełknąłem ślinę. (Tak jak się połyka jabłko w całości. Znacie to uczucie?)
– To co? – uśmiechnął się jak nietoperz (głównie zębami). – Trochę bólu dzisiaj, czy motylek za dwa tygodnie?… Na pewno będzie piękny. Podobny do tatusia. Jak mu dasz na imię? Papillon dla chłopca, a Mariposa dla dziewczynki? Czy może raczej coś bardziej polskiego…
Читать дальше