Te kpiny go zdekoncentrowały, więc skorzystałem z okazji, wyrwałem się i uciekłem do łazienki.
Tam oparłem stopę na umywalce, złapałem za palec i ścisnąłem go serdecznie (z całej siły) nie zważając na ból…
Dookoła zrobiło się biało…
Potem szaro i kołowato…
Otrząsnąłem się, schyliłem głowę do podłogi, żeby nie zemdleć, a kiedy już krew powróciła pod skronie spojrzałem w lustro. Na środku tkwił przyklejony do szkła niedokończony motyl. Jeszcze nawet nie poczwarka, ot, zwykła larwa, w kształcie małej glisty. A właściwie glutka, bo była lekko rozmaślona i na pewno nie nadawała się do życia.
– Wredny szmeterling – wysyczałem przez zęby.
* * *
To był pierwszy i jedyny motyl, jakiego kiedykolwiek złapałem. Niestety nie w siatkę, tylko w palec. Zamiast w gablotce za szkłem, skończył jako glut na szkle.
Było to dla mnie bardzo pouczające doświadczenie. Od tamtej pory na wszystkie, nawet najbardziej niewinne zwierzątka w dżungli patrzę, jak na coś co może człowiekowi zrobić krzywdę – Może, nie musi.
Po prostu nie dajcie się zwieść pięknym kolorowym żabkom, pachnącym kwiatkom, motylkom i bławatkom – one wszystkie starają się… przeżyć.
W dżungli piękny wygląd częściej oznacza ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem niż zaproszenie do wspólnej zabawy. Pięknie ubarwione żabki – takie, które widać z daleka – starają się nas poinformować, że ich skóra dotkliwie parzy, albo że potrafią bardzo celnie splunąć komuś w oko żrącym zajzajerem. Mieniące się tęczowo motyle zawiadamiają w ten sposób, żeby ich nie zjadać, bo są bardzo niesmaczne i wywołują (głównie u ptaków i nietoperzy) bóle brzucha i silną niestrawność. Ociekające miodowym nektarem kwiaty, które wabią swoim zapachem z odległości wielu kilometrów, są owadożerne… Rozumiecie o co chodzi? To taki kod.
Dżungla jest jak ciemna uliczka w niebezpiecznej dzielnicy – jeżeli spotkamy tani kogoś, kto idzie środkiem jezdni, ubrany w kurtkę z wężowej skóry i czerwone kowbojki z aligatora, na szyi ma wiązkę złotych łańcuchów, a na każdym palcu pierścień z drogocennym kamieniem, wtedy lepiej zejść mu z drogi, skryć się w pierwszej dostępnej bramie i poczekać, aż sobie pójdzie. Natomiast nigdy, ale to nigdy w podobnej sytuacji nie wolno wpadać w panikę. Od paniki dużo lepszy jest chłodny dystans.
CZĘŚĆ 7 WYPRAWA NA BIEGUN DŻUNGLI
Biegun w dżungli?
Owszem. Nawet dwa – wschodni i zachodni.
O tych polarnych – północnym i południowym - wiedzą wszyscy, a o tropikalnych źródła milczą. Nie uczy się o nich w szkołach, nie wspomina w encyklopediach. Tylko wąska grupa specjalistów i zapaleńców wie gdzie ich szukać. To dlatego że bieguny tropikalne są mało oczywiste – nie da się ich zaznaczyć wbijając w ziemię słupek z flagą narodową pierwszego zdobywcy i pamiątkową tabliczką. Nie sposób tego zrobić z tej przyczyny, że biegun tropikalny to nie jakiś jeden, konkretny, precyzyjnie wytyczalny punkt na mapie, lecz pewien r e j o n. Obszar.
* * *
Żeby można było mówić o biegunie, muszą być spełnione dwa warunki:
1) biegun zawsze leży na końcu świata,
2) dookoła niego rozciąga się pustkowie o ekstremalnym klimacie.
Pustkowie w dżungli? Przecież w dżungli jest bardzo gęsto; raczej natłok niż pustka.
A kto powiedziały że na pustkowiu ma być pusto? Przeciwnie. Pustkowia nigdy nie są puste – tam jest pełno różnych rzeczy. Brak tylko ludzi, a kiedy gdzieś nie ma ludzi, to ludzie zaraz mówią „pustkowie”. Powinni raczej mówić „bezludzie”.
Antarktyka, Grenlandia., Australia, Atacama, Sahara, Gobi… – to wszystko pustkowia. Ale zapytajcie stałych mieszkańców dalekiej północy – Eskimosów – czy oni uważają, że u nich jest pusto? Najpierw opowiedzą wam o kilkudziesięciu gatunkach śniegu, a potem godzinami będą rozprawiać o polowaniu. Polowaniu na co? Na pustkę? Otóż nie – chodzi o setki różnorodnych gatunków zwierząt, ptaków i ryb.
Zapytajcie Beduinów z Sahary lub australijskich Aborygenów – oni z kolei opowiedzą wam o licznych odmianach piasku, rodzajach wydm i bogactwie roślinności na pustyni. Aha, i godzinami będą gadać o różnych rodzajach herbatek, które się u nich popija i na co która pomaga – a wszystkie zaparzone z miejscowych ziółek, których jest taka mnogość, że trzeba być baaardzo starą Indianką, żeby je umieć odróżniać. (I nie zaparzyć komuś omyłkowo Łysicy zamiast Porosta. Albo Porosta zamiast Pokurczu. Ewentualnie łodygi Twardziaka w miejsce pędów Miękiszki. [Przypis: Najbardziej tragiczny w skutkach był przypadek, gdy pewien nieporadny pustynny zielarz – uczeń szamana, ale dopiero początkujący – zaserwował całej wiosce wywar z kielichów Pijanicy zamiast z kiełków Piwonii. (Mogło też chodzić o korzeń Rozpusta zamiast pąków Wstydnika* – nie bardzo pamiętam, w każdym razie bal trwał do rana, a potem nikt już nic nie pamiętał, za to wszyscy szukali swoich ubrań.) [przyp. Autora] * Tłumaczenia nazw ziół dosłowne, przybliżone lub przypuszczalne – nigdzie w oryginale (hiszpańskim), nie występują uczciwe nazwy botaniczne, wszędzie tylko ludowe. Miękiszkę można więc równie dobrze przetłumaczyć na: Rozlazła, Breja albo Papka itp. [przyp. tłumacza]]).
* * *
Splątana dżungla, choć pełna roślin i zwierząt, jest pustkowiem.
Po dżungli można chodzić tygodniami i nie spotkać żywej duszy. Choć człowiek stale przedziera się przez różne gąszcze i stale słyszy wokół siebie odgłosy tropikalnego lasu, wycia małp, skrzeczenia papug, jazgot cykad, to jednak już po krótkim czasie ma wrażenie kompletnej samotności. Identyczne jak na pustyni. Identyczne jak w wysokich górach. I jak na lodowych równinach Antarktydy.
Dżungla tylko z pozoru wydaje się zatłoczona. Kto ją poznał od środka, wie jakie to przerażające pustkowie.
* * *
Ale żeby można mówić o biegunie dżungli, owo pustkowie musi być położone na końcu świata.
A gdzie on właściwie jest?
Na biegunie północnym? Bez wątpienia: tak!
Na południowym? Też.
A na szczycie Himalajów? Tak. Tam również, z całą pewnością, jest koniec świata. Świat to przecież – z grubsza rzecz ujmując – kula, ma więc wiele końców. Z lekcji geometrii wynika nawet, że nieskończenie wiele.
A z lekcji geografii? Jak rozpoznać, że się właśnie dotarło na jeden z nich?
To proste – koniec świata jest punktem, z którego nie sposób pójść nigdzie dalej. Kiedy staniesz na biegunie lub na szczycie Everestu i rozejrzysz się wokoło, stwierdzisz, że droga TAM skończyła się i zniknęła, i że od tej chwili wszystkie drogi prowadzą już tylko z powrotem.
Dlatego właśnie wyprawę do bieguna dżungli zostawiłem sobie na koniec tej
książki. [Przypis: Wcale nie twierdzę, że czas już wracać do domu, po prostu czasami milo jest wrócić, żeby ruszyć w kolejną wyprawę.].
* * *
Znawcy zagadnienia twierdzą, że dwa najtrudniejsze do przejścia obszary porośnięte tropikalną puszczą to Borneo (na półkuli wschodniej) i Darien (na zachodniej). Mówią, że kto tam dotrze i przeżyje – kto je pokona – ten zdobył biegun dżungli.
Z Polaków, na biegunie wschodnim był Jacek Pałkiewicz – o nikim innym nie słyszałem. Na biegunie zachodnim było nas dwoje – ja, gringo, i ona, Blondynka.
Posłuchajcie…
Przesmyk Darien (Darien Gap) leży tam, gdzie Panama graniczy z Kolumbią. To ten cieniutki pasek lądu (w formie frywolnego wyrostka lub – jak twierdzą inni – pępowiny), który sterczy z górnego czubka Ameryki Południowej. Tamtędy Ameryka Południowa łączy się ze Środkową, a potem ?trochę niepostrzeżenie, przechodzi w Amerykę Północną. Na mapach Darien wygląda mizernie i z tej przyczyny, kiedy to tylko możliwe, kartografowie go nie rysują – żeby nie psuł zgrabnego obrysu kontynentu.
Читать дальше