Boże Narodzenie 1941 roku postanowiliśmy uczcić w sposób wyjątkowy właśnie dlatego, że witaliśmy je znowu z uczuciem zupełnej beznadziejności. Wieczorem do Trupiarni przyszła pozostała czwórka Polaków i zanim zaczęliśmy się łamać przechowywanym specjalnie na tę chwilę chlebem, pani Z. ofiarowała każdemu z nas chusteczkę z wyhaftowanym orzełkiem, gałązką jedliny, datą i monogramem. Trudno było dociec, jak potrafiła zdobyć na ten cel nici i cienkie płócienko, a jeszcze trudniej uwierzyć, że mimo ciężkiej pracy na birży drzewnej poświęciła na ich wyszycie co najmniej pięć wieczorów. W każdym razie dotykaliśmy tych chusteczek z nieśmiałą radością (przechowuję swoją do dzisiaj) i zapomnieliśmy dzięki nim na chwilę, że cała nasza wieczerza wigilijna miała się składać z kromki chleba i kubka wrzątku. Było zapewne coś budzącego mimowolny szacunek w tej gromadce ludzi pochylonych nad pustym stołem i płaczących z tęsknoty z dala od swej ojczyzny, bo mieszkańcy Trupiarni przyglądali nam się z prycz z powagą, a Dimka i Sadowski wyszli szybko do zony. Późnym wieczorem rozmowa potoczyła się nieco żywiej i do dziś pamiętam opowiadanie B., którego jako oficera rezerwy wojsk polskich aresztowano w baraku nazajutrz po wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej i osadzono w centralnym izolatorze. B. rozpoczął niechętnie (większość więźniów ma zabobonny lęk przed wspominaniem śledztwa i wszystkiego, co się z nimi działo od chwili aresztowania do wyroku), ale w miarę mówienia nabrał rozpędu, jakby sprawiało mu ulgę to wyjawienie przeżyć osłoniętych zazwyczaj w obozie tajemnicą, a kiedy skończył, Trupiarnia pogrążona już była w głębokim śnie.
„22 czerwca w nocy nie mogłem usnąć. Prycza wydawała mi się twardsza niż zwykle. Nie przestawałem myśleć o zmianach, jakie może przynieść wybuch wojny. Dopiero nad ranem zapadłem w nerwowy sen.
Ledwie usnąłem, poczułem, że ktoś mnie budzi inaczej niż w czasie codziennego «podjomu». Obok mojej pryczy stał zastępca Samsonowa i kazał mi się szybko ubierać. Nie pozwolił mi się jednak dokładnie ubrać, obiecując, że zaraz wrócę do baraku.
Wszyscy jeszcze spali i obóz zalegała cisza. W kancelarii NKWD czekała na mnie Strumina w asyście dwóch uzbrojonych żołnierzy. Byłem ciągle jeszcze zaspany, ale otrzeźwił mnie podsunięty do podpisu akt oskarżenia, z którego wynikało, że jestem aresztowany za powtórną zdradę Związku Sowieckiego. Mimo nacisku nie podpisałem. Strumina kazała mnie dwóm żołnierzom odprowadzić do centralnego izolatora. Nie pozwolono mi zabrać z baraku pozostałych części ubrania, obiecując dostarczyć mi je do więzienia.
Cela, do której mnie wtrącono, miała rozmiary 3 na 5 metrów i piętrowe prycze. Małe okna z grubymi żelaznymi kratami zabite były od zewnątrz deskami. W niewielkim otworze nad drzwiami znajdowała się odrutowana żarówka. Byłem sam. Zaczynałem zdawać sobie sprawę z tego, co się stało, ale ciągle jeszcze nie wiedziałem, za co i dlaczego mnie aresztowano. Tak czy owak – pomyślałem – jestem podwójnym więźniem.
Po godzinie drzwi się otworzyły i weszło nowych pięciu więźniów z Jercewa. Byli przerażeni. – Wojna – powtarzali ciągle – będziemy wszyscy rozstrzelani. – Za co? – zapytałem. – Dla postrachu – padła odpowiedź. Nad ranem w celi było już 22 więźniów, reszta z innych łagpunktów. Wybrałem na pryczy miejsce obok okna, miałem do tego prawo jako pierwszy w celi. Śmierć zaglądała mi w oczy, ale instynkt samozachowawczy jeszcze działał.
Dzień upływał nam na wspólnym roztrząsaniu ewentualnych przyczyn aresztowania. Byłem w celi jedynym Polakiem. Obok mnie leżał Ukrainiec Selezjonka, adwokat z Polski. Z innych łagpunktów przygnano dwóch generałów sowieckich, czterech prawników – jeden z nich, profesor prawa uniwersytetu moskiewskiego Grosfeid, podawał się za «nauczyciela Stalina» – dwóch dziennikarzy, czterech studentów, wyższego urzędnika NKWD, byłego komendanta obozu i byłego urzędnika gospodarczego obozu. Wśród pozostałych pięciu znajdował się fryzjer moskiewski, który bardziej niż my rozpaczał nad swym losem i losem pozostawionej w Moskwie rodziny.
Atmosfera w celi stawała się z każdym dniem cięższa. Ciepłe lato archangielskie, tysiące komarów wlatujących do celi przez maleńki otwór zwany oknem, roje pluskiew na pryczach – wszystko to pogłębiało w nas poczucie nierealnego i przeraźliwego zarazem koszmaru.
Rozpoczęły się śledztwa. Co nocy wzywano dwóch lub trzech więźniów do NKWD. Wracali zazwyczaj nad ranem pobici i roztrzęsieni. Zmuszano ich do fikcyjnych zeznań i podpisywania gotowych już protokołów. I tak na przykład, wspomniany już fryzjer z Moskwy golił pierwszego dnia po wybuchu wojny więźnia-Żyda, który zażartował, że teraz obozy staną się punktami rekrutacyjnymi Czerwonej Armii. Fryzjer odpowiedział ze śmiechem:
«Tak, ale ciebie nie wezmą, bo trzeba by krzywych karabinów, by móc strzelać zza węgła. Ale ostatecznie i takich karabinów u nas nie brak, więc może jednak pójdziesz do wojska». Za te słowa oskarżono go, że zdradził swój kraj. Inny więzień skomentował obcięcie racji chleba po wybuchu wojny pytaniem: «Co z nami będzie za miesiąc, jeżeli już teraz brak chleba?» Oskarżono go również o zdradę Związku Sowieckiego.
Przyszła kolej na mnie. Zaprowadzono mnie w nocy do siedziby NKWD, odległej o kilometr od centralnego izolatora. W pokoju, do którego mnie wepchnięto, nie było oprócz biurka i dwóch krzeseł ani jednego mebla. Wszedł kapitan NKWD z teczką dokumentów, jak się później okazało – aktów z mojego poprzedniego śledztwa. Pozwolił mi usiąść i poczęstował mnie papierosem; jako niepalący odmówiłem jednak. Przeglądanie dokumentów trwało około dwóch godzin, które ciągnęły się jak wieczność. Milczenie przerwał sędzia śledczy, rozpoczynając długi wykład na temat wojny z Niemcami, potęgi Związku Sowieckiego oraz mądrości i nieomylności Stalina. Gdy skończył, podał mi do przeczytania i podpisania gotowy już protokół. Zarzucano mi, że jako syn rolnika zgodziłem się być urzędnikiem w burżuazyjno-kapitalistycznej Polsce (B. był nauczycielem gimnazjalnym), a ponadto opowiadałem współwięźniom o życiu na Zachodzie, dopuszczając się tym zdrady Związku Sowieckiego. Nie podpisałem. Sędzia śledczy wstał i kopnął mnie nagle tak mocno, że spadłem z krzesła. Po czym kazał mi zrobić przysiad i rozpoczął śledztwo na nowo. Nie poddawałem się. Kopnął mnie znowu, grożąc tym razem rewolwerem. Śledztwo trwało do siódmej rano, a przez cały ten czas nie wolno mi było ani usiąść na ziemi, ani podnieść się z przysiadu. Rano sędzia śledczy kazał mnie zaprowadzić na wartownię i pilnować, abym nie usnął. Przesiedziałem na wartowni do dziesiątej wieczorem bez posiłku i wody. Wezwany ponownie do sędziego śledczego, odmówiłem podpisania protokółu i powtórzyła się ta sama historia, co poprzedniej nocy. Sędzia śledczy kopał mnie nieustannie i bił po twarzy. Nad ranem odprowadzono mnie do celi zupełnie wycieńczonego.
Pozostawiono mnie w spokoju przez dwa tygodnie. Wszyscy moi towarzysze w celi mieli już za sobą ukończone śledztwa.
Po upływie dwóch tygodni wezwano mnie znowu do podpisania protokółu. Tym razem w pokoju sędziego śledczego zastałem czterech świadków (również więźniów), z których dwóch nie widziałem nigdy w życiu na oczy. Ich zeznania były beznadziejnie obciążające, ale nie poddawałem się dalej. Mój inkwizytor stracił panowanie nad sobą, bił mnie na oślep i groził, że nawet bez podpisania protokółu «zastrzeli mnie jak psa».
Читать дальше