Robert Sheckley - Świat stanął w miejscu
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Sheckley - Świat stanął w miejscu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1988, ISBN: 1988, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Świat stanął w miejscu
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1988
- Город:Warszawa
- ISBN:83-207-1121-5
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Świat stanął w miejscu: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Świat stanął w miejscu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Świat stanął w miejscu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Świat stanął w miejscu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Robert Sheckley
Świat stanął w miejscu
Laniganowi znów śniło się ta samo; zdołał się obudzić z gardłowym okrzykiem. Poderwał się, usiadł na łóżku i toczył wzrokiem dokoła po fioletowych ciemnościach. Zęby miał zaciśnięte, a zwarte usta rozciągnęły się jak w upiornym uśmiechu. Poczuł, że żona, Estelle, porusza się i siada obok niego. Nie spojrzał na nią. Wciąż uwikłany w sen, czekał na namacalne dowody istnienia świata.
Krzesło poszybowało z wolna w poprzek pola widzenia i z cichym puknięciem trafiło w ścianę. Twarz Lanigana nieco odtajała. Potem na ramieniu poczuł dłoń Estelle — dotknięcie z zamierzenia kojące, paliło jednak jak kłamstwo.
— Masz — odezwała się żona. — Wypij to.
— Nie chcę — odparł Lanigan. — Już w porządku.
— Tak czy owak, wypij.
— Nie, naprawdę. Naprawdę już w porządku.
Chwilowo był całkiem wolny od władzy koszmaru. Był znowu sobą, a świat był znowu dawnym, swojskim światem. Lanigan bardzo to sobie cenił, nie chciał rozstawać się z tym doznaniem, nawet za cenę ulgi spowodowanej środkiem uspokajającym.
— Jak chcesz — powiedziała Estelle. (Nie chce mnie zdenerwować. Przerażam ją. Przerażam sam siebie.)
— Która to godzina, kochanie? — zapytała.
Lanigan spojrzał na zegarek.
— Czy to był znowu ten sam sen? — zapytała Estelle.
— Tak, dokładnie ten sam… Wolałbym o nim nie mówić.
— Szósta, piętnaście. — Kiedy to mówił, wskazówki wykonały gwałtowny skok do przodu — Nie, za pięć siódma.
— Pośpisz jaszcze?
— Chyba nie — odparł Lanigan. Chyba wstanę.
— Jak chcesz, kotku. — Estelle ziewnęła, zamknęła oczy, zaraz znowu je otworzyła i spytała: — Kotku, nie sądzisz, że byłoby dobrze zadzwonić do…
— Jestem z nim umówiony na dwunastą dziesięć — powiedział Lanigan.
— To świetnie — ucieszyła się Estelle. Znów zamknęła oczy. Lanigan patrzył, jak ogarnia ją sen. Jej rudawe włosy przybrały kolor bladobłękitny, westchnęła głęboko, raz jeden.
Lanigan wstał i ubrał się. Na ogół bywał postawnym mężczyzną, przeważnie łatwym do rozpoznania. Miał zdumiewająco wyraźne rysy. I gęsią skórkę na szyi. Poza tym nie było w nim nic szczególnego, z wyjątkiem tego, że cierpiał na powracający sen, który go doprowadzał do obłędu.
Kilka następnych godzin spędził na frontowym ganku, obserwując narodziny gwiazd na porannym niebie.
Później udał się na przechadzkę. Pech chciał, że o głupie dwie ulice od domu natknął się na George’a Torsteina. Parę miesięcy wcześniej, w chwili nieostrożności, powiedział Torsteinowi o swoim śnie. Torstein był jowialnym bufonem, zagorzałym wyznawcą samokontroli, dyscypliny, pragmatyzmu, zdrowego rozsądku i innych pozbawionych wdzięku cnót. Jego twardogłowa postawa „nie pleć bzdur” na chwilę przyniosła Laniganowi ulgę. Teraz jednak działała jak papier ścierny. Ludzie pokroju Torsteina byli niewątpliwą solą tej ziemi i ostoją kraju, ale dla Lanigana zmagającego się z przegrywającego z nieuchwytnym, Torstein był już nie tylko irytujący był nieznośny.
— Czołem, Tom, jak się mamy? — powitał go Torstein.
— Doskonale — odparł Lanigan. Trudno lepiej.
Uprzejmie skinął głową i zaczął się oddalać pod topniejącym zielonym niebem. Ale Torsteinowi nie tak łatwo było uciec.
— Wiesz, Tom, dużo myślałem o twoich kłopotach. Poważnie się o ciebie martwię.
— To bardzo uprzejmie z twojej strony — rzekł Lanigan. — Ale nie powinieneś zaprzątać sobie głowy…
— Robię to bo tak chcę — przerwał mu Torstein, wypowiadając czystą jak łza prawdę: — Interesują mnie inni, Tom. Zawsze mnie interesowali, od dziecka. A ty od dawna jesteś moim przyjacielem i sąsiadem.
— Nie da się ukryć — przyznał bez entuzjazmu Lanigan. (Kiedy człowiek potrzebuje pomocy, najgorzej jest ją przyjmować.)
— Wiesz, Tom, uważam, że nic by ci tak dobrze nie zrobiło jak mały urlop. Torstein na wszystko miał proste lekarstwo. Ponieważ praktykował leczenie dusz bez licencji, zawsze pilnie uważał, żeby zalecać środki nie wymagające recepty.
— W tym miesiącu naprawdę nie stać mnie na urlop — powiedział Lanigan. (Niebo miało teraz odcienie ochry i różu; trzy sosny uschły na szczapy; wiekowy dąb przeistoczył się w młody kaktus.)
Torstein roześmiał się kordialnie. — Stary, w tym miesiącu nie stać cię na to, żeby nie brać urlopu! Pomyślałeś o tym?
— Nie, chyba nie.
— No to pomyśl! Jesteś przemęczony, spięty, istny kłębek nerwów. Za dużo pracujesz!
— Cały ubiegły tydzień przesiedziałem na zwolnieniu — powiedział Lanigan. Zerknął na zegarek. Złota oprawka zmieniła się w ołów, ale czas był chyba dokładny. Od początku rozmowy minęły prawie dwie godziny.
— To za mało — perorował Torstein. — Siedziałeś w mieście, dwa kroki od roboty. Potrzebujesz kontaktu z naturą, Tom. Kiedy ostatni raz spałeś pod namiotem?
— Pod namiotem? Chyba nigdy nie spałem pod namiotem.
— Aaa, tu cię mam! Stary, musisz na nowo nawiązać kontakt z rzeczywistością. Nie ulice, nie domy, ale góry, rzeki.
Lanigan znowu spojrzał na zegarek i z ulgą stwierdził, że jest po dawnemu złoty. Ucieszył się: bądź co bądź dał za niego sześćdziesiąt dolarów.
— Drzewa, jeziora — ciągnął swój wywód Torstein. — Dotyk trawy rosnącej ci pod stopami, widok wysokich czarnych gór maszerujących na tle złocistego nieba…
Lanigan pokręcił głową.
— Byłem na wsi, George. To mi nic nie daje.
Torstein nie dawał za wygraną.
— Musisz uciec od sztuczności.
— Wszystko jest równie sztuczne — oświadczył Lanigan. — Drzewo czy dom — co za różnica?
— Domy tworzą ludzie — zauważył pobożnie Torstein. — Drzewa tworzy Bóg!
Lanigan co do obu stwierdzeń miał swoje wątpliwości, ale ani myślał zdradzać je Torsteinowi.
— Może i masz rację — powiedział. — Pomyślę o tym, co mi powiedziałeś.
— Pomyśl, koniecznie — rzekł Torstein. — Tak się składa, że znam jedno idealne miejsce. W Maine, Tom, zaraz koło tego jeziorka…
Torstein celował w nieprecyzyjnych opisach. Na szczęście dla Lanigana coś się zdarzyło. Po drugiej stronie ulicy dom stanął w płomieniach.
— O cholera! — powiedział Lanigan. — Czyj to dom?
— Makelby’ego — odparł Torstein. Już trzeci raz się u niego pali w tym miesiącu.
— Może trzeba by kogoś zawiadomić?
— Racja, ja to zrobię — zaoferował się natychmiast Torstein. — Pamiętaj o tym miejscu w Maine, Tom.
Torstein ruszył wzywać pomoc i wtedy zdarzyło się coś śmiesznego. Ledwie zszedł z chodnika, beton stopniał pod jego lewą stopą. Zaskoczony Torstein wdepnął w ciasto aż po kostkę. Szarpnął się i runął na jezdnię, głową w przód.
Tom pospieszył mu z pomocą zanim beton zastygł z powrotem.
— Nic ci się nie stało? — zapytał.
— Kostkę sobie skręciłem, cholera — burknął Torstein. — Nie szkodzi, mogę iść.
Pokuśtykał złożyć meldunek o pożarze. Lanigan postał jeszcze chwilę, ciekaw, co będzie. Doszedł do wniosku, że przyczyną ognia było samozapalenie. Po kilku minutach, zgodnie z jego przewidywaniami, nastąpiło samowygaszenie.
Nie należy się cieszyć z cudzego nieszczęścia, ale Lanigan nie mógł powstrzymać się od śmiechu na wspomnienie skręconej kostki Torsteina. Nawet nagła powódź na Main Street nie popsuła mu humoru. Radosnym uśmiechem powitał przelatujący niebem pojazd w kształcie parowca z żółtymi kominami.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Świat stanął w miejscu»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Świat stanął w miejscu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Świat stanął w miejscu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.