Poetyczni Francuzi w takim stanie nie wstawali z łóżka, ale Cha-pel jest twardszy od nich. Potrafi się kontrolować, chyba że działa na niego wyjątkowo silna podnieta. Zazwyczaj rytuały profesora umykają uwadze innych. Nieliczni dostrzegli, że w sklepie z serami profesor za każdym razem pogwizduje „Odę do radości” (erotyzm, zapach cheddara, intymne chwile, 1899) albo że zanim przejdzie przez ulicę przed Christ Church, zawsze czeka, aż przejadą trzy samochody (ulga, straszny wypadek, nieuważny mężczyzna, 1908). Ale tylko nieliczni. Są jednak mniej dyskretne miny pamięci zakopane w różnych częściach miasta. Ile razy wchodzi do budynku Barabbas College, czuje nieodpartą chęć pieszczot (inaczej tego nazwać nie można) z pierwszą z brzegu ciemnowłosą osobą, ponieważ to miejsce przypomina mu coś, co zaszło podczas zjazdu studentów w 1902 roku. Jest taki zakątek w parku uniwersyteckim, gdzie w 1897 trafił na migdalącą się parkę. Odkrywszy w sobie niezdrową fascynację tym miejscem, teraz nie chodzi tam w ogóle.
To był ciężki okres w jego życiu. Kiedy policjant omal go nie przyłapał ze spuszczonymi spodniami, Henry Chapel wiedział, że musi coś z tym zrobić. Oksford stał się dla niego swego rodzaju palimpsestem. Za każdym razem, gdy szedł ulicami, jakaś siła kazała mu odczytywać przebieg wszystkich poprzednich wędrówek, co układało się w ciąg drobnych rytuałów, kaskadę tików, pomrukiwań i nagłych gestów, które skłoniły pokój nauczycielski do postawienia diagnozy o przepracowaniu. Chapel czuł się jak w potrzasku i zaczął marzyć o ucieczce do nie zapisanego niczym miejsca, wobec którego odczuwałby błogosławioną i doskonałą obojętność.
Afryka!
Pomysł odwiedzenia ludów, których zwyczaje zgłębiał, nigdy nie przyszedł mu do głowy. Ale badania terenowe stawały się modne, a żadne miejsce nie wydawało się równie białą kartą, jak pustynne obszary na północ od Oil Rivers w Brytyjskiej Afryce Zachodniej.
O Fotse wzmiankował kiedyś francuski misjonarz, poza tym był to lud całkowicie nieznany nauce. Ślęcząc nad mapą, Chapel odkrył (ku swej niezmiernej radości), że ziemia Fotse absolutnie z niczym mu się nie kojarzy. Większą część mapy pokrywały białe plamy. Z nadejściem letnich wakacji Chapel wyruszył w podróż.
To było wiele lat temu. Mimo surowości życia Fotse, Chapel odnalazł w Afryce to, czego szukał. Wszystko było nowe. Wszystko było kojąco nieznane. Tubylcy powitali go tłumnie pod rozłożystym drzewem rosnącym w środku wioski. W niczym nie przypominali wykładowców zaludniających pokój nauczycielski, studentów wypełniających sale wykładowe, bywalców herbatek, parafian czy publiczności teatralnej. Ich ziemia rozciągała się aż po horyzont. Czerwonawa i obca. Po powrocie do Oksfordu na semestr jesienny czuł się odświeżony. A raczej Oksford nabrał świeżości. Efekt oczyszczenia trwał kilka lat. Kiedy Chapelowi znów się pogorszyło, wrócił do badań w terenie. I tak ustalił się pewien rytm, który tylko raz zakłóciła wojna. Co kilka lat profesor spędzał wakacje na ziemi Fotse, sporządzając notatki i unikając picia niegotowanej wody, którą z uporem maniaka mu oferowano, mimo jego tłumaczeń, że może się od niej rozchorować.
Podczas czwartej wizyty doznał olśnienia, które przyniosło mu sławę oraz opinię jednego z najwybitniejszych afrykanistów jego pokolenia. Chodziło o wodę. Sprawa urosła do rangi absurdu. Gdziekolwiek się zjawiał, Fotse pędzili do niego z tykwami i przekrzykując się, namawiali, by wziął, wypił, zaspokoił pragnienie. Przy pierwszej wizycie profesor uznał to za przejaw tradycyjnej gościnności. Odmówił wtedy uprzejmie, co kosztowało go wiele trudu. Stopniowo odkrywał, że płyn w podsuwanych mu tykwach i pucharach był jeszcze brudniejszy niż woda, której używali Fotse. Tak jakby wieśniacy specjalnie ją zanieczyszczali. Na jakiś czas popadł w paranoję. Dopiero za czwartym razem, gdy podsunięto mu dzban z zielonkawo-brunatnym szlamem z niezidentyfikowaną substancją pływającą na powierzchni, zapytał przez tłumacza o powód takiego zachowania.
Odpowiedź brzmiała: „Gofo”.
Długie godziny trwało przepytywanie, zanim do profesora dotarło znaczenie tego słowa. Stopniowo, tydzień po tygodniu poznawał prawdę. Okazuje się, że kiedy przyjechał po raz pierwszy i jego obecność została zaakceptowana, plemię bardzo nisko oceniło szansę jego przeżycia. Starszyzna Fotse uznała, że choroba, gorąco albo atak lamparta zabiją białego człowieka w ciągu kilku tygodni. Co do tego panowała całkowita zgoda, tym bardziej że w przeszłości zawsze takie było zakończenie. Na tej podstawie i w obliczu faktu, że przybysz najwyraźniej nie należy do żadnego klanu i z nikim nie łączą go żadne więzi (przybył bez kóz, bez kobiet i synów, na czele kolumny tragarzy Hausa), Fotse oszacowali wartość jego ubrań i reszty dobytku, po czym przeliczyli wszystko na symboliczne ilości kóz, żon i prosa. W oczekiwaniu na rychłą śmierć gościa Fotse rozdzielili Fo między znaczniejszych członków starszyzny plemiennej i czym prędzej przystąpili do zakładów Gofo.
Doznali rozczarowania, kiedy Chapel wyjechał żywy. Gofo (jak to zawsze z Gofo bywa) rozrosło się w masę przyrzeczeń, które objęły znaczną część ich ziemi i mienia. W grę wchodziły ogromne bogactwa, a że na dodatek doszło do zatargu między przywódcami dwóch konkurujących klanów, którzy inaczej oszacowali wartość butów z cholewami należących do Chapela, sprawa nabrała politycznego wydźwięku. I póki profesor pozostawał przy życiu, nie dawała się rozwiązać. Kiedy wrócił po dwóch latach, Fotse zgotowali mu entuzjastyczne przyjęcie. Nie był to wcale (jak twierdzi profesor w popularnych wspomnieniach Parę miesięcy w chacie bez kanalizacji, napisanych po dwóch pierwszych podróżach) spontaniczny wybuch radości wywołanej powrotem wielkiego wodza, lecz ulga, że sporne transakcje, które stały się jątrzącą raną w społeczności Fotse, wreszcie mają szansę na ostateczne rozstrzygnięcie. I znów Fotse doznali rozczarowania. Przez kilka kolejnych lat napięcie między klanami z południa i północy narastało. Doszło do rozłamów, a tym samym wzrosła liczba potencjalnych beneficjantów. W rezultacie (co ujawnił zakłopotany informator) prawie każdy na ziemi Fotse nabył prawo do niewielkiej, jednorazowej korzyści materialnej po śmierci Chapela. Na tym nie koniec. Transakcje wiązane dotyczące pastwisk nad rzeką w południowej części krainy Fotse dodatkowo skomplikowały sprawę. Wyczekiwana z utęsknieniem masowa dystrybucja dóbr mogła dojść do skutku pod warunkiem, że Chapel umrze na jedną z licznych lokalnych chorób przenoszących się przez wodę (zawiłości transakcji pastwiskowej dotyczyły oszacowania liczby kóz padłych od takich chorób f powiązania jej z kontrowersyjną wartością butów. Za punkt odniesienia przyjęto rozmiary kawałka skóry potrzebnej do zrobienia takich butów, co wyraziło się jedną szesnastą krowy).
Odkrycie, że wszyscy usiłują zarazić go bilharcjozą z powodu butów z cholewami, podziałało deprymująco. Profesor nie był pewien, czy dobrze zrozumiał. Większość niuansów Gofo jakoś mu umknęła. Przez jakiś czas dręczyła go myśl, że zostanie zamordowany. Spał z rewolwerem pod poduszką. Zastanawiał się, czy nie wyjechać, ale tłumacz odradził. Przekonał profesora, że nikt nie żywi do niego urazy. W gruncie rzeczy jest wśród Fotse popularnym człowiekiem, a pragnienie, by zmarł powalony gorączką, to wyłącznie sprawa transakcji między nimi i nie ma najmniejszego wpływu na wzajemne stosunki. Tłumacz przypomniał mu, że dla Fotse zabicie go byłoby czynem niehonorowym. To uspokoiło profesora. Trochę.
Читать дальше