Ale los, który dzisiaj jest wyjątkowo niezdecydowany, znów płata mu figla. Jonathan ma przed sobą fatamorganę. Na rowerze uwolnionym już od drutu (z pomocą pospieszył przechodzący pastor) siedzi Astarte Chapel.
– Prędzej, Johnny! Wskakuj!
Jonathan nie wierzy własnym oczom. Ale jeśli życie go czegoś nauczyło, to tylko jednego – że wiara nie jest konieczna. Siada więc okrakiem na tylnym kole i umyka swoim prześladowcom, w euforii otaczając ramionami obiekt swoich pragnień, który uwozi go w dół High Street.
Gdy Jonathan lepiej poznaje pannę Astarte Chapel, wydarzenia tego dnia układają się w logiczną całość. Pozornie kombinacja zjadliwości i wspaniałomyślności wymyka się jednoznacznej interpretacji. Jest zła? Wyrozumiała? Obojętna? Trudno odpowiedzieć na te pytania i wydaje się, że sedno rzeczy tkwi w owej trudności. Przynajmniej jeśli chodzi o samą Astarte, która uważa, że chłopców powinno się trzymać w niepewności. Kontakty z nią stanowią ciąg wzlotów i upadków, nieustającą szamotaninę od rozpaczy do nadziei, tak jakby nieznana siła ustawiała je zawsze w dwubiegunowym porządku. Jeśli Astarte pozwoli ci się trzymać za rękę, dwie godziny później wymierzy policzek. Jeśli przysięga, że nigdy więcej się do ciebie nie odezwie, jutro po południu na pewno stanie w twoich drzwiach gotowa na piknik. Skoro Jonathan się z niej śmiał, w naturalny sposób postanowiła go uratować i pozwolić się zabrać na herbatę.
Jak wszystkie dobrze wychowane angielskie panienki, Astarte nauczono przedkładać aktywa płynne i maniery nad urok osobisty. Ale wygląd Jonathana jest jej miły. Jego estetyzm też. Astarte jest owym niemal mistycznym tworem, o którym marzy w bezsenne noce każdy student-malarz czy poeta – pięknością o artystycznej duszy. Jonathan przekonuje się o tym przy herbacie. W trakcie herbacianego rytuału Astarte (jak przy wielu innych okazjach) łączy cechy cyganerii z absolutną angielskością. Musi mieć stolik z ładnym widokiem. Nie bierze mleka. Nie ściszając głosu, oświadcza, że wolałaby pić teraz aromatyczną herbatę w Paryżu. Wkłada do ust smakowite ciasteczko i gdy mówi: „Świetne”, wygląda jak mała dziewczynka z reklamy mydła Pears. Rozmawiają z Jonathanem o ważnych sprawach, a raczej to ona mówi, a on patrzy na jej poruszające się usta. Przez prawie godzinę podpiera brodę rękami i bez słów zgadza się ze wszystkimi stwierdzeniami Astarte, walcząc z pokusą oddania się fantazjom inspirowanym jej oczami, włosami czy okruszkiem w kąciku ust.
Paryż mocno zaznacza się w monologu Astarte. Jej ojciec chciałby zrobić z niej kosmopolitkę, na co w tradycyjnym angielskim systemie edukacji nie ma miejsca. A dla kosmopolitów Paryż jest centrum świata. W tym roku Astarte spędzi tam całe lato. Oczywiście, była już w Paryżu, ale nigdy tak długo. Paryż, jak dowiaduje się Jonathan, to miejsce, gdzie panuje elan, esprit i parę innych rzeczy mających coś wspólnego z żywiołowością i siłą witalną. By żyć pełnią życia, nie można istnieć w oderwaniu od tej siły, którą współczesność trwoni i marnuje. Dzisiejszy człowiek jest zdegenerowany (wszystko przez podróże koleją i ilustrowane czasopisma), w związku z czym przywrócenie siły witalnej stało się zadaniem najwyższej rangi. W świetle tych faktów lato w Paryżu wydaje się szczególnie potrzebne. Astarte nazywa to swoją estetyką. Jonathan nigdy przedtem nie spotkał dziewczyny z estetyką stworzoną na własny użytek.
Wszyscy nazywają ją Star. Jonathan też nazywa ją Star. Star lubi szokować. Ale Jonathana nie szokuje pistacjowy cień na powiekach czy bransoletki (zrobione przez lud Fotse w Afryce; prezent od ojca), lecz jej idee o degeneracji Europy. Nie pojmuje, jak ktoś o takim wyglądzie może mieć takie przekonania.
– Nie uważasz, że twoja… nasza cywilizacja ma wpływ na inne rasy?
– Och, Johnny, ty głuptasie! To właśnie cywilizacja stanowi problem! Tłamsi nas! Zapomnieliśmy, jak czuć. Straciliśmy kontakt z ziemią. Powinniśmy się wyzwolić z ograniczeń, wrócić do naszej pierwotnej jaźni i biegać nago po piaskach życia!
Okazuje się, że jest pewne miejsce na Cóte d’Azur, gdzie można to robić. Star nigdy nie była na Cóte d’Azur, ale Freddie, starszy brat Edie, mieszka tam w chłopskiej chacie. Tak naprawdę jest tam parę chat przekształconych w wille, w rustykalnym i prymitywnym stylu. Edie pojechała tam zeszłego lata i biegała nago z jednym z przyjaciół Freddiego. Jonathan musi obiecać, że nie powie rodzicom Edie, u których prymitywizm budzi ostry sprzeciw. Jonathan obiecuje, co mu przychodzi tym łatwiej, że nie zna nikogo, o kim opowiada Astarte.
Star odchodzi równie nagle, jak się pojawiła. Jonathan próbuje powiedzieć, jak mu przykro w związku z tą historią z rowerami, a wtedy Star całuje go w oba policzki, życzy miłego lata i wybiega z herbaciarni. Dzwoneczek nad wejściem dźwięczy jeszcze po zamknięciu drzwi. Jonathan zastanawia się, czy zrobił coś nie tak, ale nic mu nie przychodzi do głowy. Star nie wyglądała na urażoną. Wydawała się zadowolona. Jonathan wraca do college’u. Oszołomiony i radośnie podniecony. W połowie drogi przypomina sobie o krykiecistach i przyspiesza kroku. Dopiero w swojej kwaterze czuje się bezpiecznie.
Nazajutrz idzie do college’u Star, by zostawić dla niej liścik. Od portiera dowiaduje się, że panna Chapel wyjechała na wakacje i wróci do Oksfordu dopiero we wrześniu. Wiadomość wywołuje wstrząs. Jonathan czuje się dotknięty i oszukany. Star dała mu przedsmak czegoś i natychmiast to odebrała. Ciężkim krokiem wraca do Barabbas College i siada niepocieszony w ogrodzie. Patrzy, jak uczelniany żółw majestatycznie wędruje po trawniku. Tej nocy ma koszmarny sen. Prześladują go zawodnicy krykieta. Setki, legiony młodych mężczyzn w białych flanelach ścigają go po ulicach. Wizja jest wyjątkowo sugestywna i wraca w ciągu kolejnych nocy niczym wyświetlany na okrągło film grozy, który straszy i za dnia. Jonathan przestaje wychodzić na ulicę z obawy przed spotkaniem z Fender-Greene’em. Kiedy czuje, że stare kamienne mury zaczynają go przygniatać, wsiada w pociąg do Londynu i spędza weekend na wędrówce między pubami i nocnymi klubami w oparach alkoholu. Choć rozpoczyna na West Endzie, jakaś siła pcha go coraz bardziej na wschód i południe, tak że kończy wieczór pod stołem w mordowni Fishy Mitten niedaleko nabrzeża wschodnioindyjskiego. Tam wreszcie zaznaje błogosławieństwa kamiennego snu.
Tydzień później waliza Jonathana zostaje umieszczona w pociągu do Londynu. Zaczyna się nuda letnich wakacji. Pan Spavin interesuje się planami Jonathana na przyszłość. Uważa, że jego podopieczny powinien rozbudzić w sobie zamiłowanie do pracy. Pracę w Paryżu (propozycja Jonathana) odrzuca jako niepraktyczną. Argumenty o walce z postępującą degeneracją Europejczyków zupełnie go nie przekonują. Co chłopiec ma zamiar robić? Oświadczył, że już nie chce pracować w koloniach. Do armii raczej się nie nadaje. Zostaje prawo. To oczywiste. Jonathan powinien zdobyć doświadczenie na tym polu, a tak się składa, że firma Spavin amp;_ Muskett potrzebuje w biurze pomocnika. A skoro tak, rozwiązanie nasuwa się samo.
Pogrzebanemu za życia w księgach i rejestrach Jonathanowi dni płyną niemiłosiernie wolno. Kiedy nosi akta z pokoju do pokoju, w wyobraźni biega nago na Cóte d’Azur. Wzdryga się na samą myśl, czego Star dopatrzyłaby się w kancelarii Spavin amp; Muskett: cywilizacji w najgorszym wydaniu. Podwładni to blade cienie ludzi, mówiące tylko o futbolu i pieniądzach. Obaj wspólnicy, rumiani i skostniali w rutynie, wydają się pozbawieni żaru emocji. Jonathan pilnie ich obserwuje z nadzieją, że uda mu się odkryć choć jeden ukryty impuls. Nie znajduje żadnego. Pan Muskett od czasu do czasu pokrzykuje na maszynistki, ale to raczej objaw przejedzenia i braku ruchu niż żywiołowej manifestacji nordyckiej duszy. Nadchodzi sierpień. Tłuste trzmiele obijają się o brudne okna, a prawo stopniowo wysysa z Jonathana życie, aż jego skóra staje się żółtawa, przybierając odcień aktów prawnych i testamentów.
Читать дальше