Levine wygląda na poirytowanego.
– Co za brak kultury, Veenie – beszta go dziewczyna.
– Wybacz, Star. Jonathan Bridgeman – Astarte Chapel.
Oboje wymieniają uprzejme słowa powitania. Jonathan zdobywa się na pytanie.
– Astarte?
Dziewczyna wzdycha i odwraca się do Levine’a.
– Czemu oni zawsze to robią? Levine potrząsa głową.
– Każdy niesie jakiś krzyż.
Jonathan orientuje się, że zrobił coś złego, nie ma jednak pojęcia, na czym polegał jego błąd.
– Słuchaj, Veenie – zaczyna niespodziewanie Astarte – muszę pędzić. Wpadłam tylko na chwilę. Na pewno zaraz będzie tu portier i wpakujemy się w niezłą kabałę.
– Jasne, Star. Musisz uciekać. Jeśli nie, Jonathan zacznie nastawać na twoją cześć. Prawdziwy z niego demon.
– Czyżby?
Astarte filuternie unosi jedną brew, całuje Levine’a na pożegnanie i wychodzi. Oblany rumieńcem Jonathan roziskrzonym wzrokiem odprowadza postać o pistacjowych powiekach, ze smugami sadzy na białym policzku.
– To było nie fair, Levine.
– Naprawdę? Wybacz.
– Nigdy nie mówiłeś, że znasz taką dziewczynę.
– Znam mnóstwo ludzi. Tak czy siak, ty też ją poznałeś. I powiedziałbym, że dałeś plamę.
– Co zrobiłem nie tak? Levine wzrusza ramionami.
– Jest bardzo drażliwa na punkcie swojego imienia. Każdy o to pyta. Ma tego dosyć.
– Bardzo dziwne imię.
– Uhm. To wina jej ojca. Profesor na wydziale antropologii. Nieźle stuknięty. Tak nazwać córkę…
– Ale co to znaczy?
– Astarte? Och, coś związanego ze starożytnością i antropologią. Czemu sam nie sprawdzisz?
٭
Astarte – semickie bóstwo. Fenicka bogini miłości i płodności. Utożsamiana z babilońską Isztar oraz grecką Afrodytą. Jedna ze starożytnych Bogiń-Matek obok Kybele, Demeter i Ceres (ząb.). W niektórych formach kultu oddaje się również cześć jej ukochanemu – męskiemu bóstwu. Ofiarna śmierć i wskrzeszenie jej męskiego partnera symbolizuje cykliczność odradzania się przyrody.
Encyklopedia zamyka się z trzaskiem. Jonathan odkłada ją na biblioteczną półkę. Z nastaniem pory egzaminów pokazało się słońce. Wszystkie miejsca przy długich rzędach stołów są zajęte. Studenci ostatniego roku pocą się nad korektą swoich prac dyplomowych. Bibliotekarz wspaniałomyślnie zezwolił na otwarcie okien. Z zewnątrz dochodzą fragmenty ożywionych rozmów. Każdy wybuch niepohamowanego śmiechu wzmaga ból na twarzach przykutych do krzeseł więźniów, Jonathan cieszy się, że może zejść po kamiennych schodach i wyjść na powietrze. Kiedy stoi na dziedzińcu biblioteki i pobrzękując monetami w kieszeniach, zastanawia się, jak spędzić popołudnie, widzi zgraję studentów pędzących w stronę Sheldonian Theatre. W przypływie fantazji rusza za rozbawionym tłumkiem.
Zrobili kawał. W Sheldonian właśnie skończył się wykład. Słuchacze wychodzą z gmachu i przekonują się, że ktoś starannie wyłuskał rowery wszystkich studentek, okręcił drut wokół każdej ramy, przez co dodał kobiecym pojazdom brutalne męskie poprzeczki. Zgromadzony tłum ma darmowy spektakl z tuzinem zażenowanych kobiet usiłujących rozplatać rowery i jak najszybciej odjechać. Studenci gwiżdżą i urządzają kocią muzykę. Gdy jedna z kobiet poddaje się i odjeżdża („po męsku”), wiwatują na jej cześć. „Dalej, panowie!” – wrzeszczy stado chłopców w blezerach i białych strojach do krykieta, trącając się z radości, że kawał się udał. Jonathan się uśmiecha. W tej samej chwili widzi, że jedną z ofiar jest Astarte Chapel. Schylona, mocuje się z rowerem (tym rowerem). Na jej twarzy wypisana jest bezsilna złość. Los chce, że Astarte podnosi wzrok. Na widok głupawego uśmieszku Jonathana posyła mu druzgoczące spojrzenie, które mówi, że z największą rozkoszą uśmierciłaby go i użyźniła nim glebę, by zapewnić światu kontynuację pór roku.
Jonathan czym prędzej narzuca sobie zmianę wyrazu twarzy. Rozbawienie musi przejść w potępienie. Jego wysiłki kończą się na otwartych i dziwacznie wykręconych ustach. Przypomina ukąszonego przez węża nieszczęśnika, któremu jad sparaliżował mięśnie. Macha ręką, chcąc dać do zrozumienia, że nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje, że potępia wszystko i wszystkich zamieszanych w majstrowanie przy rowerach. Kiedy uświadamia sobie, że musi wyglądać jak pomyleniec, robi mu się nieswojo. Przepycha się przez tłum, żeby jej pomóc.
– Na pewno uważasz, że jesteś strasznie dowcipny – prycha
Astarte.
– Ja naprawdę… – bełkocze Jonathan w podnieceniu. – Nie mam z tym… To straszne, okropne. Naprawdę. To nie ja.
– Ach tak – szydzi dziewczyna. – Rozumiem, że cię wrobili.
– Ale, Astarte…
Astarte Chapel nie interesują jego wyjaśnienia. Szarpnąwszy drut po raz ostatni, wyniośle przekłada nogę przez siodełko i odjeżdża. Jonathan patrzy, jak jej sukienka fałduje się na udach. Targają nim sprzeczne uczucia. Wie, że to koniec, że Astarte nigdy mu nie wybaczy, że rozwiały się wszystkie jego nadzieje. Ale ta świadomość sprawia, że widok jej wściekle pedałującej postaci robi jeszcze większe wrażenie. Jakby odjeżdżała po Broad Street do innego świata, już na zawsze stracona, na zawsze nieosiągalna.
Sparaliżowany gwałtownymi uczuciami, nie zauważa, że z kieszeni wypadł mu egzemplarz Kwiatów zła (pożyczony od Levine’a).
– A co my tu mamy?
Jonathan odwraca się gwałtownie. A wydawałoby się, że gorzej już dzisiaj być nie może… Przed nim, na czele krykietowej zgrai, stoi
Gerald Fender-Greene. Między kciukiem i palcem wskazującym trzyma jego książkę w taki sposób, jakby miał do czynienia z cuchnącym łachmanem.
– Cześć, F.-G. – mówi Jonathan niepewnie.
– Zagraniczna szmira – rzuca Fender-Greene. Reszta drużyny usiłuje dojrzeć, co znalazł.
– Baudelaire – czyta jeden z nich na głos. Następuje przerwa. Informacja zostaje poddana analizie. Werdykt brzmi:
– Gorszyciel.
Atmosfera gęstnieje. Choć Atleci nie przywiązują wielkiej wagi do książek, zwłaszcza tych wywrotowych i dwuznacznych moralnie, które preferują Esteci, nazwisko Baudelaire’a jest okryte wystarczającą niesławą, by zrobić wrażenie. Jonathan zaczyna żałować, że na dzisiejszą popołudniową herbatkę w gronie Estetów nie wybrał czegoś innego.
– I jeszcze nadskakiwałeś – mówi Fender-Greene, jakby ogłaszał wyrok śmierci.
– Nadskakiwałem?
– Tej dziewczynie.
W tonie Fender-Greene’a jest cała zjadliwość, na jaką potrafi się zdobyć mężczyzna, prawdziwy mężczyzna o udach zawsze opiętych spodniami, wobec istoty, do której gołych nóg powietrze ma swobodny dostęp. Zapada milczenie. I nagle tuzin par oczu kieruje się ku wąskiemu, skórzanemu paskowi podtrzymującemu dolną część garderoby Jonathana na jego pożałowania godnym, czytającym poezję ciele o niepewnej orientacji seksualnej. W głowach miotacza i łapacza kiełkuje ta sama myśl: jeśli ten zniewieściały gość upiera się przy książkach francuzików i ślicznych przyjaciółeczkach, to jakim prawem nosi flanelowy symbol męskości? Doszło do zachwiania równowagi. Trzeba to ukrócić.
– Ściągnąć mu spodnie!
Trudno powiedzieć, czy okrzyk rozbrzmiewa pierwszy, czy też Jonathan go uprzedza. Jedno jest pewne. Jonathan Bridgeman daje popis umiejętności sprinterskich godzien reprezentanta uczelni w lekkiej atletyce. Zanim pierwsza jedenastka spostrzega, co się święci, Jonathan mknie już po Broad Street. Zaczyna się pościg. Goniący wydają nieartykułowane wrzaski, wymachując kijami i ochraniaczami niczym pułkowym sztandarem. Przechodnie pierzchają na boki jak przed oddziałem szturmowym. Jonathan mknie teraz po Turl, klucząc między przestraszonymi ludźmi. Łokciem wgniata zgrzybiałego wykładowcę filologii klasycznej w drzwi pracowni krawieckiej. Zaledwie staruszkowi, który miota soczyste łacińskie przekleństwa, udaje się odzyskać równowagę, traci ją znów za sprawą hordy krykiecistów. Teczka z tłumaczeniami uczniów i rower z hukiem lądują na bruku. Po chwili w pogoń za łobuzami rzucają się dwaj rozwścieczeni ekswojskowi w melonikach, z każdym krokiem coraz bardziej zdyszani i coraz bardziej pąsowi na twarzy. Tuż za nimi biegnie stadko studentów żądnych widoku krwi. Nie zwalniając tempa, Jonathan przebiega przez High Street. Ledwo unika kolizji z taksówką i wozem z mlekiem. Ogląda się przez ramię i widzi, że krykieciści, którzy trenują w pocie czoła specjalnie na takie okazje, regularnie odrabiają straty. Z policzkami czerwonymi od biegu i krzyku wyglądają jak banda wielkich, oszalałych dzieciaków. Ich twarze wyrażają tylko jedno – żądzę pozbawienia Jonathana spodni. Jonathan wie, że niedługo go złapią. Nie umknie ostatecznemu upokorzeniu. Nie ma szans.
Читать дальше