Każdy kolejny rzut piłki przybliża Jonathana do końca semestru letniego. Prócz wielkiej księgi wyników Jonathan ciągle prowadzi własne zapiski. Pierwszy notes jest już zapełniony. Drugi otwierają hasła: „biszkopt”, „trzmiel”, „fair play” i „obsługa boiska sportowego”. Czasem oba procesy zapisu – sekretnego rozszyfrowywania świata i obiektywnej obserwacji dżentelmeńskiej walki na boisku – łączą się, tworząc abecadło zachowań, społeczny język, który można spisać, a potem odczytać ponownie, by w odległej przyszłości odtworzyć historię Chopham Hali z kropek i cyferek.
Czasem Jonathan myśli o Paulu. Nie napisał do niego po wydaleniu ze szkoły. Zastanawia się, czy nie poprosić doktora Noble’a o adres. Nie robi tego. Wmawia sobie, że to by mu zaszkodziło. Ma rację, choć nie jest to prawdziwy powód. Jonathan czuje, że zawiódł przyjaciela. Nie bronił go. Nie powiedział mu prawdy.
To uczucie pogłębia się pewnego wieczoru, gdy do drzwi pokoju Jonathana puka Fender-Greene. Jego nadejście zwiastują piski i głuchy łomot dobiegający ze świetlicy dla młodszych chłopców, gdzie Fender-Greene goni i okłada swojego małego adiutanta. Potem słychać ciężkie kroki na schodach. Fender-Greene jest pijany. Wygląda jak lunatyk. Jedna strona koszuli zwisa wyciągnięta zza paska, tworząc wokół spodni pomiętą białą zasłonę.
– Johnny? Tu jesteś, Johnny.
– Czego chcesz?
– Johnny… Tu jesteś. Nic do ciebie nie mam, miły Johnny. Absolutnie nic.
Jonathan milczy.
– Żadnych pretensji, miły Johnny. Śliczny z ciebie chłopiec. Lubisz mnie, prawda? Lubisz mnie. – Dla utrzymania równowagi Fender-Greene opiera się o półkę nad kominkiem. – Słuchaj, Bridgeman, podejdź do mnie. Cudowny z ciebie gość. Zawsze tak ślicznie wyglądasz.
– Trzymaj się ode mnie z daleka.
– Jesteś taki śliczny.
– Odpierdol się, Fender-Greene.
Fender-Greene robi krok naprzód, ale wyraz oczu Jonathana osadza go w miejscu. Przez chwilę stoi niezdecydowany na dywaniku przed kominkiem, chwiejąc się w przód i w tył.
– Jeszcze cię dorwę – mówi w końcu. – W przyszłym roku będę w Christ Church.
Po tych słowach wytacza się z pokoju.
W Dniu Fundatorów, w ostatnim dniu roku szkolnego, między godziną drugą a czwartą Jonathan przechadza się po trawniku. Tym razem nikt na niego nie krzyczy. Wokół kłębi się tłum chłopców i rodziców. Pobrzękując filiżankami, w myślach szeregują innych według hierarchii ważności. Pod czujnym okiem pani Dodd jej dziewczęta kursują między kuchnią i trawnikiem z tacami pełnymi kanapek z ogórkiem. Złożony z piątoklasistów kwartet smyczkowy rzępoli Mozarta pod pasiastą markizą. Wśród zgromadzonych nie ma pana Spavina, Jonathan może więc krążyć w tłumie sam, ciesząc się uczuciem zrzucania okowów, odchodzenia Chopham Hali w przeszłość, cegła po cegle. Naokoło rozbrzmiewa gwar rozmów. Choć doktor Noble wygłasza z podium przemowę o długiej drodze i przykładzie, Jonathan nie czuje potrzeby notowania. Te rzeczy już rozumie, już je sobie przyswoił. Wymyka się chyłkiem ze zgromadzenia i teraz stoi samotnie w holu z rękami w kieszeniach (wyzywająco, niezgodnie z regulaminem), przyglądając się spłowiałym fotografiom na wyłożonych dębową boazerią ścianach. Wybrańcy z przeszłości, zawodnicy drużyny rugby piłki nożnej, lekkoatleci. Krykiet. Fotografia z 1893 roku. Jest. Wysoki, zwalisty, niezgrabny, w białym stroju, z grubo ciosaną twarzą. F. M. V Bridgeman. Ojciec. Jonathan odchodzi w pośpiechu i nie zauważa, że obok jedenastu spowitych w biel postaci stoi szczupły, blady chłopiec w szkolnym mundurku z pokaźną księgą w skórzanej oprawie. Według opisu to R. A. Forrester, prowadził zapis wyników. Jeśli przyjrzeć mu się dokładniej, widać załzawione oczy, wyraźny objaw kataru siennego.
CZĘŚĆ VI. BRIDGEMAN J.P. (BARAB.)
٭
„Jego ojciec był… Zdaje mi się, że urzędnikiem kolonialnym. On ma chyba zamiar pójść w jego ślady, chociaż to jego wygłupianie się… Nie chce źle mówić o amatorskich przedstawieniach, ale trudno Snem nocy letniej budować imperium, prawda? Jasne, wiem, że się ze mną nie zgadzasz. Jak mógłbym… Tak, oczywiście, angielski charakter, oczywiście, tak, tak, dc tego zmierzałem. Ale przecież nie Szekspirem cywilizowaliśmy nieoświeconych Hindusów. W pewnym sensie może tak. Nie, no nie! Naprawdę, Willoughby, specjalnie udajesz tępego…
Harold twierdzi, że jest świetny. Tak, ma w sobie coś włoskiego. Taki marmurowy. Uhm. Gdzie? Na Christ Church Meadow. Harold wyglądał przez okno w dekoracjach, a gość przechodził obok. Jakby unosił się w powietrzu. Harold mówi, że to było jak sen…
Rozsądny? Dosyć rozsądny, ale znikąd. Kto ci powiedział? Ludzie Beaumonta pochodzą z te) części świata. Jesteś z okolic Lechladc, prawda, Boomer? Gdyby był kimś, Boomer by go znał. A nie zna, prawda? Jestem przeciw. Na wszelki wypadek. Myślę, że to fair. Nie, szczerze mówiąc, nie uważam, żeby był w typie „Satiriconu”. Mimo wszystko te obiadki są raczej… No właśnie. Kiedy ktoś jest wstawiony, byle co go nie zadowala. Jeśli to się będzie powtarzać…
Gdyby mnie ktoś pytał, musiałbym powiedzieć, że to rozwiązły młody człowiek, choć trzeba mu oddać sprawiedliwość, że całkiem czysty. Nie jak reszta jego koleżków z tego budynku. Zupełnie jakby wychowali się w chlewie. Palcem nie kiwną, żeby coś koło siebie zrobić, nic powieszą marynarki, nie odstawią filiżanki na tacę. Bałagan, jaki robi ten młody dżentelmen – nie twierdzę, że jest nieuprzejmy, o nic; ma maniery anioła – ale wchodzę tam raz i… Rozwiązły? Cóż, nie pracujesz dla młodych panów tak długo jak ja, mnie wystarczy rzut oka. Powinieneś spytać tę małą rudą figlarkę, która pomaga pani Parker w kuchni. Skąd wiem? Zapach pościeli… A kiedyś…
Całkiem dobry z historii. Tak, myślę, że to będzie jego specjalizacja. Choć muszę przyznać, że ma skłonności do romantyzowania. l osobliwe poglądy na temat cywilizacji. Rasistowskie, Willoughby, skoro o to pytasz. I podasz mi wreszcie tę maderę, czy mam przypuścić szturm na karafkę? Naprawdę tego chcesz?…
F.-G. twierdzi, że w collegeu nie był nawet w trzeciej jedenastce. Ani w piętnastce. Nie widzę najmniejszego powodu, żeby Jock miał go ściągać do Vincents. On nawet nie wiosłuje. Właśnie. O czym z takim rozmawiać?
Był wielki. Taaaki wielki. Zamknij się, Ethel. Przecież mówię. Ogromny. Nie wierzysz mi, Ethel Srnith, ale ja go naprawdę widziałam…
Tak, moje serce, je vous jurę. Cyril i Harold siedzieli cala noc nad ostatnimi zwrotkami sonetu czy czegoś podobnego – wszystko o nim. Tak, widziałam. Zgadzam się całkowicie. Czarujący. Cyril zaprosi go na herbatę. Uhm? Och, bardzo zabawny. Jest jeszcze kwestia nowych spodni Harolda. La-la mówi, że są śmieszne, ale według Harolda w semestrze letnim będzie na nie szal. Uszyli je błyskawicznie przy Turl…
Proszę pana? Proszę pana!”
Zamknąć oczy. Jak ciepło. Odpłynąć jeszcze na trochę.
– Proszę pana?
Słoneczny blask na żółtym kamieniu. Blade światło przenikające przez szkło. Zielona sylwetka araukarii w oknie.
– Proszę pana! Dwadzieścia pięć po siódmej.
– Wyjdź, Willis.
Zapach przepoconego ciała unosi się z pościeli. W ustach lekki metaliczny posmak. Czerwone wino. Przejście do pozycji pionowej nie będzie przyjemne. Dezaprobata Willisa sączy się pod koc niczym krople zimnej wody.
– Niech mi będzie wolno przypomnieć, że dziś rano urządza pan śniadanie. Młodzi panowie niedługo przyjdą.
Читать дальше