Pani Pereira przeciąga samogłoski. Wydłużone słowa opływają strumieniem stół. Ich brzmienie koi, ale i niesie świadomość czyhającego niebezpieczeństwa. Są jak woda sącząca się przez tamę.
– Trzymajcie ręce złączone, a stopy mocno wsparte o podłogę. Stopy na podłodze są bardzo ważne. Razem będziemy stanowić baterię ładowaną energią psychiczną. Stopy wsparte o podłogę są naszym łącznikiem z ziemią. Proszę więc, żebyście ich nie odrywali. Żadnego krzyżowania nóg czy unoszenia. To bardzo ważne. Możecie się odzywać, ale jeśli jakiś duch zwróci się przeze mnie do was, doradzam uprzejmość. Nie sądzę, by w tym pokoju były jakieś niedowiarki, więc jestem pewna, że nawiążemy prawdziwy kontakt, ale pamiętajcie: uprzejmość, uprzejmość i jeszcze raz uprzejmość. Bardzo ważne. Powtarzam jeszcze raz: pamiętajcie, że to, co robimy, jest niebezpieczne. Jeśli przerwiecie krąg, grozi mi zasiedlenie przez złego ducha. A teraz wprowadzę się w trans i wezwę swojego ducha-przewodnika.
Bobby czuje się nieswojo. Z jednej strony tłusta i spocona ręka pani Pereiry wciska jego rękę w stół. Z drugiej koścista i sucha dłoń Mabel robi to samo z jego drugą ręką. Bobby czuje pod palcami szorstki blat stołu. W ciemnościach medium oddycha coraz ciężej i szybciej.
– Błękitna Perło! Błękitna Perło! Słyszysz mnie? Wzywa cię Rosi-ta. Błękitna Perło, przybądź. Rosita pragnie nawiązać łączność.
Bobby usiłuje przebić wzrokiem ciemności. Na próżno. Ręka pani Pereiry naciska teraz jeszcze silniej, omal nie gruchocąc mu kości. Bobby chce cofnąć dłoń. Powietrze jest duszne i cuchnące. To chyba odurzające perfumy medium. Woń taniego piżma utrudnia mu oddychanie, wdziera się do gardła i nozdrzy.
– Błękitna Perło! Błękitna Perło! Czy to ty?
W ciemności rozlega się szereg gwałtownych stuków. Zgromadzeni poruszają się podnieceni na swoich miejscach. Głos pani Pereiry staje się gruby i niewyraźny.
– Błękitna Perło?
Kolejna seria stuków. I niski głos.
– To ty, kochana Rosito? Wzywałaś mnie? To ty przywołujesz mnie ze światła?
Z gardła pani Pereiry wydobywa się bulgot.
– Patrzyłam na twój krąg z góry. Moi bracia i siostry z królestwa światła są bardzo radzi z twoich poszukiwań.
Głos pani Pereiry znów jest wyraźny.
– Dziękuję ci, Błękitna Perło. Dziękuję. To dla nas wielki zaszczyt.
– Mam wiadomość dla jednego spośród was. Dla kogoś, kto wprawia w ruch wielkie machiny.
Pan Arbuthnot woła podekscytowany:
– To o mnie! To ja, Błękitna Perło. Arbuthnot, inżynier na kolei. Co chcesz mi powiedzieć?
– Mam wiadomość od kogoś, kogo straciłeś.
– O Boże, od Davida? Rozmawiałaś z Davidem? Co mówi?
– David jest obok mnie. Nie ma jeszcze wystarczającej mocy, by przemówić w swoim imieniu. Mam ci powiedzieć, że w królestwie światła wszyscy go szanują. Chce, żebyś wiedział, że nad tobą czuwa.
– Wielkie nieba! Dziękuję ci. Dziękuję. Widziałaś tam jego matkę? Czy Thomasina jest z nim?
– Tych dwoje się połączyło. Ślą ci swoje błogosławieństwa. David jest już wolny od wszelkiego cierpienia. Narodził się tam w górze z lodowatych wód. Zmagał się z falami i jest bohaterem. Teraz i na zawsze. Wyrwał się z cyklu narodzin i śmierci.
– Och, dziękuję ci. Dziękuję.
Panu Arbuthnotowi łamie się głos. Bobby słyszy tłumione łkanie. Tę smutną chwilę przerywa nagły trzask. Blat stołu kołysze się i podskakuje niczym dzikie zwierzę. Obok Bobby’ego pani Pereira oddycha ciężko jak podczas wyczerpujących ćwiczeń fizycznych. Dziwne, że jej wdechy i wydechy zdają się dochodzić gdzieś z okolic jego kolan. Zmieniła ułożenie ręki. Teraz jej nadgarstek boleśnie przygważdża palce Bobby’ego.
– Uwaga! – To głos Mabel, niespodziewanie donośny i niespokojny. – Nie przerywajcie kręgu! W moją matkę wszedł inny duch.
Zgromadzeni wydają okrzyk trwogi.
– Czuwajcie nad nią! – woła Mabel. – Strzeżcie jej!
Stół unosi się nad podłogą, aż ręce Bobby’ego lądują niemal na wysokości jego nosa. Po chwili mebel z łoskotem opada na ziemię. Z gardła pani Pereiry znów dochodzi nieartykułowany bulgot.
– Uważajcie! – krzyczy Mabel. – To młody duch, który nie zna własnej mocy!
Stół nieruchomieje. Przez minutę czy dwie słychać w salonie jedynie ciężki oddech medium. A potem rozlega się delikatny, ledwo słyszalny dźwięk dzwoneczków. Pani Pereira zaczyna mówić cienkim dziewczęcym głosikiem, przerywanym gwałtownymi atakami mokrego kaszlu.
– Tralala! To ja!
Zebrani siedzą bez słowa.
– Hej! Ale heca, ale heca! Czemu u was tak ponuro?
Pan Shivpuri przerywa milczenie.
– Duchu, kim jesteś? Powiedz nam, proszę – mówi drżącym z niepokoju głosem.
– Kim jestem? Kim? Sobą, to jasne! Aleś ty głupi!
– Spytam jeszcze raz. Kim jesteś?
– Nazywają mnie Małą Orchideą, idioto. Jestem młoda od początku świata. Lubię zabawę! Bardzo lubię! Zabawmy się razem!
– Duchu, powiedz, proszę… – To mademoiselle Garnier. – Czy tam jest pięknie?
– Pięknie! Pięknie! Wszystko jest światłem i szczęściem. Wszystko jest radością, tralala!
– Duchu – ciągnie mademoiselle Garnier – czy jest tam może ktoś z Charleroi?
Panią Pereira wstrząsa nagły atak kaszlu. Bobby czuje poruszenia jej obfitego ciała na krześle. Znów słychać odległe dzwonki i stół zaczyna podskakiwać.
– Proszę… – mademoiselle Garnier wydaje się zrozpaczona. – Charleroi, duchu. Widziałeś kogoś stamtąd? Powiedz, proszę…
Mademoiselle Garnier dozna rozczarowania. Mała Orchidea więcej się nie odezwie. Po kolejnej serii dzwonków i wstrząsów do salonu wraca głos Błękitnej Perły.
– Doprawdy, na duchowych częstotliwościach panuje dziś wieczór niezwykły tłok. Złoty łańcuch między dwoma światami manifestuje się z niezwykłą siłą. Są tu jeszcze dwa duchy zabrane w kwiecie wieku. Młodzi żołnierze szukają matki.
– O Boże – szepcze Elspeth. – Czy to prawda?
– Jeszcze nie mają mocy mówienia. Trudno utrzymać przepływ eteru.
Rozlega się stuk i walenie w blat stołu.
– Szybko! – krzyczy Mabel. – Moja matka jest u kresu sił. Nie wiem, jak długo utrzyma otwarty kanał komunikacji. Użyjmy kodu. Duchy, o duchy! Zaklinamy was, odpowiedzcie na nasze pytania. Jeden stuk oznacza „tak”, dwa – „nie wiemy”, trzy – „nie”. Rozumiecie?
Jeden stuk.
– Czy w tym pokoju jest ktoś, z kim chcecie rozmawiać? Stuk.
– Czy między nami jest wasza matka? Stuk.
– Kenneth? Duncan? To wy? – głos Elspeth Macfarlane drży z emocji.
Znów pojedynczy stuk. Elspeth zanosi się gwałtownym szlochem.
٭
Zanim Bóg rozdzielił Andrew Macfarlane’a i Elspeth Ross, wiele lat wcześniej sprawił, że się spotkali. Elspeth i jej siostra zostały zaproszone przez braci Johnstone’ów na wspólną wyprawę do Melrose Abbey by obejrzeć ruiny i, jak to ujął Petie Johnstone, „wyobrazić sobie, jak mnisi i mniszki spędzali tam czas”. Dziewczęta były przekonane, że nic z tego nie wyjdzie, lecz w nagłym przypływie dobrego humoru (i ponieważ Johnstone’owie byli synami aptekarza i mieli widoki na przyszłość) ojciec wyraził zgodę. Kiedy w umówiony sobotni ranek podekscytowane dziewczęta odsunęły zasłony, ujrzały dzień słotny i ponury. Ciężkie ołowiane chmury wisiały nad drzewami porastającymi stok wzgórza, a po bruku tuż przed oknem ich sypialni płynęły strumyki wody. Nie pozostawało nic innego, jak odwołać wycieczkę.
Читать дальше