Następnie przeszedł do gabinetu, gdzie czekały na niego kolejne przesyłki. Zwłaszcza jeden list był dosyć ważny. D'Eon skarżył się w nim na „nieodpowiedzialne zachowanie de Couriaca" i prosił, by „natychmiast odwołano go do Paryża". Znaczyło to, że de Couriac co prawda podlegał ambasadorowi, ale działał też na własną rękę. Zapewne był członkiem oficjalnego wywiadu Francji, a nie tego, stworzonego przez hrabiego de Broglie. Z listu wynikało również, że D'Eon nie odpowiadał za napad na drodze.
To była zła wiadomość. Zawsze lepiej mieć jednego przeciwnika niż dwóch. Chociaż z drugiej strony, można to było również obrócić na własną korzyść.
Markiz nie mógł znaleźć w piśmie informacji o miejscu pobytu de Couriaca. Wiele jednak wskazywało na to, że schronił się w ambasadzie. W takim wypadku usługi Strin-gle'a mogą się okazać nieocenione.
Długo siedział za biurkiem, zastanawiając się nad całą sytuacją niczym nad skomplikowaną partią szachów.
Przerwał mu dopiero Carruthers, który przyszedł, żeby przypomnieć mu o wieczornym przyjęciu. Markiz sam je wydawał, żeby spotkać się z tymi, którzy go lubili i… nienawidzili.
Przebrał się więc w czarny surdut, który doskonale pasował do jego nastroju. Włożył jasne pończochy i krótkie spodnie, a głowę przystroił wielką pudrowaną peruką. Jedynie kamizelkę miał kolorową i bogato zdobioną.
Tak wystrojony przeszedł do sali przyjęć i zarządził otwarcie drzwi. Ponieważ w zeszły piątek nie było go jeszcze w Londynie, tym razem liczba gości przeszła najśmielsze oczekiwania. Większości jednak chodziło o to, by wyrazić swój szacunek lub poparcie. Parę osób przyszło z prośbą o wstawienie się do króla w ich sprawie. Rothgar wyjaśnił, że robi to niezwykle rzadko, ale zebrał ich petycje, żeby zapoznać się z nimi w ciszy i spokoju.
W ten sposób minęła ponad godzina. Niektórzy goście dostali zaproszenie na skromny posiłek, po którym mieli się wspólnie wybrać do króla na pokaz francuskiego automatu. Markiz miał nadzieję, że spotka się wówczas z Dianą. Przypomniał sobie, że ten sam surdut i kamizelkę nosił na balu w Arradale rok temu. Hrabina natomiast wystąpiła w czerwonej, jedwabnej sukni, co dało niezwykle interesujący kontrast.
Kiedy już raz o niej pomyślał, nie mógł przestać. Przypomniał sobie ich rozmowy, a także flirt, który rozpoczął. Chciał wybadać, czy nie należy do kobiet łatwych. 2 jej zachowania wówczas wnosił, że nie. Resztę powiedziała mu spędzona razem noc.
Jak dobrze, że nie uległa mu rok temu! Wtedy z całą pewnością zrozumiałby opacznie jej decyzję.
Sam zresztą nie wiedział, co zrobiłby, gdyby mu się wówczas oddała. Już wtedy spostrzegł, że jest nietuzinkowa. Co jej wówczas powiedział? Gdybyś kiedykolwiek zmieniła zdanie, pani, to jestem do twojej dyspozycji? Tak, chyba coś takiego.
Teraz te słowa nabrały zupełnie nowej treści. Tak, był do jej dyspozycji! Nie mógł dopuścić, żeby stała się jej jakakolwiek krzywda!
Po chwili usłyszał chrząknięcie. To Walpole patrzył na niego ze zdziwieniem. Pewnie znowu czegoś nie dosłyszał.
– Właśnie myślałem, panie, o tym, jak błahe zdarzenia i słowa nabierają nagle zupełnie nowego znaczenia – wyjaśnił.
– Tak, tak zdarza się w polityce – zgodził się Walpole. – Coraz częściej mam wrażenie, że to przypadek rządzi światem.
Polityka! Jemu chodziło o życie, a Walpole wciąż miał w głowie tylko politykę!
– Właśnie, panie. A my tylko próbujemy nim kierować. Na przykład wojna z Francją…
Poniechawszy rozmyślań o Dianie, zaczął rozmowę o sytuacji kraju. Dawał przy tym delikatnie do zrozumienia, że doświadczony Ludwik XV wciąż stanowi zagrożenie dla Francji i że D'Eon jest jednym z jego najsprytniejszych ludzi. Słowa te padały na podatny grunt, ponieważ wielu obecnych na przyjęciu arystokratów było królewskimi ministrami.
Wraz z upływem czasu coraz częściej zerkał na wielki stojący zegar. Liczył minuty do wyjścia. Miał nadzieję, że wszyscy będą zajęci automatami i że uda mu się zamienić parę słów z Dianą.
Na razie musi mu to wystarczyć.
Fred Stringle zostawił konia w stajni przy ambasadzie i zapukał do drzwi kuchennych. Kiedy mu otworzono, podał swoje nazwisko i powiedział, że chce mówić z kawalerem D'Eonem.
– A niby czemu miałby cię przyjąć? – zapytała bezczelnie służąca. – Zresztą i tak ma zaraz wyjechać do Buckingham Palące.
Stringle pchnął ją i wszedł do środka.
– Po prostu przekaż, co powiedziałem – mruknął. Kobieta wyszła niechętnie, ale powróciła nadzwyczaj
żwawo. Szybko też poprowadziła go do prawego skrzydła ambasady, gdzie znajdowały się apartamenty panów.
No i co? Dlaczego tutaj przyszedłeś? – spytał go wystrojony w koronki, jedwabie i lśniące ordery D'Eon. -Przecież miałeś trzymać się z daleka od ambasady! Stringle rozłożył ręce w bezradnym geście.
– Mam problemy, panie.
Do sali weszło dwóch służących, niosących wielką perukę z włosami poskręcanymi w loki.
– Możesz mówić, nie rozumieją po angielsku – rzucił D'Eon. – Co, nie dało się w nic wciągnąć młodego Uf tona?
– O tak, panie. Udało się oskarżyć go o kradzież koni. I byłby wisiał, gdyby nie ten piekielny markiz.
Francuz, który przymierzał perukę przed lustrem, spojrzał na niego z nagłym błyskiem w oku.
– Rothgar?! Przecież jest w Londynie! Stringle pokręcił głową.
– Dziś rano był w Dingham i narobił mi masę kłopotów. Oczy D'Eona zwęziły się w szparki.
– Więc dlaczego jesteś tutaj? Miałeś nie przychodzić do Ambasady – przypomniał mu raz jeszcze.
Handlarz schylił lekko głowę.
– Nikt mnie nie śledził, panie, jeśli o to chodzi – zaczął wyjaśnienia. – Tam na miejscu zrobiło się bardzo gorąco. Ten markiz chyba… coś podejrzewał. Pewnie chciał się dowiedzieć, kto mnie wysłał. Dlatego wymknąłem mu się I uciekłem tutaj.
To było mądre posunięcie. D'Eon i tak by odgadł, że Rothgar chciał go wybadać. Stringle uprzedził w ten sposób następne pytanie.
– I tak się domyśli – mruknął Francuz, a potem znowu zwrócił się do lustra. – Dobrze, zostań tu na razie. Możesz mi się przydać, bo… czterech moich ludzi wyjechało nagle w ważnej sprawie.
W Dingham sporo mówiło się o napadzie na markiza i Stringle znał tę historię.
– Wiem, panie.
Znowu rozsądny ruch. Udawanie czegoś więcej pozatym, co konieczne, było zupełnie niepotrzebne. D'Eon słysząc te słowa, rozluźnił się nieco.
– Służąca pokaże ci pokój – zakończył rozmowę. -I trzymaj się ode mnie z daleka, dopóki cię nie poproszę.
Stringle skłonił się teraz głębiej i wyszedł. Cieszył się w duchu, że D'Eon nigdzie go nie wysłał. Wiedział, co to może znaczyć i bał się tej chwili. Tutaj, w ambasadzie, najlepiej spełni swoje zadanie.
D'Eon skierował się w stronę stajni, rozważając całą sytuację. Był rozczarowany, ale tylko trochę. Zastawił na markiza szereg pułapek, licząc na to, że odwróci na jakiś czas jego uwagę, nie oczekiwał jednak, że wszystkie okażą się skuteczne. Plan Stringle'a wydał mu się nadzwyczaj sprytny. Gdyby się powiódł, Rothgar spędziłby parę dni ratując młodego Uf tona od stryczka.
Tyle by mu wystarczyło. Przecież w czasie nieobecności markiza już prawie udało się wmówić królowi, że utrzymanie fortyfikacji Dunkierki dobrze służy Anglii! Tak niewiele trzeba, by odnieść pełny sukces.
Intryga, do której wykorzystał de Couriaca, wydawała mu się jeszcze lepsza. Cóż, skoro ten bałwan nie wywiązał się z zadania. Co więcej, skierował podejrzenia na Francję. A tak, byłby jedynie zazdrosnym mężem, którego trochę poniosły nerwy. Nie chodziło przecież o śmierć Rothgara, a tylko o oddalenie go od dworu.
Читать дальше