Pewnego dnia poszłam na spotkanie z Ye Meili. Lubiła mnie, ponieważ Saining zostawił mi sporo pieniędzy, a także dlatego, że byłam „wykształcona”. Ye Meili mówiła, że lubi się zadawać z takimi jak ja.
Rozmowę z Małym Xi'anem odbyłyśmy niemal jednocześnie. Właśnie się kłóciłyśmy: Ye Meili miała do mnie pretensję, że zaprosiłam do siebie pewnego faceta. Powiedziała, że ten gość jej się spodobał, że nie zamierzała zaciągać go do łóżka, tylko wyjść na miasto się zabawić, i że chciała jedynie poznać go ze swoją przyjaciółką, czyli ze mną.
– Ale ty musiałaś się ulotnić i zabrać to, co do ciebie nie należało! I ty śmiesz nazywać się moją przyjaciółką! – krzyczała. – Czy ty w ogóle wiesz, co to jest przyjaźń?
W tym momencie zadzwoniła jej komórka. Był to Mały Xi'an, który złożył jej wiadomą propozycję.
– Nie mogę z tobą jechać – odpowiedziała Ye Meili. – Nie zawracaj mi głowy. Ale jest ze mną ktoś, kogo znasz. Lubi pieniądze, może ją namówisz?
Mały Xi'an powiedział mi to samo, co jej.
– Skoro masz taką masę forsy – odparłam – możesz znaleźć sobie dziewczynę, z którą będziesz się bawił dużo lepiej niż z którąkolwiek z nas. Dlaczego właśnie nam to proponujesz?
– Szukam kobiety, która znała mnie, zanim miałem tę forsę. Ye Meili jest osobą, która może porzucić człowieka nagle i bez uprzedzenia, ale chętnie byłbym z nią tak długo, jak się da, i nie rozpaczałbym po jej odejściu. Ty jesteś typem inteligentki, a poza tym jedyną babką, z którą jeszcze nie spałem. Więc skoro już mam te pieniądze, może pojedziesz ze mną? Mogę cię wysłać do najlepszej kliniki odwykowej.
Odmówiłam mu bez ceregieli.
– Nic z tego! – powiedziałam i rozłączyłam się.
– Dlaczego się nie zgodziłaś? – spytałam Ye Meili. – Jest uroczy, i do tego bogaty.
– Bo potrzebuję wolności. Póki żyję, nigdy nie będę zależna od żadnego mężczyzny, bez względu na to, czy pokocham go, czy nie. Nie obchodzi mnie, jaki on jest.
Gdy skończyła, odeszła i stanęła na ulicy. Była naprawdę zła, że wtedy zabrałam jej znajomego, bo nie odezwała się do mnie już nigdy.
Parę miesięcy później zadzwonił Mały Xi'an.
– Jestem totalnie spłukany. Może teraz pojedziesz ze mną?
Zaśmiałam się lodowato i rozłączyłam się.
Nazywała się Gołąbeczka. Była małą ślicznotką, niziutką, lecz ponętną. To ona przyniosła wieść o śmierci Małego Xi'ana. Była dzieckiem pól naftowych i przyjechała do miasta, uciekając przed nędzą. Została prostytutką, ale wciąż pamiętała o słowach Marksa, że pierwotna akumulacja kapitału jest zła.
Z głową nabitą tak wzniosłymi ideałami wkrótce porzuciła to zajęcie.
Mały Xi'an poznał ją tak samo, jak Małą Shanghai i Ye Meili – w łóżku.
Zbliżył się do niej, ponieważ wyglądała na bystrą dziewczynę, w dodatku miała tak samo skromne pochodzenie jak on. „Możesz być moją przywódczynią” – rzekł do Gołąbeczki. „Razem będziemy walczyć z wrogami rewolucji”.
Jego sytuacja była jednak rzeczywiście niepewna, a Gołąbeczka zdawała sobie z tego sprawę lepiej niż on.
To właśnie ona sprzedała Małemu Xi'anowi fałszywe papiery, którymi się posłużył, uciekając do Makau. Zażądała wysokiej ceny.
Spotkałam Gołąbeczkę na tej samej ulicy, gdy szukała nabywców na swoje podrabiane dokumenty.
– Jak sądzisz, o czym myślał Mały Xi'an, kiedy umierał? – spytała. – Nikt nigdy się nie dowie. Popełnił jeden błąd: zapomniał, że jest biedny. Kompletnie o tym zapomniał. Nie przyszło facetowi do głowy, jak łatwo może przeciec mu przez palce te czterysta tysięcy juanów, jak łatwo może zostać z niczym.
W grudniu 1994 roku nagle znalazłam się w samym środku wojny gangów. Nigdy się nie dowiem, co wywołało tę krwawą potyczkę, i potrafię powiedzieć o niej tylko tyle, że ktoś ogolił mi głowę i poczęstował celnym kopniakiem w twarz. „Masz ładne oczy, niunia” – powiedział.
To była straszna noc. Miałam uszkodzone oczy, a gdy chciałam zapłacić pielęgniarce, oznajmiła, że wszystkie moje pieniądze są fałszywe. Kiedy wreszcie udało mi się wylądować na stole operacyjnym, znieczulenie nie chciało zadziałać, bo byłam zbyt odporna, i cierpiałam przez cały zabieg. Kiedy opuściłam salę operacyjną, nie pozwolili mi odejść, póki nie przyjdzie ktoś z prawdziwymi pieniędzmi. Kiedy tak siedziałam i czekałam, przykuśtykał niejaki Czarny, diler z północnego wschodu. Ktoś dźgnął go nożem. Zaprowadziłam go na salę operacyjną. Już od jakiegoś czasu potrzebowałam działki, ale Czarny nie miał ani heroiny, ani pieniędzy, bo właśnie go obrabowano. W końcu wylądowaliśmy razem, siedząc i czekając na kogoś, kto przyniesie jakąś kasę, ale zanim zjawili się ci, co obiecali nam pieniądze, minęła cała wieczność. Łapały mnie duszności, bo potrzebowałam działki, i denerwowałam się – nie zanosiło się na to, że opuszczę ten szpital przed świtem, w dodatku musiałabym wyjść na ulicę z tą byle jak ogoloną głową. Martwiłam się jeszcze mnóstwem innych rzeczy i nie wiedząc, co ze sobą począć, siedziałam tak, co chwila zakładając nogę na nogę i zdejmując ją z powrotem.
Tamtej nocy nagle dotarła do mnie pewna prosta prawda: heroina to narkotyk, który przynosi wyłącznie nieszczęście. Jeśli tylko wasze drogi skrzyżują się z heroiną, prędzej czy później wylądujecie po uszy w bagnie, z którego nie będziecie mogli się wydobyć. Pod tym względem heroina wcale nie jest fajna.
Mój ojciec przyjechał do naszego miasta. Znowu wysłał mnie do kliniki odwykowej w Szanghaju. Wyszło na to, że wojna gangów jednak była szczęśliwym zbiegiem okoliczności – gdyby nie ona, jestem pewna, że pożegnałabym się z życiem tam na południu. To musiało być przeznaczenie.
Zanim pojechałam do Szanghaju, Sanmao i jego żona podarowali mi całe mnóstwo kapeluszy najróżniejszych kolorów i rozmiarów, a Sanmao powiedział, że sam też zamierza pójść na odwyk.
– Mam przeczucie, że ci się polepszy, że polepszy się nam obojgu – powiedział. – Wiesz, świetnie wyglądasz w kapeluszach!
Kompletnie łysa, z opatrunkiem z gazy na jednym oku, dźwigając siedem wielkich walizek, pojechałam z ojcem na lotnisko. Schowałam trochę heroiny w bieliźnie, spodziewając się, że głód może mnie dopaść każdej chwili. Mój ojciec nie potrafił tego pojąć.
Kiedy przechodziliśmy przez kontrolę na lotnisku, patrzyłam z niepokojem na ojca i myślałam: on jest taki dobry, a ja – taka podła.
Kiedy samolot oderwał się od ziemi, rozbeczałam się jak diabli. Przysięgałam, że już nigdy nie wrócę do tego miasta na południu. Ta dziwaczna, plastikowa, załgana Specjalna Strefa Ekonomiczna, cały ten ból i smutek, ta miłość, cały ten pojebany heroinowy świat, gorączka złota końca lat osiemdziesiątych, tajwański i hongkoński pop. To miejsce zawierało w sobie wszystko, co najlepsze, i wszystko, co najgorsze. Na zawsze stało się moim koszmarem.
Weszła salowa i spytała, co mam ochotę zjeść dziś wieczorem.
– Są ryżowe pierożki z sezamem i błyskawiczna zupa z makaronem Mistrza Kanga – oznajmiła. – Chcesz umyć twarz? Może przynieść ci ciepłej wody?
Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na stojącą obok mojego łóżka kobietę po czterdziestce, o wystających kościach policzkowych i rumianej twarzy. Ubrana w rdzawoczerwoną płócienną bluzkę i spodnie, wyglądała jak robotnica z fabryki.
Читать дальше