Czasami, kiedy się porządnie narąbałam, myślałam o facetach. Tęskniłam za ustami mężczyzny. Żaden z tutejszych facetów nie potrafił posługiwać się ustami, gdy był w łóżku z kobietą. Po prostu nie mieli tego w zwyczaju, a może nie lubili tego robić kobietom, których nie znali. Nie znam powodu. Zaczęłam spotykać się z różnymi mężczyznami. Wszyscy prawili mi identyczne, wyświechtane komplementy. Mówili mi różne miłe rzeczy, lecz były to wciąż te same stare banały, żaden nigdy nie powiedział nic nowego. I każdy spuszczał się jak dziecko. Byłam zawsze pod spodem, a oni nie czekali nawet, aż ściągnę ubranie. Ogarniała mnie tak wielka nuda, że prawie nie mogłam się ruszyć. Miałam z tego odrobinę prostej przyjemności; wszystko odbywało się bez słowa.
Uwielbiałam natomiast obserwować ich, gdy się przede mną rozbierali. Była to chwila szczególna, jedyny liryczny moment. Działo się to w pośpiechu i w mgnieniu oka było już po wszystkim.
Pewnego dnia ogarnęły mnie wątpliwości – poczułam, że nie kocham Saininga, bo nie wiem już, czym jest miłość. Może po prostu byłam uzależniona od nastroju, w który mnie wprawiał. Ten pomysł wzbudził we mnie odrazę. Kiedy sięgnęłam myślą w przeszłość i wyobraziłam sobie, jak kocham się z Sainingiem, ogarnął mnie taki wstręt, że myślałam, że umrę. Od tej pory wszystko wydawało się zbrukane. Seks już mnie nie pociągał. Miałam dwadzieścia trzy lata, a moje ciało było martwe.
Moja ostra astma sprawiła, że po samym ucisku w klatce piersiowej byłam w stanie poznać, jak dużą domieszkę obcej substancji – na przykład trutki na szczury czy środku owadobójczego w rodzaju proszku „66” – dodano do działki heroiny. Dilerów ciągle łapano i wsadzano do więzienia albo skazywano na śmierć przez rozstrzelanie, toteż nieustannie miotałam się w poszukiwaniu nowych. Lecz żaden nie potrafił oszukać moich oskrzeli. Kiepska heroina natychmiast wywoływała atak choroby.
Na kilku dilerów zwykle się natykałam na ulicy, ale z większością spotykałam się w małych, ciemnych hotelikach. Przeważnie prowadzone przez ludzi z Chaozhou, te zapuszczone przybytki wyrastały na obrzeżach naszej nieskazitelnie jasnej i lśniącej metropolii. Były jak podziemne kanały ściekowe tego niewielkiego, otwartego miasta, tego ucieleśnienia „reformy” gospodarczej, i roiło się w nich od szczurów. W Szanghaju nigdy nie spotkałam tak gigantycznych stworzeń. W tych hotelikach, gdzie wiele osób tłoczyło się w jednym pokoju, mieszkały prostytutki ćpunki. Poczułam, że kompletnie nie rozumiem facetów. Te dziewczyny wyglądały jak worki kości, miały ziemistą cerę, skórę pokrytą wrzodami i upstrzoną śladami igieł. Mimo to zawsze znajdowały faceta do łóżka – nawet te bezdomne, bezzębne ćpunki.
Heroina sprawiła, że zrobiłam się nadwrażliwa i nie mogłam już wytrzymać w mieszkaniu, które kiedyś dzieliliśmy z Sainingiem. Postanowiłam się wynieść. Zanim jednak znalazłam nowe lokum, wprowadziłam się do jednego z tych hotelików. Sanmao załatwił mi wolny pokój. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób zdołał uzyskać dla mnie miejsce w tym przybytku. Jego żona wprawdzie wspominała swego czasu, że Sanmao należał kiedyś do „czarnego stowarzyszenia”, zajmującego się zorganizowaną przestępczością, i że przez pewien okres był nawet członkiem gangu. Tłumaczyła mi, że na początku stanowili zwykłą bandę dzieciaków, które razem kradły rowery. Z czasem przerzucili się na większe łupy i przekształcili się w prawdziwy gang.
Pewnego razu, w trakcie bójki, ktoś strzelił z pistoletu, a Sanmao zemdlał ze strachu. Kiedy oprzytomniał, poprzysiągł sobie, że się ustatkuje, i przerzucił się na śpiewanie piosenek Qi Qina. [11]To zaprowadziło go do rock and rolla.
Woń klimatyzacji, woń heroiny, prawdziwej i podrabianej, woń prezerwatyw, woń robienia laski, woń pojemników z jedzeniem na wynos, zapach mrożonych owoców, czarnobiałych kantonskich filmów, woń lamp stołowych, słodkiego kleiku ryżowego, papierowych pieniędzy, woń kierownika hotelu i odór wymiocin.
Pewnego dnia po hotelu kręciła się Mała Shanghai, pukając do losowo wybranych drzwi, aż zapukała do moich. Trzymała w dłoni lśniące czerwone jabłko; przypuszczalnie dostała je od jakiegoś klienta.
– Przepraszam – powiedziała. – Znowu pomyliłam drzwi.
– Wejdź. Może mi pomożesz?
W mojej łazience leżał nieprzytomny mężczyzna.
– Nieboszczycy są ciężcy – zauważyła Mała Shanghai. – We dwie nie damy rady go podnieść.
– On żyje, tylko zemdlał – zaprotestowałam.
– Martwy czy zemdlony, waży tyle samo. Powiem swojemu facetowi, żeby tu wpadł i pomógł ci. On sobie poradzi.
Facetem, który leżał w mojej łazience, był Mały Xi'an. Codziennie mi się narzucał, a teraz zemdlał w toalecie po tym, jak dał sobie w żyłę. Nigdy nie używałam strzykawki, bo zbyt wielu ludzi zginęło, wstrzykując sobie złą heroinę, a najbardziej ze wszystkiego nie znosiłam, jak ktoś wbija sobie igłę na moich oczach.
Byłam wstrząśnięta i zachowywałam się trochę nerwowo, więc żona Sanmao przyjechała do hotelu i zabrała mnie stamtąd. Przepraszała za to, że ulokowali mnie w takim miejscu. „Naprawdę nie miałam pojęcia, że to taka okropna nora” – powiedziała. Dodała też, że zamierza zabrać Sanmao do Kantonu na odwyk, i spytała, czy mam ochotę pojechać z nimi.
W dzień po tym, jak facet Małej Shanghai zabrał Małego Xi'ana do szpitala, zaprzyjaźniłyśmy się z Małą Shanghai. Mały Xi'an był jej stałym klientem, a mężczyzna, który później się z nią ożenił, był jego przyjacielem. Mały Xi'an najbardziej ze wszystkich nie cierpiał alfonsów, więc znalazł Małej Shanghai miłego faceta, tak samo młodego i przystojnego jak on sam. Po tym, jak jego matka podarowała Małej Shanghai dwa tysiące juanów, Mała Shanghai wyjechała i wyszła za mąż. Nigdy już nie wróciła do miasta.
Pewien czas po ślubie do Małej Shanghai ktoś zadzwonił.
– Mam paręset tysięcy, wyjedziesz ze mną?
– Raczej nie – odparła Mała Shanghai. – Mój mąż był twoim kumplem, na wypadek gdybyś zapomniał. Co ty sobie wyobrażasz? Czemu dzwonisz właśnie do mnie?
– Przypominałem sobie stare dzieje, a dobrze się razem bawiliśmy. Uważam, że jesteś fajną kobietą, a ludzie mówią, że kiedyś byłaś superseksowna.
Na dźwięk słów „kiedyś byłaś” Mała Shanghai szybko ucięła rozmowę i odłożyła słuchawkę.
To była tylko zwyczajna miejska ulica, ale od tamtej pory nie mogłam już przestać o niej myśleć. Męczyły mnie te wspomnienia, lecz w końcu to tam właśnie dorastałam.
Dawniej było tam pełno prostytutek, alfonsów, klientów, dilerów, dziewczynek sprzedających kwiaty, żebraków i handlarzy szaszłykami. Później nagle zjawiła się policja, pełno policji, i wszyscy ci ludzie zniknęli. Już nie było mojej ulicy; zamilkły wszystkie te ciepłe, choć niepokojące odgłosy. Znikły sklepy, po obu stronach szosy wyrosły nowe wieżowce. Ich ciemne oczodoły zajęły trwałe miejsce w moim życiu. Światła płonęły, światła gasły. Były wciąż obecne, towarzyszyły mi w szarej godzinie i w porze najjaskrawszego blasku, i nic nie mogło oddzielić mnie od tej tajemnicy. Czasem podejrzewałam ją o to, że odbiera mi siłę, siłę czekania, co przyniesie przyszłość.
Często szłam na bulwar i szukałam drugiej pary oczu swoim zatrutym, błękitnawo lśniącym spojrzeniem. Potrzebowałam kogoś, kto sprzeda mi narkotyk: to było najważniejsze na świecie. W moim życiu istniała już tylko heroina. Moje ćpuńskie życie było proste, lecz niełatwe.
Читать дальше