Zobaczył przed sobą dom i natychmiast zrozumiał jego niecodzienną nazwę – była to przebudowana suszarnia chmielu czy też dokładniej, suszarnie chmielu. Dwa okrągłe budynki połączone bardziej konwencjonalną w kształcie budowlą, która kiedyś musiała być ogromną stodołą. Wszystkie zaadaptowane na dom pomieszczenia tworzyły nowoczesną i masywną konstrukcję, cieszącą oko swym niespotykanym kształtem. Za nią rozciągały się zielone pola, których świetność stłumiła teraz zima. Ich granice wyznaczał pas ciemniejszej zieleni. Bishop wjechał samochodem na szerokie podwórze, które ciągnęło się wzdłuż kwadratowego budynku; sąsiadujące z nim suszarnie okolone były trawnikiem, który ciągnął się aż do nie ogrodzonych pól – zmieniając się w pewnym momencie w dziko rosnącą trawę. Zbliżając się do drzwi frontowych Bishop już wiedział, że uda mu się wypędzić wszystkie rzekome duchy, gdyż adaptacje budynków na dużą skalę, tak jak to miało miejsce w tym przypadku, były częstą przyczyną występowania dziwnych dźwięków – skrzypienia, stukania – które właściciele przypisywali pobudzonym do życia, rozgniewanym duchom, a nie skutkom łączenia starych i nowych materiałów. Przycisnął duży, mosiężny dzwonek i czekał. Nikt nie otworzył. Zadzwonił jeszcze raz.
Coś się poruszyło? Ale w dalszym ciągu brak odpowiedzi. Zadzwonił ponownie.
Bishop zapukał do drzwi i zawołał:
– Halo, czy jest tam ktoś?
– Tylko my, duchy – odpowiedział sam sobie. Nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Otworzyły się lekko.
– Halo! Panie Braverman? Czy jest tu ktoś?
Bishop wszedł do długiego korytarza, nad którym biegła galeryjka i na widok wnętrza pokiwał z uznaniem głową. Drewniana podłoga miała kolor włoskiego orzecha i wpadające przez liczne okna światło odbijało się od jej dokładnie wypolerowanej powierzchni, padając na ciemne, wysokie ściany. Osobliwe meble, rozrzucone dookoła przestronnego holu, były wystarczająco interesujące, by można je było uznać za antyki, a kilka starannie rozmieszczonych dywaników zakrywało podłogę. Po prawej stronie zobaczył dwoje drzwi prowadzących do kolistych części domu. Podszedł do najbliższych, omijając dywan w obawie, by nie pobrudzić delikatnego wzoru, jego kroki głucho dudniły wśród ścian; zapukał do drzwi, a następnie otworzył je. Ogromny stół z blatem z ciemnego dębu naśladował okrągły kształt pokoju. Szeroka belka, schowana w łuku ściany, stanowiła obramowanie wypełnionego drewnem i nie rozpalonego kominka. Niewielki portret, wiszący tuż nad kominkiem, przedstawiał podobiznę dziwnie znajomej osoby. Podłoga pokryta była ciemnobrązowym dywanem, o długim, sprężystym włosie.
– Panie Braverman? Czy jest pan w domu? Jakiś hałas z tyłu kazał Bishopowi się odwrócić. Zerknął na galerię.
– Pan Braverman?
Cisza, później uderzenie. Ktoś był na górze.
– Panie Braverman, tu Chris Bishop. Telefonował pan do mnie wczoraj.
Żadnej odpowiedzi. Zbliżył się do schodów. Coś się działo na górze.
Postawił nogę na pierwszym stopniu.
Jessica zeszła po schodach, prowadzących do portierni Instytutu.
– Pan Ferrier? – spytała czekającego tam, niskiego mężczyznę w okularach. – Jestem Jessica Kulek.
Mężczyzna poderwał się na nogi i nerwowo zakręcił rondem trzymanego w rękach kapelusza, jak kierownicą. Nikły uśmiech zadrżał mu na twarzy i zaraz zniknął. Jego płaszcz deszczowy pokryty był ciemnymi cętkami, jakby właśnie zaczęło padać, zanim wszedł do budynku.
– Obawiam się, że ojciec nie ma dziś wiele czasu – powiedziała Jessica, przywykła do nerwowego zachowania osób po raz pierwszy odwiedzających Instytut. – Ostatnio byliśmy dosyć… zajęci i mamy mnóstwo zaległości do odrobienia. Powiedział pan, że należy pan do Zespołu Badań Metafizycznych?
Ferrier kiwnął głową.
– Tak, muszę się koniecznie zobaczyć z Jacobem Kulekiem. – Jego głos, podobnie jak on sam, był cienki i piskliwy. – Gdyby mógł poświęcić mi przynajmniej dziesięć minut. Nie więcej.
– Czy może mi pan powiedzieć, czego dotyczy sprawa?
– Obawiam się, że nie – warknął nieduży mężczyzna. Po chwili, uświadamiając sobie własną szorstkość, dodał przepraszającym głosem:
– To jest poufne.
Zobaczył, jak ściąga się jej twarz i szybko zrobił krok w jej kierunku, rzucając jednocześnie nerwowe spojrzenie na recepcjonistkę. Dziewczyna rozmawiała z kimś przez telefon, ale on w dalszym ciągu mówił ściszonym głosem.
– To dotyczy Borisa Pryszlaka – wyszeptał. Jessica była zaskoczona.
– Co pan wie o Pryszlaku?
– To poufne – powtórzył Ferrier. – Mogę o tym rozmawiać tylko z pani ojcem, panno Kulek.
Zawahała się, była niespokojna. Ale to może być ważne, pomyślała.
– Dobrze. Zatem dziesięć minut, panie Ferrier.
Jessica poprowadziła Ferriera schodami, a następnie korytarzem do prywatnego gabinetu ojca. Zanim weszli, usłyszeli stłumiony głos Kuleka. Niewidomy mężczyzna wyłączył dyktafon i „spojrzał” na nich.
– Tak, Jessico? – spytał Kulek; odróżniał już jej pukanie, odróżniał jej kroki, wyczuwał jej obecność.
– Pan Ferrier do ciebie. Wspominałam ci wcześniej o jego wizycie.
– Ach tak, z Zespołu Badań Metafizycznych, prawda? Niski mężczyzna był dziwnie małomówny i Jessica musiała za niego odpowiedzieć.
– Tak, ojcze. Tłumaczyłam, że jesteś bardzo zajęty, ale pan Ferrier mówi, że sprawa dotyczy Borisa Pryszlaka. Pomyślałam, że to może być ważne.
– Pryszlak? Ma pan jakieś informacje? Ferrier odchrząknął.
– Tak, ale jak już tłumaczyłem pannie Kulek, to sprawa poufna.
– Moja córka jest także moją osobistą asystentką, panie Ferrier. Tak jak jest moimi oczami.
– Niemniej jednak ja raczej…
– Jessico, pan Ferrier na pewno napiłby się kawy. Czy byłabyś tak miła?
– Ojcze, myślę…
– Chętnie wypiłbym filiżankę kawy, panno Kulek.
Ferrier niepewnie uśmiechnął się do Jessiki, jego oczy znikły nagle za okularami, w których odbijało się światło. Zaniepokojenie Jessiki nie ustępowało.
– Ja też napiłbym się kawy, Jessico.
Głos ojca był spokojny, ale stanowczy i wiedziała, że dalsza dyskusja z nim jest bezcelowa. Opuściła pokój i szybko szła korytarzem, nie chcąc ani przez chwilę dłużej niż to będzie konieczne zostawiać Jacoba sam na sam z tym małym, nerwowym człowiekiem. Zatrzymała się, gdy doszła do swojego gabinetu. Nagle zmieniła zamiar i weszła do środka. Podniosła słuchawkę telefonu.
Anna otworzyła drzwi i uśmiechnęła się promiennie do dwóch stojących za nimi kobiet; takim samym uśmiechem obdarzała obcych i znajomych.
– Tak, słucham? – spytała, lekko skłaniając głowę.
– Chciałybyśmy zobaczyć się z panną Kirkhope – powiedziała wyższa, odwzajemniając uśmiech Anny. Wyraz ubolewania ukazał się na szerokiej twarzy służącej.
– Och, nie sądzę…
– Proszę powiedzieć, że chodzi o jej brata Dominica – oschłym tonem, bez uśmiechu na twarzy, oznajmiła druga kobieta.
Anna była zbyt uprzejma, aby zamknąć za sobą drzwi, pozostawiając kobiety na progu. Kiedy po chwili wróciła, zastała je czekające w korytarzu. Jeśli była zdziwiona, nie okazała tego.
– Panna Kirkhope niedługo panie przyjmie. Proszę chwilę poczekać.
Ruchem głowy poprosiła, aby za nią poszły i wprowadziła je do pokoju gościnnego. Usiadły na kanapie, wyższa – uśmiechając się słodko do Anny, niższa – lustrując wnętrze z kamiennym wyrazem twarzy.
Читать дальше