– Proszę poczekać chwilkę. Panna Kirkhope niedługo zejdzie.
Anna, ukłoniwszy się, opuściła pokój.
Upłynęło pięć minut, zanim Agnes Kirkhope weszła do pokoju. Namówiła przedtem Annę, żeby przed przyjęciem niespodziewanych gości zakończyły w kuchni tę szczególną partię remika. Filipińska służąca miała niesamowity dar wyciągania czarnych dwójek, podpierających słabe skądinąd karty, lecz pani Kirkhope była zdecydowana odegrać pięć funtów, które straciła tego popołudnia. Jednej jedynej karty brakowało jej do wygranej. Jęknęła głośno, gdy Anna stuknęła w stół i rozłożyła przed swoją panią karty z nieuchronną czarną dwójką, zastępującą damę kier, którą miała pani Kirkhope. Dlaczego nie wzięła z talii paru przydatnych kart, w czasie gdy Anna poszła otworzyć drzwi!
Panna Kirkhope spojrzała na dwie kobiety, na jej twarzy i w jej głosie znać było rozdrażnienie.
– Chciały mi panie coś powiedzieć na temat Dominica? – zapytała bez żadnego wstępu.
– Czy wiedziała pani, że był parafiliatykiem? – spytała jeszcze bardziej obcesowo niższa kobieta.
– Kim?
Panna Kirkhope cofnęła się, gdy usłyszała lodowaty głos kobiety.
– Parafiliatyk – powiedziała wyższa, uśmiechając się słodko – to osoba, która oddaje się anormalnym praktykom seksualnym.
Panna Kirkhope odruchowo dotknęła szyi. Otrząsnąwszy się szybko, stanowczym krokiem przeszła na środek pokoju i spojrzała na nie.
– Domyślam się, że chodzi o szantaż – wyrzuciła z siebie.
Wyższa sięgnęła po torebkę i powiedziała uprzejmie:
– Och nie, panno Kirkhope. O coś znacznie gorszego.
Bishop zatrzymał się na najwyższym stopniu schodów i rozejrzał dokoła. Po prawej stronie znajdowały się drzwi, prowadzące do pokojów w kwadratowej części domu; po lewej – balustrada antresoli, wychodząca na dolny hol i schody na górę.
– Panie Braverman! – zawołał znowu Bishop.
Zaklął pod nosem. Czy dom jest pusty? Czy hałasy, które słyszał, są normalne dla tego domu? Czy też zamieszkały tutaj wędrujące duchy, które rzekomo wywołał właściciel? Jeszcze jedna próba i zrezygnuje. Braverman powinien tu być i czekać na niego.
Słaby deszcz zaczai stukać o szyby.
– Czy jest ktoś w domu?
Bum, bum, bum, bum, bum. Czerwona, gumowa piłka odbijając się o schody i nabierając prędkości spadała na dół, aż w końcu uderzyła w przeciwległą ścianę. Odbiła się i spadła z powrotem na schody; tracąc rozpęd podskakiwała coraz niżej, później potoczyła się znowu pod ścianę i wolno zatrzymała.
Bishop wyciągał szyję, żeby zobaczyć, co dzieje się na górze. To na pewno dzieci chcą mu spłatać figla.
– Przyszedłem spotkać się z panem Bravermanem. Możecie mi powiedzieć, gdzie on jest? Nic, tylko jakiś ruch. Szuranie nóg? Bishop miał już tego dość. Przeskakując po dwa schodki, wszedł na górę, gwałtowne ruchy wyrażały jego zniecierpliwienie.
Gdyby spróbowali go zabić od razu, na pewno by się im to udało; ale chcieli się nacieszyć jego agonią, rozkoszować jego cierpieniem. Dlatego uderzenie w głowę było zbyt słabe.
W drzwiach ukazał się mężczyzna, na wysokości ramienia trzymał dwururkę wycelowaną w twarz Bishopa. Do tej pory mężczyzna dobrze się bawił i uśmiechnął się na myśl o tym, co ma nastąpić. Bishop z otwartymi ustami i przerażeniem w oczach zamarł na podeście, kiedy z innych drzwi wyszła kobieta; jej uniesiona ręka, w której trzymała młotek, zaczęła już opadać.
– Ogłusz go – powiedział do niej mąż. – Uderz go w głowę tuż za uchem, tak żeby go tylko ogłuszyć. Wtedy będziemy z nim mieli trochę zabawy, zanim umrze.
Uderzenie odrzuciło Bishopa na bok, ale ponieważ już wcześniej zauważył gotującą się do ataku kobietę, instynktownie schylił głowę, widząc opadający młotek, tak że oręż ześlizgnął się tylko po czaszce, nie czyniąc większej krzywdy. Bishop oparł się o ścianę i poczuł, że stacza się po schodach. Kobieta była zbyt blisko, ich nogi splątały się i pociągnął ją za sobą, przed nimi z łoskotem zsuwał się po drewnianych schodach młotek. Wrzeszczała, gdy spadali i w końcu stoczyli się na dolny podest.
– Głupia suka! – mężczyzna ze strzelbą zaklął cicho. – Zaufaj jej, a wszystko spieprzy!
Znowu podniósł strzelbę i wycelował w walczącą na dole parę.
– Odsuń się od niego, ty głupia krowo! Muszę go widzieć, żeby strzelić! – ryknął. – Bishop musi zginąć na miejscu.
Kobieta starała się uwolnić z plątaniny rąk i nóg, i Bishop, oszołomiony, zobaczył wycelowaną w siebie dwururkę. Przyciągnął do siebie wijącą się kobietę w momencie, gdy jeden z czarnych otworów eksplodował z błyskiem. Nabój trafił ją w piersi, drobne odłamki przesuwały się, rozrywając jej ciało i szarpiąc ubranie Bishopa. Nie przestawała krzyczeć, gdy turlając się próbował uwolnić się od niej.
Mężczyzna na górze nie wydawał się zbytnio wstrząśnięty, był po prostu wściekły, kiedy opuścił strzelbę i znów ją podniósł. Tym razem celował uważniej. Bishop zobaczył młotek, oparty o ostatni schodek. Ciągle klęcząc chwycił go i cisnął w kierunku stojącego na górze mężczyzny. To był szaleńczy, niecelny rzut, ale mężczyzna odruchowo schylił głowę, dając Bishopowi możliwość poderwania się na nogi i ucieczki. Drugi strzał zgruchotał podłogę, tuż za nim. Wiedząc, że nie zdąży dostać się na dół, do drzwi frontowych, zanim mężczyzna naładuje broń, wybiegł przez drzwi wychodzące z antresoli, modląc się, aby z tyłu domu były inne, prowadzące na dół schody. Uciekając tą drogą, będzie przynajmniej nieco osłonięty. Znalazł się w pokoju, w którym stało małe łóżko, podbiegł do znajdujących się na wprost niego drzwi i wpadł do następnego pokoju, w którym poza łóżkiem prawie nic nie było. Pokonał kolejne drzwi i stanął w ciemnym, wąskim korytarzu. Schody prowadziły w dół, do zamkniętych drzwi.
Słyszał odgłos biegnących kroków tuż za sobą; mężczyzna obrzucał go przekleństwami. Bishop pognał schodami na dół, ześlizgując się z ostatnich schodków, wpadł z hukiem na drzwi. Macał w mroku, szukając klamki, w końcu znalazł ją i gwałtownie nacisnął. Były zamknięte. Cień na górze zasłonił wpadające na schody nikłe światło.
Bishop usiadł na drugim schodku i kopnął drzwi. Odskoczyły, z framugi posypały się drzazgi. Chwiejnym krokiem wszedł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi, by nie dosięgły go strzały z góry. Znalazł się w kuchni, z której było tylne wyjście.
Ze schodów dochodził ciężki tupot zbliżających się kroków. Podbiegł do tylnych drzwi; aż jęknął z zawodu – one także były zamknięte. Gwałtownie rzucił się z powrotem przez kuchnię i wtedy otworzyły się drzwi prowadzące ze schodów. Mężczyzna był już prawie w środku, kiedy trzasnęły w niego przygniatając mu strzelbę do piersi, głowa stuknęła o framugę. Bishop chwycił wystawioną ku niemu lufę i, z całej siły przyciągnął ją do drzwi. Mężczyzna próbował się uwolnić, ale był w niewygodnej pozycji – głowę miał przekręconą w bok, piersi miażdżyła mu dociskana drzwiami strzelba.
Oszołomienie zaczęło powoli mijać i Bishop skoncentrował się na tym, aby jak najmocniej dociskać drzwi, utrzymując swoją przewagę. Nie wiedział, co przez to osiągnie. Nie mogą przecież tak stać przez cały dzień. Twarz mężczyzny stawała się purpurowa, gdy próbował odepchnąć drzwi; jego szeroko rozwarte, zwrócone na Bishopa oczy jarzyły się nienawiścią. Miał otwarte i wykrzywione usta, z gardła dobywał się charczący dźwięk. Bishop poczuł, że drzwi przesuwają się w jego stronę, powoli pchając go do tyłu. Podwoił wysiłki, zapierając się o wyłożoną płytkami podłogę w kuchni i naciskając ramieniem na drewnianą konstrukcję.
Читать дальше