– Proszę cię, proszę ostatni raz – przerwała mu – znajdź sobie jakąś dziewczynę. Przecież jest ich dosyć. Są młode, wolne, nie potrzebują się przed nikim tłumaczyć, kiedy lato się skończy.
Popatrzył na nią i kiwnął głową, jak gdyby się zgadzał z jej słowami.
– Coś ci powiem – rzekł. – Ale musisz mi przyrzec, że nie będziesz się śmiała.
– Dobrze – odparła trochę zaskoczona. – Nie będę się śmiała.
Jeff odetchnął głęboko.
– Nie ma żadnych innych dziewcząt – wyznał jej otwarcie. – Nie było w ogóle żadnej innej.
Lucy spuściła głowę. Spostrzegła, że odpiął się jej środkowy guziczek u bluzki. Zapięła go starannie. A potem zaczęła się śmiać, bezradnie, niepowstrzymanie.
– Przyrzekłaś – rzekł Jeff urażony.
– Przepraszam. – Podniosła ku niemu twarz i usiłowała opanować drgające usta. – Nie śmieję się wcale z ciebie. To z samej siebie.
– Ale dlaczego? – zapytał podejrzliwie.
– Bo jesteśmy oboje takie niezdary. Jesteśmy po prostu beznadziejni. Żadne z nas jeszcze nie wie, jak to się robi. – Teraz patrzyła mu w oczy szczerze i spokojnie. – Śmieję się, bo ostatecznie zrobimy to… – dodała.
Przez sekundę stali w milczeniu. Jeff wykonał rękami jakiś nieokreślony ruch. Ona zbliżyła się do niego i pocałowała go w usta. Mocno.
– Lucy – szepnął i delikatnie dotknął palcami jej karku.
– A teraz, mój chłopczyku – rzekła macierzyńskim i niemal żartobliwym tonem, odpychając go lekko od siebie – wracaj do ślicznego, ciemnego i pustego domku. Usiądź sobie na ganku, patrz na księżyc i myśl o tych wszystkich kobietach, młodszych i ładniejszych ode mnie, które mógłbyś kochać tej nocy. I… czekaj na mnie.
Jeff nie poruszył się.
– Przyjdziesz… przyjdziesz tam? – zapytał niepewnie, speszony nagłą zmianą w jej zachowaniu. – Nie kpisz sobie ze mnie?
To nie żaden kawał?
– Nie, to nie kawał – odpowiedziała swobodnie. – Nie bój się, przyjdę.
Jeff chciał ją znów pocałować, ale nie dała mu się zbliżyć i z uśmiechem kręciła przecząco głową. Wówczas obrócił się na pięcie i zbiegł szybko po schodach. Lucy patrzyła za nim, gdy oddalał się bezgłośnymi krokami po trawie pokrytej rosą, aż wreszcie znikł jej z oczu. Jeszcze raz pokręciła głową i w zamyśleniu zbliżyła się do zasłanego łóżka. Gdy w parę minut później Tony wyszedł na ganek w piżamie i płaszczu kąpielowym, niosąc ze sobą książkę, zastał ją siedzącą na łóżku, z rękami złożonymi spokojnie na kolanach, zapatrzoną w jezioro, nad którym unosiła się mgła.
– Przyniosłem książkę – oznajmił zamykając za sobą drzwi.
– Dobrze. – Lucy podniosła się. – Kładź się do łóżka. Ściągając płaszcz kąpielowy Tony rozejrzał się po ganku.
– Gdzie jest Jeff? – zapytał.
Wzięła książkę i usiadła przy łóżku w ten sposób, że światło lampy padało prosto na kartki.
– Musiał już iść. Przypomniał sobie, że się z kimś umówił.
– Ach tak… – W głosie Tony’ego brzmiał zawód. Ustawił teleskop w ten sposób, aby móc łatwo do niego sięgnąć, i wśliznął się pod kołdrę. – To dziwne. Nic mi o tym nie mówił.
– Nie spodziewaj się, że Jeff będzie ci wszystko mówił – rzekła spokojnie Lucy.
Otworzyła książkę. Były to Przygody Hucka. 01iver zrobił spis książek, które miała przeczytać Tony’emu w ciągu lata, a ta była trzecią z kolei na liście. Na następnym miejscu był życiorys Abrahama Lincolna.
– Czy to od tego miejsca? – zapytała.
– Tam, gdzie jest liść. – Tony używał klonowego liścia zamiast zakładki.
– Aha, dobrze.
Kilka wierszy przeczytała po cichu, aby sobie przypomnieć, na czym się skończyło ostatnim razem. Przez chwilę na ganku panowała zupełna cisza, tylko świerszcze cykały pracowicie w pobliskim lesie.
Tony zdjął okulary i położył je na podłodze przy teleskopie. Kręcił się pod kołdrą i wyciągał się z rozkoszą w pościeli.
– Czy nie wspaniale? – zapytał. – Żeby tak lato trwało przez cały rok, toby dopiero było wspaniale, prawda?
– Prawda – odpowiedziała i zaczęła czytać: „Więc poszliśmy do tego miejsca, gdzie było ukryte czółno, i Jim zaczął rozpalać ognisko na małej polance między drzewami, a ja tymczasem przyniosłem mąkę i boczek, kawę, dzbanek na kawę, patelnię, cukier i cynowe kubki. Na ten widok Jim rozdziawił gębę, bo myślał, że zdobyłem to wszystko za pomocą czarów.”
Leżała obok niego na wąskim łóżku tuląc do piersi jego uśpioną głowę i przyglądając mu się z bliska. Kiedy przed chwilą zauważyła, że powieki opadają mu sennie na oczy, zaprotestował: „Nie, skądże znowu. Jakże mógłbym spać w taką noc!” Potem westchnął, głowa osunęła mu się łagodnie na jej piersi i pożeglował w krainę snu. Na jego twarzy malował się wyraz triumfu, zupełnie jak u małego chłopca, któremu się udało dokonać trudnego i chwalebnego wyczynu na oczach dorosłych. Patrzyła na niego i uśmiechała się dotykając końcami palców jego czoła.
W jakimś momencie, kiedy jego wargi błądziły po jej szyi, wymamrotał: „Na zawsze!” Teraz przypomniała to sobie i pomyślała: „Trzeba być strasznie młodym, żeby móc powiedzieć: Na zawsze.”
Z początku pełen był niepewności i wahań, ale kiedy już się przewaliła nad nimi pierwsza fala niezręcznej namiętności, odnalazł w sobie łagodność i delikatność. Musiały one być w nim uwięzione i przedtem, ale potrzebowały właśnie jej dotknięcia, aby się wyzwolić. Lucy wzruszyła się tym głęboko i w taki sposób jak nigdy dotychczas.
Teraz leżała obok śpiącego chłopca, który tulił się do niej, i czuła w całym ciele lekkość i moc. Myślała ze spokojem o chwili namiętnej rozkoszy, jak gdyby ta chwila odsunęła się już daleko w przeszłość, jak gdyby zdarzyła się raz jeden, bardzo dawno temu, i nie miała się już więcej powtórzyć. Możliwe, że od czasu do czasu będą jeszcze spędzać ze sobą nocne godziny, ale to już nigdy nie będzie to samo.
„Znak Dziewicy” – przypomniała sobie i wydało jej się, że słyszy znowu młodzieńczy, nabrzmiały swawolą głos Jeffa: „Nad Eufratem nie odróżniano go od Wenus… Ludzie spod znaku Dziewicy są nieśmiali i boją się rozbłysnąć. Ludzie urodzeni pod znakiem Dziewicy boją się zakłócenia ładu i utraty czystości i są skłonni do owrzodzeń przewodu pokarmowego.”
Zaśmiała się cichutko, chłopak poruszył się przez sen w jej ramionach. Czoło mu się zmarszczyło, gwałtownym ruchem odrzucił głowę na poduszkę, jak gdyby chcąc uskoczyć przed ciosem. Pogładziła go po ramieniu. Było suche i ciepłe, zdawało się, że jeszcze promieniuje ciepłem słonecznym, które pieściło je w ciągu dnia. Niezrozumiały wyraz przerażenia powoli odpływał mu z twarzy, wargi się rozluźniły i znowu zanurzył się w głębinę snu.
„Która to może być godzina? – zaniepokoiła się. – Powinna bym wstać i zobaczyć. Chyba już niedaleko do świtu.”
Leżała jednak bez ruchu, miała bowiem uczucie, że już samo myślenie o godzinie jest czymś w rodzaju zdrady w stosunku do tego chłopca leżącego przy niej. Nie miała wcale ochoty do spania. Czuła, że sen umniejszyłby doskonałość tej nocy. Pragnęła właśnie tak leżeć w błogim spokoju i słyszeć wszystkie odgłosy – spokojny oddech Jeffa, rechotanie młodych żab nad brzegiem jeziora, pohukiwanie sowy w sosnowym lesie, od czasu do czasu szelest wiatru poruszającego zasłonę w pokoju ogołoconym z mebli i odległy dźwięk samochodowego klaksonu na szosie wiodącej w góry. Przede wszystkim jednak pragnęła tak leżeć i wsłuchiwać się w samą siebie. Zaskoczyła ją trochę myśl, że teraz, o godzinie trzeciej nad ranem, czuje się nieskończenie więcej warta, niż się czuła choćby o godzinie dziesiątej poprzedniego wieczoru albo w którymkolwiek innym momencie swego dotychczasowego życia. Więcej warta! Uśmiechnęła się do tych słów.
Читать дальше