Tony podszedł do Susan i podał jej teleskop proponując uprzejmie:
– Może chcesz trochę popatrzeć?
Znowu wzruszyła ramionami.
– Nic mnie to nie obchodzi.
Ale wzięła teleskop i ze znudzoną miną podniosła go do oka.
– Patrzyłaś już kiedy przez takie coś? – zapytał Tony.
– Nie.
– Przez mój teleskop można oglądać góry na księżycu.
Susan przyglądała się księżycowi krytycznie i bez życzliwości.
– No, jak ci się podoba? – dopytywał się chłopak takim tonem, jakby był właścicielem księżyca.
– Dlaczego nie? Dosyć – odparła oddając mu teleskop. – To jest księżyc.
Jeff parsknął śmiechem, ale zaraz spoważniał. Susan zmierzyła go od stóp do głów spojrzeniem policjantki.
– No, to już muszę iść – oświadczyła. – Mama chce wiedzieć, jak będzie z tym brydżem. – Wykonała ręką gest pełen wdzięku od siedmiu boleści, jakby udzielała zebranym błogosławieństwa, i rzuciła na pożegnanie: – Dziękuję!
– Spotkamy się jutro – zaproponował Tony usiłując nadać swemu głosowi nonszalanckie brzmienie.
Lucy zauważyła ten wysiłek i uczuła, że aż potnieje ze współczucia dla syna.
– Możliwe – odparła Susan obojętnie.
„Mój biedny Tony! – westchnęła w duchu Lucy. – Więc to jest pierwsza dziewczyna, na którą zwrócił uwagę.”
– Bardzo mi było miło poznać państwa – oświadczyła Susan. – Jeszcze raz: dziękuję!
Patrzyli za nią, gdy się oddalała żwirowaną uliczką. Krągłe pośladki wypychały niebieską tkaninę spodni jak dwie piłki plażowe, dobrze napompowane powietrzem. Kiedy znikła za rogiem domu, Jeff otrząsnął się całym ciałem w sposób niesłychanie wymyślny.
– Założę się, że jej matka to lepszy numer – powiedział. – No, proszę zgadywać do trzech razy, po co ta paniusia wybrała się zeszłego lata do stanu Nevada.
– Niech pan nie próbuje plotkować – osadziła go Lucy. – Tony, przestań marudzić.
Tony wracał powoli do spraw dorosłego świata.
– Zabawnie wyglądała w tych spodniach, prawda? Trochę grubawo.
– Z czasem, jak się lepiej rozejrzysz – pouczał go Jeff – kobiety będą ci się wydawać coraz bardziej grubawe w spodniach.
Zarówno żart, który ocierał się z bliska o sprawy płci, jak wspomnienie oschłości i nonszalancji, z jaką ta dziewczynka potraktowała jej syna, przejęły Lucy niemiłym uczuciem. „Każdego innego dnia śmiałabym się z tego – stwierdziła w duchu odczuwając z tego powodu pretensję do Jeffa. – A dzisiaj nie mogę.”
– Tony – ponagliła chłopca – marsz do domu! Rozbierz się i włóż piżamę. A nie zapomnij umyć zębów.
Tony ociągał się z odejściem.
– A poczyta mi pan, kiedy już będę w łóżku? – zapytał jeszcze Jeffa.
– Jasne, że tak.
– Dzisiaj ja ci poczytam – powiedziała Lucy bez zastanowienia.
– Kiedy ja wolę, jak Jeff mi czyta – zaprotestował Tony zatrzymując się znowu przy drzwiach. – Bo on opuszcza wszystkie niepotrzebne opisy.
– Jeff już się dosyć namęczył przez cały dzień – obstawała przy swoim, zła, że wmieszała się do tej sprawy, ale zdecydowana nie ustąpić. – Na pewno z kimś się umówił albo ma inne zajęcie.
– Nie – zaczął Jeff – ja…
– W każdym razie, mój Tony – przerwała Lucy tak ostro i rozkazująco, jak prawie nigdy nie odzywała się do syna – idź do domu i rozbieraj się. Ale już, zaraz!
– Dobrze – odparł chłopiec z nadąsaną miną. – Przecież ja wcale nie chciałem…
– Idź już! – krzyknęła histerycznie.
Zaskoczony i trochę wystraszony chłopak wszedł bez słowa do domu. Lucy krzątała się po ganku szybko i nieco nerwowo. Złożyła porozrzucane czasopisma, zamknęła porządnie koszyk do robót i postawiła teleskop na krześle przy posłaniu Tony’ego. Przez cały ten czas czuła, że Jeff przypatruje się jej uważnie, nucąc po cichu jakąś melodię. Zatrzymała się przed nim. Stał oparty o kolumnę ganku, z głową ukrytą w mroku, tak że tylko oczy świeciły mu słabym połyskiem.
– Niech pan słucha. Nie podoba mi się sposób, w jaki pan traktuje Tony’ego.
– Tony’ego? – zapytał ze zdziwieniem i prostując się wynurzył się z mroku w światło lampy. – Z jakiego powodu? Przecież zachowuję się w stosunku do niego zupełnie naturalnie.
– Nikt nie umie się zachowywać naturalnie w stosunku do dzieci stwierdziła Lucy zdając sobie sprawę, że jej głos brzmi sztucznie i jest trochę zdławiony. – Pan także nie umie. Wszystkie te śliskie dowcipy. I to udawanie…
– Jakie udawanie?
– Że pan go tak lubi. Że pan jest naprawdę mniej więcej w tym samym wieku co on. Że pan chce się z nim zobaczyć po wakacjach.
– Bo tak jest naprawdę – upierał się Jeff.
– Niech pan mnie przynajmniej nie okłamuje. Na Święto Dziękczynienia nie będzie pan pamiętał, jak on ma na imię. Rozbudzi pan w nim Bóg wie jakie nadzieje… A z tego wszystkiego zostanie mu długa, długa jesień i rozczarowanie. Niech pan robi to, co do pana należy, i na tym koniec.
– O ile zrozumiałem – bronił się Jeff – moim zadaniem jest oddziaływanie w tym kierunku, aby Tony czuł się jak zdrowy, normalny chłopiec.
– Rozwinął pan w nim chorobliwe przywiązanie do siebie.
– Ależ, Lucy – oburzył się Jeff.
– I na co to? Po co? – Teraz prawie krzyczała. – Z próżności? Czy to jest taka satysfakcja przywiązać do siebie biednego, osamotnionego i chorego chłopca? Czy to warte tych wszystkich pana sztuczek? Znak Barana, Morze Płodności, ofiary z ludzi, Dziewica i karnawał w Dartmouth… – Była zdyszana jak po długim biegu, słowa wyrywały jej się z gardła między jednym a drugim spazmem szlochu. – Dlaczego pan nie wraca do siebie? Dlaczego nie zostawi pan nas nareszcie samych?
Jeff ujął ją za ręce powyżej łokci i nie puszczał. Nie próbowała się wyrwać. Zapytał:
– Czy naprawdę chcesz, żebym odszedł?
– Tak. Bo nie jesteś w odpowiednim wieku. Za dorosły dla niego, a dla mnie za młody. Poszukaj sobie dwudziestoletniej dziewczyny. – Gwałtownym ruchem wyrwała się z jego uścisku. – Takiej, której nie będziesz mógł skrzywdzić – dorzuciła. – Takiej na jedne wakacje. Takiej, o której zapomnisz we wrześniu, tak jak o nas zapomnisz.
– Lucy – wyszeptał. – Przestań.
– Idź stąd – odpowiedziała prawie łkając.
Ale on trzymał ją znowu, mocno zaciskał dłonie na jej nagich ramionach.
– Co ty myślisz, jak ja się czułem w tym wszystkim? – zapytał ciągle tak samo przyciszonym głosem, aby Tony go nie mógł słyszeć. – Dzień w dzień być tak blisko ciebie. Wracać do domu i nie móc usnąć, wspominać dotknięcie twojej dłoni, kiedy pomagałem ci wysiąść z łódki. Wspominać szelest twojej sukni, kiedy przechodziłaś obok mnie idąc na obiad. Wspominać, jak brzmiał twój śmiech… I nigdy nie móc cię dotknąć, nie móc ci powiedzieć… Krzywda! – wyszeptał ochryple. – Ty przy mnie nie mów o krzywdzie.
– Jeżeli pan w ten sposób przemawia do wszystkich – rzekła Lucy – jeżeli wypracował pan sobie taką metodę i dzięki niej odnosił pan sukcesy u swoich dziewcząt… to proszę bardzo oszczędzić mi tego. Tak, proszę mi tego oszczędzić.
Poczuła, że palce Jeffa zaciskają się gwałtownie na jej ramionach, i myślała, że chce nią potrząsnąć. Ale on puścił ją po chwili. Stali blisko siebie, on zaczął mówić znużonym, matowym głosem:
– Zeszłych wakacji chodziłaś w dużym słomkowym kapeluszu. Kiedy świeciło słońce, twarz wydawała się cała różowa i jakby zamglona pod tym kapeluszem. Ile razy zobaczę teraz kobietę w takim czerwonym kapeluszu ze słomy, to jakby mnie kto ścisnął za gardło…
Читать дальше