– Mamo, pojedziemy?
– Może pojedziemy – odparła Lucy nie chcąc, aby ten temat urósł do zasadniczego problemu. – Żeby tylko Jeff nie zapomniał nas zaprosić.
– Tony! – zawołał Jeff. – Jutro zatnę się nożem w rękę i własną krwią wypiszę zaproszenie, a wtedy to już będzie umowa na mur. Trochę poczarujemy, postaramy się i twoja mama zostanie Królową Karnawału. Posadzą ją na wielkiej kuli ze śniegu, sfotografują i wszyscy będą mówili: „Jak babcię kocham, jeszcześmy czegoś takiego nie mieli w New Hampshire!”
Lucy rzuciła niespokojne spojrzenie na syna. „Gdyby był o rok starszy – pomyślała – zorientowałby się na pewno. Może nawet już…”
– Niech pan da temu spokój – powiedziała ryzykując, że rozbudzi czujność Tony’ego. – Proszę nie stroić sobie ze mnie żartów.
– Ja wcale nie żartuję – odparł powoli Jeff. – Podszedł do krawędzi schodów i znowu zaczął obserwować firmament. – Oto Mars – wyrzekł głębokim, dramatycznym tonem. – Złowróżbna, krwawoczerwona planeta. Wisi nisko i ani mrugnie. To jest twoja planeta, Tony, bo urodziłeś się pod znakiem Barana. Sprzyja wszelakiej rzezi i sztuce wojennej. Wiesz, Tony, zostań wojskowym. Zdobędziesz ze sto miast i zanim dojdziesz do dwudziestu trzech lat, będziesz co najmniej podpułkownikiem.
– Nie, Jeff, naprawdę – wtrąciła się Lucy – chyba już dosyć tych bzdur.
– Bzdur? – powtórzył zdziwiony. – Tony, czy ty także uważasz, że mówię bzdury?
– Tak – odparł Tony, chcąc być sprawiedliwym. – Ale to jest bardzo ciekawe.
– Przez pięć tysięcy lat ludzie kierowali się w życiu tym, co mówiły im gwiazdy. Władcy Egiptu… Lucy – rzekł nagle Jeff, a głos jego drżał teraz nutką chłopięcej, wyzywającej zuchwałości. – Kiedy pani się urodziła?
– Bardzo dawno temu.
– Tony, kiedy są urodziny twojej mamy?
– Dwudziestego piątego sierpnia – odpowiedział wesoło chłopiec i zwrócił się zaraz do matki: – Przecież to ci nic nie zaszkodzi.
– Dwudziestego piątego sierpnia – zastanawiał się Jeff. – Virgo. Znak Dziewicy…
– Mamo… – Tony spojrzał pytająco na Lucy.
– Wytłumaczę ci to kiedy indziej.
– W okolicach Eufratu – mówił Jeff tonem profesorskim, szybko i wcale nie modulując głosu – nie odróżniano jej od Wenus, smutnej i doskonałej, którą wielbili zakochani. Planetą rządzącą losem jest Merkury, najjaśniejsza gwiazda, stale obrócona tą samą półkulą do Słońca, po jednej stronie mroźna, a rozpalona po drugiej. Ludzie urodzeni pod znakiem Dziewicy są nieśmiali, boją się rozbłysnąć…
– No, dobrze – przerwała Lucy czując, że Jeff posunął się dostatecznie daleko – skąd pan wyciągnął te wszystkie dyrdy-małki?
– Z dzieła Madame Vietcha pod tytułem Księga gwiazd – przyznał się Jeff z rozbrajającym uśmiechem. – Można je dostać za jedne trzydzieści pięć centów w każdej księgarni albo w kiosku u lodziarza. Ludzie spod znaku Dziewicy boją się zakłócenia ładu i utraty czystości, są skłonni do owrzodzeń przewodu pokarmowego. Jeśli kochają, to namiętnie, i przywiązują ogromną wagę do wierności…
– A jak to z panem wygląda? – przerwała mu znowu, nieomal wrogo, zapominając na chwilę o Tony’m i rzucając Jeffowi wyzwanie. – Jaki jest pański horoskop?
– Ach! – westchnął Jeff odkładając teleskop i żałośnie kiwając głową. – To za smutne, żeby opowiadać. Jestem w opozycji do moich gwiazd. Siedzą sobie tam w górze – machnął smutnie ręką w kierunku nieba – pomrugują i pokpiwają ze mnie. „Nie masz żadnej szansy, człowieczku” – powiadają. Ja chciałbym przewodzić, a one każą mi słuchać. Ja chciałbym być odważny, one przykazują ostrożność. Ja pragnąłbym zostać wielkim człowiekiem, one obiecują, że może w innym wcieleniu. Ja mówię: „Miłość”, one odpowiadają: „Klęska”. Jestem bohaterem, który zgubił swój znak Zodiaku.
Wtem zachrzęściły kroki na żwirowanej uliczce kolo ganku i w chwilę później ukazała się podrastająca dziewczynka w niebieskich spodniach w prążki i w luźnym sweterku. Lucy nie poznała jej na pierwszy rzut oka, zaraz jednak przypomniała sobie, że jest to córka niejakiej pani Nickerson, którą poznała w hotelu przed kilku godzinami. Tony przestał majstrować przy swoim łóżku i przypatrywał się dziewczynce.
– Halo! – rzuciła na powitanie wstępując po schodach na ganek.
Była to pulchna i przedwcześnie rozwinięta dziewczynka. Niebieskie spodnie opinały się ciasno na jej korpulentnym tyłeczku. Lucy zauważyła z pewnym zgorszeniem jaśniejsze pasma, w jej włosach, które nie były na pewno dziełem natury.
– Halo! – powiedziała panna Nickerson jeszcze raz, stojąc już na ganku z szeroko rozstawionymi nogami i z rękami wepchniętymi głęboko w kieszenie. Rozglądała się wcale nie zmieszana, przeciwnie, tak pewna siebie jak pogromca w cyrku. – Jestem Susan Nickerson – oznajmiła, i gdyby ktoś usłyszał te słowa mając zamknięte oczy, byłby przekonany, że wymówiła je dojrzała i niezbyt miła niewiasta. – Poznałyśmy się dziś po południu.
– Oczywiście, Susan – odparła Lucy. – To jest mój syn, Tony.
– Bardzo mi przyjemnie – rzekła Susan oschle. – Dużo o tobie słyszałam.
Jeff zrobił obrzydliwą minę.
– Mama przysłała mnie do pani, żeby zapytać, czy pani zagra dzisiaj w brydża na czwartego.
Jeff strzelił szybkim spojrzeniem w kierunku Lucy, po czym pochylił się i podniósł krzesło, ustawione na podłodze do góry nogami jako podpórka dla teleskopu.
Lucy zawahała się. Stanęła jej przed oczami hotelowa weranda z rządkiem przywiędłych słomianych wdówek.
– Dzisiaj niestety nie mogę – odpowiedziała. – Proszę bardzo podziękować mamusi, ale czuję się zmęczona i chciałabym wcześnie pójść spać.
– Okej – zgodziła się Susan obojętnie.
– Brydż wyrządził nam jeszcze więcej złego niż prohibicja – zawyrokował Jeff.
Susan przyjrzała mu się z chłodną uwagą. Miała zimne, jasnoniebieskie oczy, okrągłe jak dwie monety.
– Słyszałam już o panu – oświadczyła.
Miała taki sposób mówienia, że najzwyklejsze słowa brzmiały w jej ustach jak oskarżenie.
„Bardzo to będzie do niej pasowało, jeżeli zechce zostać policjantką” – pomyślała Lucy zauważywszy tę szczególną właściwość.
Jeff roześmiał się i powiedział:
– Myślę, że powinnaś zachować dla siebie to, co o mnie słyszałaś.
– Pan jest ten chłopak z Dartmouth. Moja mama uważa, że pan jest bardzo przystojny.
Jeff skinął poważnie głową na znak zgody.
– A jakie jest twoje zdanie? – zapytał.
– Owszem, dlaczego nie – odparła ze wzruszeniem ramion, które wywołało falisty, pulchny ruch pod luźnym sweterkiem. – Ale do filmu na pewno by pana nie przyjęli.
– Właśnie tego samego się obawiałem. Jak długo tu jeszcze zostaniesz?
– Mam nadzieję, że już niedługo – odparła dziewczynka. – Wolę Nevadę.
– Dlaczego?
– Bo tam się przynajmniej coś działo. A tutaj prawdziwy cmentarz. Nieprawidłowy dobór grup wieku. Nawet kina nie ma, tylko w soboty i niedziele. Co wy tutaj robicie wieczorami?
– Obserwujemy gwiazdy – odparł Tony, który przez cały czas wpatrywał się w nią jak urzeczony.
– Uhm… – Na Susan nie zrobiło to większego wrażenia.
„Nie może mieć chyba więcej niż czternaście lat – myślała Lucy z niesmakiem, lecz jednocześnie ubawiona – a zachowuje się w taki sposób, jakby tylko najbardziej wyrafinowane zboczenie mogło zająć jej uwagę dłużej niż przez pięć minut.”
Читать дальше