Jeff stał przed nią z zaciśniętymi ustami.
– Proszę mi przebaczyć – wyrzekł ochrypłym głosem. – Ja nie jestem zarozumiały. Nie ma na świecie człowieka mniej zarozumiałego ode mnie. Ale nie mogę zapomnieć tego pocałunku i…
– Musi pan to całkiem wykreślić z pamięci – przerwała mu ostro. – Pozwoliłam się pocałować, bo pan się napraszał jak małe szczenię, a dla mnie znaczyło to tyle, co pocałować siostrzeńca na dobranoc.
W chwili gdy to mówiła, odczuwała zadowolenie z samej siebie, że potrafi tak mądrze z nim postępować.
– Nie kłam – wyszeptał. – Wszystko, tylko nie kłam.
– Prosiłam, żeby pan sobie poszedł. Patrzył na nią płonącym wzrokiem.
„Gdyby ktoś nas w tej chwili obserwował przemknęło jej przez myśl – byłby przekonany, że Jeff właśnie oświadcza mi swoją nienawiść.”
Nagle odwrócił się i wyprostowany, bosy, poszedł w kierunku miejsca, gdzie leżała rzucona książka. Podniósł ją, wygładził zgniecione kartki i powoli wrócił pod drzewo.
– Proszę – rzekł oddając jej książkę. – Przyznaję, że jestem dureń. Wszystko przyznaję. – Uśmiechnął się nieśmiało. – Przyznaję nawet, że zeszłego roku miałem dziewiętnaście lat. I nie będę pamiętał o niczym, jeżeli pani tak chce. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek powiedział, że pani jest cudowną kobietą, i nie przypominam sobie, żebym mówił o panu Crown inaczej, jak tylko o wzorze do naśladowania przez innych mężczyzn. A przede wszystkim nie pamiętam, żebym kiedykolwiek panią całował. Uniżam się przed panią w najbardziej wschodni, orientalny, poniżający sposób i przysięgam, że będę pokorny i uniżony od tej chwili aż do samego Święta Pracy.
Zatrzymał się oczekując, że się może uśmiechnie, ale Lucy nie uśmiechała się. Szukała w książce miejsca, w którym jej przerwał.
– Jestem pokorny jak robak – podjął na nowo Jeff przyglądając się jej uważnie. – Jestem pełen uszanowania jak kamerdyner w domu milionera i zupełnie bezpłciowy, niczym siedemdziesięcioletni eunuch w tureckim przytułku dla starców… Nareszcie! – zawołał triumfalnie. – Roześmiała się pani.
– Niech będzie – rzekła Lucy siadając znowu na trawie. – Może pan zostać. Ale pod jednym warunkiem.
– Pod jakim? – zapytał podejrzliwie.
– Musi pan obiecać, że nie będzie pan więcej poważny.
– Będę taki frywolny – zapewniał z powagą – że niemowlęta będą się ode mnie odwracać z obrzydzeniem.
Z obozu chłopców na tamtym brzegu jeziora zabrzmiała trąbka, a Jeff, jakby to był sygnał dla niego, zasalutował sztywno, zamaszyście i powiedział wykonując na pięcie zwrot w tył z iście wojskową precyzją:
– Na razie opuszczam panią. Idę poświęcić życie pogoni za czterolistną koniczynką.
Oddalał się powoli, ze spuszczoną głową, z oczami utkwionymi w ziemi. Systematycznie przeszukiwał trawnik zatrzymując się od czasu do czasu i schylając się, by uszczknąć małą roślinkę. Lucy siedziała oparta plecami o drzewo, z przymkniętymi oczami, świadoma bliskości tej postaci w białej koszuli, snującej się w południowym upale po słonecznym trawniku, na tle lśniącego srebrzyście jeziora i bladobłękitnych gór.
„Przyglądał mi się przez całe lato – myślała sennie. – No, więc co z tego?”
– Ależ, Lucy, musisz sobie przypomnieć, gdzie go położyłaś – mówił Oliver przez telefon tonem, który tak dobrze znała. Tonem nabrzmiałym pełną znużenia łagodnością, maskującą zniecierpliwienie, tonem, który wprawiał jej mózg w stan odrętwienia i całkowitego zaniku pamięci. – Pomyśl tylko dobrze.
– Przecież myślę – odparła czując, że mówi jak nadąsane dziecko, ale nie mogła nic na to poradzić. – Jestem pewna, że zostawiłam wszystkie rachunki w moim biurku.
Telefon był w saloniku i rozmawiając z mężem Lucy patrzyła na Tony’ego i Jeffa, którzy w świetle lampy grali w szachy przy dużym stole pośrodku pokoju. Obaj grali w skupieniu, z głowami pochylonymi ku sobie nad szachownicą, Tony bowiem uparł się wygrać koniecznie, a Jeff był dobrze wychowany i nie chciał, by go posądziła o podsłuchiwanie rozmowy, którą prowadziła o parę kroków od niego.
– Lucy, kochanie! – W głosie 01ivera znużenie i łagodność brzmiały jeszcze bardziej napiętym tonem. – Dwa razy przeszukałem twoje biurko. Tam nie ma tego rachunku. Są rachunki z trzydziestego drugiego roku, są różne przepisy na zupę rybną i zaproszenie na ślub tej pary, która się rozwiodła trzy lata temu, ale rachunku z garażu nie ma. Powtarzam – mówił dobitnie, tym głosem doprowadzającym do szału – rachunku za garaż w biurku nie ma.
Miała ochotę się rozpłakać. Za każdym razem kiedy 01iver wytykał jej nieudolność w prowadzeniu rachunków domowych, wpadała w popłoch, ogarniało ją tragiczne uczucie, że współczesny świat jest dla niej zanadto skomplikowany, że jacyś nieznani ludzie skorzystali z jej chwilowej nieobecności, by zakraść się do pokoju i ograbić ją z najważniejszych papierów, że w końcu 01iver uważają z wszelką pewnością za idiotkę i żałuje, że się z nią ożenił. Gdyby nie Tony i Jeff, rozpłakałaby się na pewno, co miałoby ten dobry skutek, że Oliver dałby jej spokój i powiedział: „No, mniejsza z tym. Ostatecznie, to nie jest takie ważne. Jakoś to już załatwię.” Mimo że ani Tony, ani Jeff nie patrzyli na nią, nie mogła się oczywiście rozpłakać. Zdobyła się na powiedzenie:
– Jestem pewna, że zapłaciłam. Jestem zupełnie pewna.
– Jenkins twierdzi, że nie zapłaciłaś – odparł Oliver. Jenkins był właścicielem garażu. Lucy gardziła nim, ponieważ miał zwyczaj przestawiania się jak za naciśnięciem guziczka z gorliwej uprzejmości do jazgotliwych wymówek, jeśli klient nie zapłacił mu należności punktualnie na piątego każdego miesiąca.
– A ty komu masz zamiar uwierzyć? – zapytała. – Jenkinsowi czy mnie?
– Ale przecież nie ma tej sumy w książeczce czekowej. – Lucy omal nie zawyła, tak ją świdrował ten nieubłagany, daleki głos. – Nie mogę także znaleźć pokwitowania, a dzisiaj, kiedy wstąpiłem po benzynę, Jenkins był bardzo nieprzyjemny. Wiesz, Lucy, to naprawdę niemiła sytuacja, kiedy taki facet podchodzi do ciebie i powiada, że od trzech miesięcy jesteś mu winien siedemdziesiąt dolarów. A ja byłem przekonany, że zapłacone.
– Bo jest zapłacone – upierała się, mimo że nie pamiętała nic absolutnie.
– Lucy, powtarzam ci, że musimy mieć ten rachunek.
– Więc co chcesz, żebym zrobiła?! – zawołała podnosząc głos mimo woli. – Mam przyjechać i szukać sama? Jeżeli tak, to wsiadam w pociąg jutro rano.
Na te słowa Jeff uniósł na sekundę wzrok znad szachownicy, ale natychmiast spuścił znowu powieki.
– Pilnuj swojej królowej – ostrzegł Tony’ego.
– Mam morderczy plan – odparł chłopiec. – Radzę, niech pan uważa!
– Ależ nie, nie – 01iver uspokajał żonę zmęczonym głosem. – Pogadam z nim jeszcze. Nie myśl już o tym.
Kiedy 01iver mówił: „Nie myśl już o tym”, Lucy wiedziała, że zapadł na nią wyrok. Taki mały, powtarzający się, narastający, potępiający wyrok.
– Co tam u was słychać? – pytał 01iver, ale głos jego brzmiał teraz chłodno, jak gdyby ściągał jej cugle. – Jak Tony się czuje?
– Gra teraz w szachy z Jeffem. Chcesz z nim porozmawiać?
– Tak, proszę cię.
Lucy odłożyła słuchawkę.
– Tony, ojciec chce z tobą mówić – powiedziała do chłopca.
Читать дальше