Wierność Lucy miała źródło nie tyle w jej moralności, ile w mieszaninie miłości, wdzięczności i lęku w stosunku do Olivera. Uważała, że 01iver uratował ją od niepewnej, trudnej młodości, i pamięć o tym ocaleniu (bo tak na to patrzyła!) kazała jej odpychać od siebie niemal automatycznie wszelkie przelotne pokusy, jakich mogła w ciągu tych lat doznawać w zetknięciu z innymi mężczyznami.
Mimo swobodnego sposobu bycia Jeff był na tyle niedoświadczony, że wszystkie kobiety wydawały mu się mniej więcej jednakowo przystępne czy nieprzystępne. Co dziwniejsze, ten przystojny chłopak był jak najbardziej skromnego mniemania o sobie i kiedy siedzieli we dwójkę na trawie po obiedzie, od razu wyjechał z całą tą historią. Byli sami, gdyż Tony odprawiał swoją godzinę drzemki, która stanowiła nieodmienną część codziennego programu.
Nad jeziorem wisiała południowa cisza, zamarł poranny wietrzyk i zdawało się, że nawet owady poszły spać. Lucy miała na sobie kretonową sukienkę w kwiaty. Siedziała oparta plecami o drzewo, z nogami skrzyżowanymi i wyciągniętymi przed siebie, z otwartą książką na kolanach, odwróconą do góry okładką. O parę stóp od niej Jeff klęczał na jednym kolanie, podobny do piłkarza, który odpoczywa w czasie przerwy. W ustach trzymał źdźbło trawy, oczy miał spuszczone i od czasu do czasu zrywał łodyżkę koniczyny, przyglądał się jej uważnie i odrzucał od siebie. W cieniu drzewa panował miły chłód, skóra Lucy zachowała jeszcze od rannego pływania wspomnienie łagodnego dotknięcia wody w jeziorze. Siedząc teraz na trawie czuła, że oto przeżywa niezmąconą, cudowną chwilę, którą pragnęłaby zatrzymać i przedłużyć w nieskończoność.
Jeff był ubrany w spłowiałe niebieskie bawełniane spodnie i białą koszulkę z kwadratowym wycięciem u szyi, z krótkimi rękawkami. W migotliwym cieniu padającym z góry od poruszających się liści skóra jego odcinała się od białości koszuli barwą ciemnego mahoniu. Miał nie owłosione, lecz muskularne ramiona. Lucy zwróciła uwagę, jak delikatnie poruszały się pod cienką skórą ścięgna powyżej przegubu, kiedy zrywał łodyżki koniczyny. Był boso, stopy miał trochę kanciaste i o wiele jaśniejsze od reszty ciała, a przy tym – tak się przynajmniej Lucy wydawało – po dziecinnemu wrażliwe.
„Gdzieś po drodze – przemknęło jej przez myśl – zapomniałam, jak wyglądają młodzi mężczyźni.”
Jeff zmrużył oczy i przyglądał się listkowi, który trzymał w ręku.
– Przez całe życie na nią polowałem – odezwał się nagle – i nie udało mi się znaleźć ani jednej.
– Czego znaleźć?
– Czterolistnej koniczyny – odparł rzucając listek na trawę. – Czy nie uważa pani, że to ma swoją wymowę?
– Bardzo głęboką wymowę.
– Ja także jestem tego zdania.
Oszczędnym, zwinnym ruchem złożył się jak scyzoryk i usiadł po turecku.
„Młodzi mężczyźni są tacy wąscy i giętcy w biodrach” – pomyślała Lucy. Potrząsnęła głową, podniosła z kolan książkę i zabrała się znowu do czytania.
„Nic im się nie udawało – czytała. – W Arles były komary, a kiedy dojechali do Carcassonne, okazało się, że zamknięto dopływ wody na całe popołudnie.”
– Muszę znać przyczynę – odezwał się Jeff.
– Czytam teraz.
– Dlaczego pani mnie unikała przez te trzy dni? – pytał uparcie.
– Umieram z ciekawości, jak się skończy ta książka – oświadczyła Lucy. – Oboje są bogaci, młodzi i piękni, podróżują po całej Europie, ale zdaje mi się, że ich małżeństwo musi się rozlecieć.
– Pytałem panią o coś.
– Był pan kiedy w Arles?
– Nie – odparł Jeff. – Nigdzie nie byłem. Chce pani ze mną pojechać do Arles?
Odwróciła kartkę.
– Właśnie dlatego unikałam pana przez te trzy dni – powiedziała. – Jeśli pan nie przestanie mówić mi takich głupstw, to naprawdę lepiej, żeby pan stąd wyjechał.
Wymawiając te słowa zdawała sobie sprawę, że jej myśli układają się zupełnie inaczej. „Jak to przyjemnie – myślała – siedzieć pod drzewem i słuchać głupstw, które opowiada ten chłopak: Chce pani pojechać ze mną do Arles?”
– Powiem pani coś o pani samej – oznajmił Jeff.
– Mam ochotę poczytać. Niech pan nie będzie niegrzeczny.
– Pani pozwala wymazywać się z życia.
– Co takiego? – zapytała odkładając w zdumieniu książkę.
– Tak, przez swego męża. – Jeff wstał i mówił dalej patrząc na nią z góry. – On panią zamknął, zepchnął w kąt, zamurował, zdusił…
– Pan sam nie wie, co pan opowiada – oburzyła się Lucy, tym gwałtowniej, że od czasu do czasu zarzucała 01iverowi niemal to samo i mniej więcej w tych samych słowach. – Przecież pan go nawet nie zna.
– Znam go, właśnie że znam! A jeżeli nie jego samego, to znam ten typ. Mój ojciec ma przynajmniej dziesięciu takich przyjaciół jak on, mogłem się im przyglądać u nas w domu od urodzenia. Cnotliwi, wyżsi ponad to, zawsze przemawiający łagodnym głosem, wszechwiedzący panowie świata ze znaczkiem Ligi Moralności w klapie marynarki.
– Nie ma pan zielonego pojęcia o tym, co pan mówi – upierała się Lucy.
– Czyżby? Nie mam zielonego pojęcia? – Jeff zaczął defilować przed nią nerwowymi krokami tam i z powrotem. – Obserwowałem was w sierpniu zeszłego roku. Siedziałem za wami w kinie, kręciłem się koło kiosku, kiedy przychodziliście kupować lody. Udawałem, że wybieram jakieś pismo ilustrowane, kiedy wymienialiście książki w czytelni. Trzy razy na dzień przepływałem kajakiem koło waszego domku. Już wtedy patrzyłem tylko na panią, tylko na panią. – Głos Jeffa przeszedł w zawodzenie. – Jak pani myśli, po co tu przyjechałem w tym roku?
– Ciicho. Robi pan naprawdę za dużo hałasu.
– Nic nie mogło ujść mojej uwagi – oświadczył Jeff melodramatycznym tonem. – Nic absolutnie. Czy pani mnie wcale nie zauważyła?
– Nie – odparła Lucy.
– No, widzi pani! – zawołał głośno, jak gdyby zaliczał sobie wygrany punkt. – To on pani założył końskie okulary na oczy. Oślepił panią. Już pani sama nie potrafi niczego dostrzec, wszystko widzi pani tylko przez jego zimne oczy, obojętne jak fiszka w kartotece.
– No, no – próbowała go uspokoić rozsądnymi słowami. – Nie zdaje mi się, żeby w tym było coś nadzwyczajnego, jeżeli kobieta zamężna w moim wieku nie zwraca specjalnej uwagi na dziewiętnastoletnich chłopców, którzy się kręcą koło kiosku z lodami.
– Proszę mnie nie nazywać dziewiętnastoletnim chłopcem! – wybuchnął rozpaczliwie. – I niech pani nie mówi o sobie: Kobieta zamężna w moim wieku.
– Nie, naprawdę jest pan okropnie trudnym chłopcem – rzekła Lucy i podniosła na nowo książkę. – Teraz mam zamiar czytać – oświadczyła stanowczo.
– Proszę bardzo, niech pani czyta – odparł krzyżując ramiona na piersi i spoglądając na nią z góry płonącym wzrokiem. – Mnie wszystko jedno, czy pani będzie słuchała tego, co chcę powiedzieć, czy nie. Tak czy inaczej, mam zamiar to powiedzieć. Chodziłem za panią i śledziłem, bo pani jest najcudniejszą kobietą, jaką widziałem w życiu…
„Za Carcassonne – czytała Lucy donośnym, melodyjnym głosem – zatrzymała ich powódź. Doszli do wniosku, że Hiszpania i tak okazałaby się zapewne nudna, wobec czego zawrócili na północ, w kierunku…”
Jeff schylił się ze zdławionym okrzykiem i wyrwał jej z rąk książkę. Rzucił ją z rozmachem daleko na trawę.
– Dobrze – rzekła Lucy wstając. – Dość już tego. Co innego być nieodpowiedzialnym, zabawnym chłopcem, a zupełnie co innego zachowywać się jak impertynencki i zarozumiały gbur. Teraz proszę się stąd wynosić.
Читать дальше