Do salonu weszła wysoka, dobrze zbudowana kobieta. Wyglądała na nieco młodszą niż pan Didier, biła od niej życzliwość i pogoda.
– Zdaje się, że wyrwała pani mojego męża z drzemki, dlatego jest nie w sosie. Serdecznie zapraszam. Ma pani ochotę na kawę lub herbatę?
Ana bez namysłu weszła do domu.
– Bardzo dziękuję, jeśli nie sprawi to pani kłopotu, napiłabym się kawy.
– Doskonale, za chwilę przyniosę. Proszę usiąść.
Didierowie popatrzyli po sobie. Od razu było widać, że są jak ogień i woda i że często się kłócą. Dopóki gospodyni nie wróci z kuchni, Ana postanowiła paplać o głupstwach. Dopiero kiedy serwis do kawy stanął na stole, powiedziała pani Didier, co ją sprowadza.
– Ród Charny od niepamiętnych czasów był w posiadaniu tych ziem. Powinna pani pójść do kolegiaty, tam znajdzie pani więcej informacji, zwłaszcza w archiwum w Troyes – powiedziała pani Didier.
Przez dobrą chwilę opowiadała o życiu w Lirey, narzekając na młodzież, która tylko czeka, by uciec do miasta. Obaj jej synowie mieszkają w Troyes, jeden jest lekarzem, drugi pracuje w banku.
Ana słuchała cierpliwie, aż w końcu udało jej się spytać:
– A jacy są ci Charny? Przyjazdy do Lirey muszą być dla nich ogromnie wzruszające…
– Jest tyle odgałęzień tego rodu… Spadkobiercy, których znamy, nie bywają tu zbyt często, my jesteśmy kimś w rodzaju dozorców. Trochę zadzierają nosa, jak to arystokraci. Przed paroma laty odwiedził nas ich daleki krewny. Ależ z niego przystojniak! Bardzo sympatyczny chłopak. Towarzyszył mu zwierzchnik kolegiaty. On zna ich najlepiej. My mamy kontakt z zarządcą, który mieszka w Troyes. Dam pani adres, zadzwoni pani do pana Capell, to bardzo życzliwy człowiek.
Dwie godziny później Ana wyszła z domu Didierów. Z pewnością miała więcej informacji, niż kiedy tu przyjechała. Było późno, we Francji siada się do kolacji już o siódmej, postanowiła więc wrócić do Troyes. Następnego dnia pomyszkuje w archiwum i odwiedzi kolegiatę w Lirey, by porozmawiać z przeorem, o ile oczywiście ten znajdzie dla niej czas.
***
Kustoszem muzeum miejskiego w Troyes był młody chłopak z trzema kolczykami w nosie i w uszach. Wyznał jej, że w pracy nudzi się jak mops, ale i tak ma szczęście, że udało mu się znaleźć takie zajęcie, zważywszy na to, że z wykształcenia jest bibliotekarzem.
Ana opowiedziała mu, czego szuka, Jean zaś – tak miał na imię – zaproponował, że jej pomoże, byle tylko urozmaicić sobie codzienną rutynę.
Zaczęli od skomputeryzowanego archiwum, potem zaczęli przeglądać stare foliały, niewprowadzone jeszcze do bazy danych w komputerze. Ana nie mogła wyjść z podziwu, chłopak był naprawdę zdolny. Nie dość że bibliotekarz, to jeszcze romanista, starofrancuski nie stanowił dla niego tajemnicy.
– Trafiłem na rejestr wszystkich chrztów w kolegiacie Lirey. To dokument z dziewiętnastego wieku, miejscowy mędrek postanowił ocalić pamięć o swoim miasteczku i w wolnych chwilach przepisywał kościelne archiwa. Zobaczmy…
Pracowali już cztery dni i udało im się częściowo odtworzyć drzewo genealogiczne rodu Charny. Wiedzieli, że daleko im do końca, bo nawet jeśli wypis z niektórych aktów urodzenia był poprawny pod względem ortografii, nic nie wiedzieli o losach tych osób.
– Wydaje mi się, że powinnaś pójść do jakiegoś historyka, kogoś, kto zna się na genealogii.
– Tak, ktoś już mi to doradzał, tylko skąd go wziąć? Znasz może taką osobę?
– Mam przyjaciela, pochodzi z Troyes. Razem zdawaliśmy maturę, potem przeniósł się do Paryża i zrobił doktorat z historii na Sorbonie, był nawet adiunktem. Zakochał się jednak w pewnej szkockiej dziennikarce i zanim upłynęły trzy lata, skończył studia dziennikarskie. Mieszkają w Paryżu, wydają własne czasopismo „Zagadki historii”. Ja sam sięgam po takie rzeczy z oporami – trochę historii, trochę nierozwikłanych zagadek. To pismo jednak wydaje się dość rzetelne. Współpracują z nimi różni naukowcy. On może nam wskazać właściwą osobę. Wprawdzie nie widziałem go od lat, od jego ślubu z tą Szkotką… Miała poważny wypadek i nigdy tu nie wrócili. Ale to mój dobry znajomy, na pewno cię przyjmie. Wcześniej jednak musisz pójść do kolegiaty, może przeor ma jeszcze jakieś kroniki albo wie o tej rodzinie coś interesującego.
***
Przeor kolegiaty okazał się miłym siedemdziesięciolatkiem, który zgodził się ją przyjąć już godzinę po tym, jak do niego zadzwoniła.
– Ród Charny zawsze był związany z tym miejscem, od wieków jednak już tu nie mieszkają – powiedział.
– Zna pan kogoś z nich?
– Niektórych. Było tyle odgałęzień tego rodu, że i spadkobierców można liczyć na pęczki. Jedna z rodzin, ta najsilniej związana z Lirey, to bardzo wpływowi ludzie, mieszkają w Paryżu.
– Często tu przyjeżdżają?
– Nie, prawdę powiedziawszy, niezbyt często. Od lat ich nie widziałem.
– Pewna mieszkanka Lirey, niejaka pani Didier, powiedziała mi, że trzy czy cztery lata temu zajrzał tu jakiś chłopak, ponoć bardzo sympatyczny.
– Ach, ten ksiądz!
– Ksiądz?!
– Tak. Co w tym dziwnego, że ktoś jest księdzem? – roześmiał się przeor.
– Ależ nic, absolutnie. W Lirey usłyszałam tylko, że przed paru laty przyjechał tu pewien młodzieniec, wyjątkowo przystojny, nikt jednak nie wspomniał, że był księdzem.
– A skąd mieli to wiedzieć? Był jak każdy chłopak w jego wieku. Może nie wyglądał na księdza, ale z pewnością nim jest i zdaje się, że nawet robi karierę. W każdym razie nie zostanie na całe życie wikarym prowincjonalnej parafii. Ale to nie Charny, choć zdaje się, że jego przodkowie byli związani z tą ziemią, nie wiem dokładnie, nie opowiadał za dużo. Zadzwonili do mnie z Paryża, żebym go przyjął i pomógł.
W torebce Any odezwała się komórka. Kiedy odebrała, usłyszała podekscytowany głos Jeana:
– Ano, chyba go mam!
– Kogo?
– Powiedz ojcu Salvaingowi, żeby pozwolił ci zajrzeć do ksiąg parafialnych, gdzie figurują spisy urodzin z dwunastego i szesnastego wieku. Kto wie, czy nie masz racji, możliwe, że niektórzy Charny wcześniej nazywali się Charney.
– Skąd wiesz?
– Przeglądałem wypisy z aktów. Nie wiem tylko, czy ktoś zrobił błąd, czy przeciwnie, trafiliśmy w samo sedno. Zamykam biznes i jadę do ciebie.
Ana z trudem zdołała przekonać ojca Salvainga, by udostępnił jej stare dokumenty.
Przeor zawołał brata archiwistę.
– Gdyby była pani historykiem, to co innego, ale jest pani tylko dziennikarką, która w dodatku sama nie wie, czego szuka – powiedział skwaszony mnich.
– Staram się napisać historię całunu, w miarę możliwości pełną.
– A co ma do tego pisownia nazwiska Charny? – nie dawał za wygraną archiwista.
– Chcę się upewnić, czy wizytariusz zakonu templariuszy w Normandii, Gotfryd de Charney, który zginął na stosie wraz Jakubem de Molayem, nie należał przypadkiem do tej rodziny.
Jeśli tak, być może to on przywiózł tu całun i ukrył w rodzinnym domu. A Gotfryd de Charny czterdzieści lat później w naturalny sposób stał się właścicielem relikwii.
– Chce pani dowieść, że całun należał do rycerzy świątyni – stwierdził raczej, niż zapytał, ojciec Salvaing.
– A nawet jeśli tak nie było, i tak będzie się przy tym upierała, resztę sobie dopisze i jeszcze wszystkich przekona – uciął archiwista.
– Nie, niczego nie dopiszę. Jeśli jakieś wydarzenie nie miało miejsca, to nie, i koniec. Staram się tylko wyjaśnić, skąd wziął się tutaj całun, bo wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że dotarł wprost z Ziemi Świętej, sprowadzony przez jakiegoś krzyżowca lub templariusza. Bo jeśli nie oni, to kto? Skoro Gotfryd de Charny zapewniał, że jest autentyczny, musiał mieć ku temu powody.
Читать дальше