Ojciec mówił prawdę: jego rodzina przechowywała płótno, w które Józef z Arymatei owinął ciało Jezusa.
– Biskup zadrżał ze wzruszenia, ujrzawszy poruszonego Jana.
Ten wyjął tkaninę i rozłożył ją przed zdumionym starcem, który ledwo wstawszy z łoża, padł na kolana, wpatrując się w odbitą na płótnie twarz mężczyzny.
***
– Cóż to za pasjonująca lektura? Nawet nie zauważyłaś, kiedy wszedłem.
– Przepraszam, Marco – odparła Sofia. – Rzeczywiście, nie zdawałam sobie sprawy, że tu jesteś. Poruszasz się tak bezszelestnie, jakbyś przeniknął przez ścianę.
– Co czytasz?
– Historię całunu turyńskiego.
– Przecież znasz ją na pamięć. Prawie wszyscy Włosi ją znają.
– Mam nadzieję, że natchnie mnie jakimś pomysłem.
– W związku z naszym śledztwem?
– Nie chcę niczego przeoczyć.
Valoni patrzył na nią zdezorientowany. Albo się zestarzał i widzi tylko tyle, ile chce zobaczyć, albo Sofia ma rację i może warto zbadać jakieś okoliczności z przeszłości.
– Znalazłaś coś?
– Nie, na razie tylko czytam. Mam nadzieję, że w końcu zapali mi się jakieś światełko – uśmiechnęła się Sofia, pokazując swoje czoło.
– Jak daleko zaszłaś?
– Właściwie dopiero zaczęłam. Jestem w czwartym wieku, kiedy to biskupowi Edessy, Eulaliuszowi, przyśniło się, że pewna kobieta wyjawiła mu, gdzie leży całun. Wiesz pewnie, że przez długi czas nikt nie wiedział, gdzie jest całun, a nawet, że istnieje, ale Ewagriusz…
– Cóż to za Ewagriusz? – zainteresowała się Minerva, która właśnie weszła.
– Otóż Ewagriusz Scholastyk w swojej Historii Kościoła pisze, że w pięćset czterdziestym czwartym roku Edessa pokonała wojska Chosroesa Pierwszego, które oblegały miasto, a wszystko to dzięki mandylionowi. Obniesiono go w procesji po blankach murów i…
– W dalszym ciągu nie wiem, kim był Ewagriusz ani co to takiego mandylion – przerwała Sofii Minerva.
– Jeśli cierpliwie posłuchasz do końca, wszystkiego się dowiesz.
– Przepraszam, masz rację. Rozmawiacie, a ja się wtrącam. – Minerva wyglądała na nadąsaną.
Valoni przyglądał jej się z rozbawieniem. Nigdy nie potrafiła zapanować nad zniecierpliwieniem i złym humorem.
– Sofia zgłębia historię całunu – wyjaśnił Valoni. – Kiedy weszłaś, rozmawialiśmy właśnie o jego pojawieniu się w Edessie w pięćset czterdziestym czwartym roku, podczas perskiego oblężenia. Edeseńczycy byli tak zdesperowani nieustępliwością wroga i bezskutecznością swojej obrony, że w każdej chwili mogli poddać miasto. Deszcz płonących strzał spadał na machiny oblężnicze Persów, nie udawało się ich jednak skutecznie podpalić.
– I co zrobili? – zainteresowała się Minerva.
– Jeśli wierzyć Ewagriuszowi Scholastykowi – podjęła wątek Sofia – Eulaliusz, biskup Edessy, miał sen, w którym jakaś kobieta powiedziała mu, gdzie ukryty jest całun. Odnaleźli go nad zachodnią bramą, w niszy wykutej w murze. Odkrycie to przywróciło im wiarę w zwycięstwo, ponieśli więc tkaninę wzdłuż blanek muru, skąd nadal posyłali płonące strzały w stronę perskich machin, które teraz zaczęły zajmować się ogniem, Persowie zaś rzucili się do ucieczki.
– Piękna historia, tylko czy prawdziwa? – westchnęła Minerva.
– My, historycy, uznajemy za fakty wiele legend, a jak niewinne bajki traktujemy wydarzenia historyczne. Nie trzeba daleko szukać przykładów: Troja, Mykeny, Knossos… to wszystko miasta, które przez całe wieki spychano do sfery mitów, tymczasem Schliemann, Evans i inni archeolodzy uparli się, że dowiodą ich istnienia i udało im się – odpowiedziała Sofia.
– Biskup chyba wiedział, że całun tam był, bo nawet najbardziej łatwowierne osoby nie wierzą w sny, prawda?
– Tak też to zrozumieliśmy – odparł Valoni. – Prawdopodobnie masz rację. Eulaliusz zapewne wiedział, gdzie jest całun, może nawet sam kazał go tam umieścić, by w odpowiedniej chwili się „odnalazł” i mógł zostać uznany za cud. Tylko niech mi ktoś znajdzie mądrego, który będzie wiedział na pewno, co wydarzyło się przed piętnastoma wiekami. Co do twojego pytania o mandylion, to greckie słowo, oznacza święte oblicze. Mandylion to też całun, tyle że złożony tak, że widać tylko twarz.
Do pokoju weszli Pietro, Giuseppe i Antonino, prowadząc zażartą dyskusję o piłce nożnej. Valoni wezwał cały zespół, by oznajmić im, że za dwa miesiące niemowa opuści więzienie, dlatego czas przygotować się do śledzenia jego dalszych poczynań.
Pietro spojrzał kątem oka na Sofię. Od pewnego czasu unikali się, i choć rozmawiali ze sobą, jeśli musieli, nie ulegało wątpliwości, że nie czują się swobodnie w swoim towarzystwie.
Valoni starał się tak rozdzielać pracę, by nie zostawiać ich sam na sam i nie wiązać wspólnym zadaniem. Było oczywiste, że Pietro nadal jest zakochany w Sofii.
– Los nam sprzyja – oznajmił Valoni. – Za parę dni komisja penitencjarna przeprowadzi wizytację zakładu. Kiedy dojdą do celi niemowy, zapytają naczelnika, kuratorkę i więziennego psychologa, co sądzą o naszym skazanym. Cała trójka stwierdzi zgodnie, że to nieszkodliwy złodziejaszek i nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwa.
– Czy to nie za proste? – spytał Pietro.
– Nie, nie pójdzie tak łatwo. Kuratorka zaproponuje, by zabrać go do specjalnego ośrodka, gdzie spróbują zdiagnozować, czy jest zdolny do życia w społeczeństwie bez nadzoru kuratora. Zobaczymy, czy się zdenerwuje, kiedy usłyszy, że ma w perspektywie szpital psychiatryczny. Potem wokół sprawy zapadnie cisza. Strażnicy nie będą rozmawiali o ewentualnym wypuszczeniu niemowy na wolność w jego obecności, przynajmniej przez pierwsze dni, tylko będą go obserwowali. Po miesiącu komisja znów przeprowadzi kontrolę, a po dwóch tygodniach niemowa będzie na wolności. Sofio, chcę, żebyś pojechała z Giuseppem do Turynu, by zacząć organizować akcję.
Na koniec Valoni przypomniał wszystkim, że tego wieczoru są zaproszeni do niego na urodziny.
***
– Więc jednak zwolnicie niemowę. Narażacie się na spore ryzyko.
– Tak, ale oprócz niego nie mamy żadnych dowodów, same poszlaki. Albo niemowa doprowadzi nas po nitce do kłębka, albo do końca życia nie zamkniemy tej sprawy.
Valoni rozmawiał z Santiagiem Jimenezem. Sączyli campari, które podała im żona jubilata.
Paola starannie przygotowała przyjęcie urodzinowe męża i zaprosiła najbliższych przyjaciół. Nie miała wystarczająco dużego stołu, by pomieścić wszystkich, ustawiła więc bufet i do pomocy przy roznoszeniu drinków i dań dla dwudziestki gości zaangażowała córki.
– Sofia i Giuseppe zmontują całą operację w Turynie. Jadą tam w przyszłym tygodniu.
– To ciekawe, moja siostra, Ana, również wybiera się do Turynu. Dostała bzika na punkcie tej relikwii. Wyobraź sobie, przysłała mi list na ten temat. Uważa, że klucz do sukcesu w sprawie całunu tkwi w przeszłości. Wspominam ci o tym, bo chociaż od waszego spotkania przy kolacji nie odważyła się opublikować ani linijki na ten temat, postanowiła przeprowadzić własne śledztwo, a kiedy nie pozwoliłem jej pojechać do Rzymu, uznała, że uda się wprost na miejsce zdarzenia. To kochana dziewczyna, bystra, zdecydowana i wścibska jak każdy dziennikarz. Trzeba przyznać, że ma intuicję. Podejrzewam, że jej poszukiwania nie pokrzyżują ci planów, ale gdyby dotarło do ciebie, że jakaś dziennikarka wtyka nos tam, gdzie nie powinna, i masz przez nią kłopoty, daj mi znać. Przykro mi, to są skutki uboczne bliskich kontaktów z mediami, nawet jeśli media to twoi krewni.
Читать дальше