Josar spisał już swoje wspomnienia, posłał je do kopistów, jedną kopię zaś złożył w królewskim archiwum. To samo zrobi z opowieściami Tadeusza. Tak rozkazał Abgar, który marzył o tym, by Edessa pozostawiła swoim potomnym całą prawdę o Jezusie.
Josara i Tadeusza łączyła szczególna więź, obaj bowiem znali Jezusa. Izaz cieszył się, że wuj ma takiego towarzysza. Josar szanował Tadeusza za to, że był uczniem Jezusa i u niego szukał odpowiedzi na pytania zadawane mu przez mieszkańców Edessy, przychodzących do niego po poradę i modlitwę.
Każdego dnia Tadeusz wraz z Josarem udawali się do pierwszej świątyni, jaką królowa kazała wznieść na cześć Pana.
Tam modlili się i rozmawiali z kobietami i mężczyznami, którzy przybywali szukać pocieszenia, czekając, aż ich modlitwy dotrą do Boga, który uzdrowił Abgara. Służyli też wiernym zbierającym się w nowej świątyni, wzniesionej przez wielkiego architekta królewskiego, Marcjusza.
Tadeusz poprosił Marcjusza, by ta nowa świątynia była równie prosta jak pierwsza, by wyglądała niczym skromne domostwo, tyle tylko, że z dużym dziedzińcem, na którym można będzie głosić Słowo Boże. Uprzedził Marcjusza, że Jezus przegnał kupców ze świątyni w Jerozolimie, jego duch zaś może gościć tylko tam, gdzie panuje prostota i pokój.
Słońce wschodziło nad Bosforem, kiedy „Gwiazda Morska” sunęła po wodach u wybrzeży Stambułu. Na pokładzie marynarze uwijali się jak w ukropie, przygotowując się do cumowania.
Kapitan obserwował śniadego młodzieńca, który w milczeniu mył pokład. W Genui jeden z ludzi zachorował i musiał zostać na lądzie, więc pierwszy oficer zatrudnił tego niemowę, upewniwszy się przedtem, że jest dobrym marynarzem. W tamtej chwili kapitan zgodziłby się na wszystko, byle tylko jak najszybciej wypłynąć, nie zwrócił więc uwagi na to, że na rękach rzekomego żeglarza nie było ani jednego odcisku – miał delikatne białe dłonie, ręce człowieka, który nigdy nie musiał zarabiać nimi na życie. Niemowa jednak dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków, a po jego oczach trudno było poznać, co czuje i myśli. Oficer twierdził, że marynarza polecił mu znajomy z tawerny portowej Zielony Sokół. Kapitan nie bardzo w to wierzył, ale nie zamierzał drążyć tematu.
Kiedy oficer oznajmił mu, że niemowa schodzi na ląd w Stambule, kapitan wzruszył tylko ramionami i nie dociekał, skąd tamten to wie.
Kapitan był genueńczykiem, pływał od czterdziestu lat, zawinął do tysiąca portów, miał do czynienia z przeróżnymi ludźmi, ale w tym chłopaku było coś szczególnego. Na twarzy wymalowaną miał porażkę, w jego ruchach widać było rezygnację, jakby wiedział, że osiągnął kres. Lecz czego miał być to kres i skąd to zwątpienie, kapitan nie wiedział.
***
Stambuł był piękniejszy niż zwykle. Niemy marynarz westchnął cicho, obserwując uważnie port. Wiedział, że ktoś po niego wyjdzie, możliwe, że ten sam człowiek, który ukrywał go, kiedy przybył tu z Urfy. Chciał wrócić do domu, uściskać ojca, spotkać się z żoną i posłuchać radosnego śmiechu córki.
Bał się spotkania z Addaiem, jego rozczarowania. Jednak w takich chwilach o to nie dbał. Znów czuł, że żyje, cieszył się, że wraca do rodzinnego miasta. To i tak więcej, niż udało się jego bratu przed dwoma laty. Człowiek z katedry opowiadał mu, że Mendibh wciąż siedzi w więzieniu, do którego trafił owego fatalnego popołudnia, kiedy policja aresztowała go jak pospolitego złodzieja. Gazety donosiły, że tajemniczy włamywacz został skazany na trzy lata więzienia. Za rok powinien więc wyjść na wolność.
Zszedł ze statku, z nikim się nie żegnając. Ubiegłej nocy kapitan wypłacił mu pensję i zapytał, czy nie chce zostać do końca rejsu. Niemowa na migi dał mu do zrozumienia, że nie.
Wyszedł z portu i ruszył przed siebie, nie wiedząc, dokąd się udać. Jeśli jego człowiek w Stambule nie przyjdzie w umówione miejsce, znajdzie jakiś sposób, by dostać się do Urfy. Ma przecież pieniądze zarobione na statku.
Nagle usłyszał za plecami czyjeś kroki. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z mężczyzną, który parę miesięcy temu przenocował go w swoim domu.
– Idę za tobą już od jakiegoś czasu – powiedział mężczyzna. – Musiałem się upewnić, że nikt cię nie śledzi. Dziś w nocy będziesz spał u mnie. Przyjdą po ciebie o świcie. Lepiej, żebyś do tego czasu nie kręcił się po mieście.
Niemowa niechętnie skinął głową. Miał ochotę pospacerować po Stambule, zagubić się w uliczkach bazaru, poszukać perfum dla żony i zabawek dla córki. Nie zrobi jednak tego.
Jeśli coś mu się stanie, Addai będzie wściekły, on zaś cieszył się jak dziecko, że wraca do domu, i nie chciał, by jakiś wypadek zakłócił tę radość.
***
– Udało mi się!
Głos Valoniego brzmiał wesoło, wręcz triumfująco. Sofia uśmiechnęła się, dając znaki Antoninowi, by zbliżył ucho do słuchawki.
– Niełatwo było przekonać ministra, ale w końcu dał mi carte blanche. Wypuszczą niemowę, kiedy będzie nam to pasowało, pozwolili nam również go śledzić.
– Brawo, szefie! – wyrwało się Antoninowi.
– Antonino, jesteś tam?
– Jesteśmy oboje – odpowiedziała Sofia. – Nie mogliśmy się spodziewać lepszych wiadomości.
– Tak, muszę przyznać, że jestem z siebie zadowolony, a nie było łatwo. Teraz musimy tylko zdecydować, kiedy i pod jakim pozorem skrócić wyrok naszemu więźniowi. A wam jak poszło?
– Opowiadałam ci już, że widziałam się z D’Alaquą…
– Jeśli o to chodzi, w ministerstwie nic nie mówili…
– Przesłuchujemy robotników i pracowników katedry, ale za parę dni wracamy.
– Dobrze. Wtedy zastanowimy się, co robić dalej. Mam pewien plan.
– Jaki?
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, pani doktor, wszystko w swoim czasie. Ciao!
– Niech ci będzie… Ciao!
***
Nad Edessą jeszcze nie świtało, kiedy Josar usłyszał energiczne pukanie do drzwi. W progu stał gwardzista, który przyniósł rozkazy od samej królowej – Josar ma jeszcze przed zachodem słońca wraz z Tadeuszem przybyć do pałacu.
Josar pomyślał, że królowa, której bezsenność kazała czuwać przy Abgarze, nie zdaje sobie sprawy, jak jest wcześnie, lecz chmurne spojrzenie strażnika mówiło, że stało się coś złego.
Zaraz powiadomi Tadeusza i po południu udadzą się na pałacowe wzgórze.
Na kolanach, z zamkniętymi oczami, modlił się, starając się uśmierzyć niepokój, który zagościł w jego duszy.
Kilka godzin później przybiegł Izaz, przynosząc plotki z pałacu. Abgar gaśnie w oczach. Medycy mówią, że słaba jest nadzieja, by wyszedł zwycięsko z pojedynku ze śmiercią.
Przeczuwając bliski koniec, król poprosił małżonkę, by przyprowadziła do niego kilku przyjaciół. Ku swemu zdumieniu, zaproszony został również młody Izaz.
Kiedy przybyli do pałacu, straże natychmiast zaprowadziły ich do komnat Abgara. Król leżał blady w łożu, królowa chłodziła jego czoło okładami z wody różanej. Na ich widok odetchnęła z ulgą.
W komnacie byli też dwaj inni ludzie: Marcjusz, architekt królewski, oraz Senin, najbogatszy kupiec Edessy, spokrewniony z królem, którego był oddanym przyjacielem. Królowa dała znak przybyszom, by podeszli do Abgara, i odprawiła wszystkich służących. Nakazała strażom, by nikogo nie wpuszczano.
– Przyjaciele, chcę się z wami pożegnać i przekazać wam moją ostatnią wolę – powiedział król cichym, łamiącym się głosem.
Читать дальше