Rzuciła mu jedno z tych swoich oficjalnie chłodnych spojrzeń i odwróciła się. Zdecydowanie nie była to randka.
Carolyn mieszkała na rogu Van Brunta i Coffeya, na pierwszym piętrze magazynu ze sczerniałej cegły, w budynku z czasów wojny secesyjnej. Weszli na górę
po ciemnych spękanych schodach. Crosetti niósł książki, a ona taszczyła rower. W powietrzu wisiał ciężki zapach, którego nie mógł określić, słodkawy i chemiczny zarazem. Drzwi do jej mieszkania były masywne, drewniane, wzmocnione żelaznymi płaskownikami i pomalowane szarą farbą okrętową.
Wewnątrz znajdowało się poddasze, ale bynajmniej nie takie, do jakich przeprowadzają się milionerzy z SoHo. Było to pomieszczenie o powierzchni piętnaście na dziesięć metrów, z zabejcowaną na ciemny brąz podłogą z desek, z której w równych odstępach wyrastały żeliwne kolumny, podpierające szary strop z wytłaczanej blachy. Ściany z czerwonej cegły niestarannie spojono kruszącą się szarą zaprawą. Wysokie okna z brudnymi szybami, przez które wpadały smugi światła, wychodziły na wschód i na zachód; część szyb zastępowały prostokąty dykty lub szarawe, zniszczone kawałki plastiku.
Rolly oparła rower o ścianę przy drzwiach, podeszła do okna i położyła jedną z paczek na długim stole. Crosetti rozglądał się ciekawie za jakimiś drzwiami czy korytarzem prowadzącym do pomieszczenia mieszkalnego. Tymczasem Rolly już rozwijała papier i wyjmowała książkę. Zbliżywszy się do niej, Crosetti dostrzegł, że stół jest domowej roboty; blat składał się z krótkich deszczułek, starannie wygładzonych papierem ściernym. Sześć solidnych nóg skonstruowano z czegoś, co wyglądało na żółtawe włókno szklane. Blat był twardy niczym marmurowa płyta i odznaczał się tą prostą elegancją, jaką widuje się w studiach z meblami na zamówienie.
Crosetti odwinął foliały z papieru i ułożył je na blacie. Nawet on widział, że okładki dwóch z nich zostały nieodwracalnie uszkodzone.
– Miłe mieszkanie – powiedział, kiedy stało się jasne, że Rolly nie zamierza
nawiązać rozmowy ani zaproponować herbaty czy piwa.
Nie zareagowała, pochylona nad zniszczoną okładką pierwszego tomu.
– Co to za zapach? – spytał.
– Głównie słodu. Przez prawie sto lat był tu browar, a potem skład z chemikaliami.
– Mogę się trochę rozejrzeć?
– Na półkach od południowej strony jest duża paczka papierowych ręczników. Podaj mi je brzmiała odpowiedź.
Crosetti odczekał chwilę, potem okrążył powoli wielkie pomieszczenie. W jednym kącie znalazł stertę drewnianych palet, całe tuziny, a także stosy pojedynczych deseczek z tychże palet. Południowa ściana prawie całkowicie była zabudowana półkami i przegródkami wykonanymi z tych deszczułek, wyszlifowanych, zabejcowanych i powleczonych werniksem. Na półkach stały książki, wszystkie w twardej oprawie, większość w obwolutach, niektóre w plastikowych okładkach. Na próżno wypatrywał jakichś rzeczy osobistych, zdjęć w ramkach, pamiątek.
Blaty w kuchni (której wyposażenie składało się z dwupłytkowej kuchenki, maleńkiej mikrofalówki i małego obtłuczonego zlewozmywaka z porcelitu) zrobione były z tych samych starannie oklejonych deseczek co duży stół, pokrytych dodatkowo grubą warstwą bursztynowej żywicy. Do wschodniej ściany przysunięto kilka palet, jedna na drugiej, ze zwiniętym starannie w rulon materacem, i stolik zrobiony ze szpuli po kablu oraz dwa krzesła, z rodzaju tych, jakie można znaleźć na wysypiskach śmieci. Wszystko było fachowo odnowione i pomalowane na kremowo. Jedno krzesełko dla niej, drugie dla gościa? Sugerowało to jakieś życie towarzyskie i Crosetti zastanawiał się, kto tu bywa. W południowo-wschodnim kącie stało coś w rodzaju budki, także z deseczek; toaleta, jak się domyślił. Przylegała do niej wielka zdezelowana szafa, odgrodzona od reszty pomieszczenia składanym parawanem z lakierowanego drewna i wzorzystego papieru. Ciekawe: mieszkała sama, a rozstawiała coś takiego. To z kolei wskazywałoby na aktywność seksualną.
Już miał zerknąć za parawan, kiedy Rolly zawołała go niecierpliwym głosem. Znalazł duże opakowanie papierowych ręczników i wrócił z nimi do stołu. Należało je wkładać do zawilgoconych książek, po jednym co dziesięć stron, a potem co godzinę wymieniać. Woluminy leżały płasko na stole, przyciśnięte owiniętymi tkaniną stalowymi płytami, co miało zapobiec ich puchnięciu.
– Jednego nie rozumiem powiedział Crosetti. Po co suszyć cały komplet, skoro masz zamiar je porozcinać i wyjąć tylko mapy i sztychy? Dlaczego nie po-wydzierać tego, co trzeba, i nie wyrzucić reszty?
– Bo tak się powinno to robić odparła po chwili wahania. – Ryciny by się pozwijały i pomarszczyły, gdybyś je wyciągnął mokre.
– Rozumiem – przytaknął, nic wszakże nie rozumiejąc.
Zobaczył nagle tę młodą kobietę w zupełnie innym i niezbyt atrakcyjnym świetle. Usiadł na taborecie i zaczął uważnie studiować jej profil.
– A więc… to nawet interesujące patrzeć, jak się suszy książki. Nigdy dotąd
tego nie robiłem. Może mi powiesz, jakie są najważniejsze etapy, żebym niczego nie przegapił.
Wyszczerzył do niej zęby i został nagrodzony lazurową iskierką w jej oczach. Usta miała zaciśnięte, jakby usiłowała powściągnąć uśmiech.
– Poczytaj sobie jakąś książkę – zachęciła go. – Mam ich mnóstwo.
– A może porozmawiamy? Mógłbym ci opowiedzieć o swoich nadziejach i marzeniach, a ty opowiedziałabyś mi o swoich, i czas minąłby nam szybko; lepiej byśmy się poznali.
– No to zaczynaj – powiedziała po krótkiej pauzie, ale bez większego przekonania.
– Nie, kobiety mają pierwszeństwo. Wydaje mi się, że twoje życie jest znacznie ciekawsze od mojego.
Zaszokowało ją to. Otworzyła usta, parsknęła, wreszcie oblała się rumieńcem.
– Przepraszam powiedziała. – Boże, jest dokładnie odwrotnie! Skąd ci to przyszło do głowy? Ze mam ciekawe życie.
– Och, chociażby to lokum… Mieszkasz w magazynie w Red Hook…
– To jest poddasze. Tysiące ludzi w tym mieście zajmuje takie.
– Owszem, ale przerobione na apartamenty. I zazwyczaj mają meble kupione w sklepie, nie zrobione z palet. Mieszkasz tu przynajmniej legalnie?
– Gospodarz nie ma nic przeciwko temu.
– Zakładając, że o tym wie. A poza tym jesteś introligatorką. To dość niezwykłe, prawda? Jak w ogóle nią zostałaś?
– A co z twoimi oczekiwaniami i marzeniami?
– I wiesz co? Jesteś też skryta. A to najbardziej intryguje. No dobrze. Teraz o sobie. Mam dwadzieścia cztery lata, mieszkam z mamą w Queens, niedaleko Ozone Park. Oszczędzam na studia w szkole filmowej, a biorąc pod uwagę tempo, w jakim to robię, rozpocznę je dokładnie w miesiąc po pięćdziesiątych drugich urodzinach. Powinienem wziąć kredyt, lecz boję się zadłużyć.
– Ile już uzbierałeś?
– Około trzech i pół tysiąca.
– Ja mam więcej.
– Nie wątpię. Glaser pewnie płaci ci lepiej niż mnie, dostajesz prowizję od sprzedaży, mieszkasz w Red Hook i masz dwa komplety garderoby: to, w czym jesteś teraz, i tę sukienkę z kołnierzem. Na co oszczędzasz?
– Chcę jechać do Gelsenkirchen w Niemczech, na praktykę w firmie Buchbinderei Klein. – Widząc, że nic mu to nie mówi, dodała: Oczywiście nigdy o niej nie słyszałeś.
– Jasne, że słyszałem. Buch coś tam i Klein. To taki Harvard w świecie introligatorów. Ale myślałem, że wiesz już wszystko na ten temat. I masz cały sprzęt… wskazał narzędzia rozłożone na stole: gilotynę, radełka, osełki do ostrzenia, noże, skórzane poduszki i słoiki z klejem. Wszystko wyglądało tak, jakby pochodziło z XVIII wieku. Pomyślał, że Podróże oprawiano za pomocą takich właśnie narzędzi.
Читать дальше